Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Czując, że jego samokontrola jest na granicy wytrzymałości, Troth wypro stowała się i ściągnęła z siebie spodnie, pozostawiając go na chwilę drżące go w chłodnym powietrzu. Po czym jedną ręką objęła go na wysokości klat ki piersiowej i z kocią zręcznością opasała nogą jego biodra. Drugą ręką wprowadziła go w wilgotny żar swego ciała, powolnymi ruchami starając się wciągnąć go głębiej. Kiedy nie mógł już tego znieść, odepchnął się od ściany i wreszcie cały w niej zatonął. Intymność uścisku omal nie doprowadziła go do katastrofy, ale Troth nie wykonała żadnego ruchu. Czekała, aż poczuje, że jest już bezpiecznie, zanim zacznie zaciskać we wnętrzne mięśnie w zmysłowym rytmie zgodnym z biciem ich serc. Jedna dusza, jedno ciało. Jej małżonek. Istniała jedynie namiętność i życie tak 161 intensywne, jakby chciała zapomnieć o przyszłości i nie do zniesienia stra cie, która już wkrótce miała ją dotknąć. - Troth -jęknął Kyle, usiłując się cofnąć. - Mój piękny śnie. - Jeśli jestem twoją żoną, daj mi przynajmniej nadzieję na dziecko - wybuchnęła, gdy nacierając na niego biodrami, przyparła go do muru i gdy ich ciała zwarły się w szalonym tańcu. Yin i jang walczyły o spełnienie, aż sple cione razem dotarły do punktu, w którym nie było już nic poza niszczącą tę jedność ekstazą. Drżąc, przywarła do niego, z trudem chwytając powietrze. Obydwoje zna leźliby się na ziemi, gdyby nie bezlitosne łańcuchy. Jego serce gwałtownie waliło pod jej sercem, cudownie żywe, a płuca ciężko dyszały, tak samo jak jej. Świadomość zbliżającej się śmierci była jak sztylet, który ranił jej serce. Objęła go mocniej, pewna, że jest bezpieczny tak długo, jak długo trzyma go w ramionach. Razem byli nieśmiertelni, ponieważ łączyło ich coś więcej niż śmiertelna rozkosz... Pocałował czubek jej głowy. - Dziękuję ci, najdroższa przyjaciółko - wymruczał. - Dałaś mi ten ro dzaj rozkoszy, której większość mężczyzn nie doświadcza przez całe życie. Usiłowała ukryć łzy. Nie chciała, aby szedł na śmierć, mając w pamięci jej zapłakaną twarz. Powoli odsunęła się od niego, czując, że nie zniesie rozłą ki. Jej ręce drżały, kiedy poprawiała na nim ubranie, potem to samo zrobiła ze swoim. Obserwował ją, jego niebieskie oczy były zaskakująco spokojne. Patrząc na niego, Troth pomyślała o aniele w łańcuchach, niepokonanym i po rażająco pięknym. Z odległego końca korytarza dobiegł odgłos zamykanych drzwi. - Kiedy dotrzesz do Anglii, udaj się do mojego brata, Dominika, lorda Grahame'a w Warfield Park w Shropshire - powiedział szybko. - Zapamię tałaś? - Lord Grahame, Warfield Park w Shropshire - powtórzyła. - Czy on uwierzy, że jestem twoją żoną? - Przez wzgląd na mnie uwierzy. Jeśliby jednak tak się nie stało... zapytaj go o pewne zdarzenie, gdy został uwięziony w kościelnym schowku w Dornleigh. Wtedy z pewnością ci uwierzy. - Co jeszcze powinnam przekazać? - Mojemu ojcu i siostrze moją miłość i przeprosiny, że ich zawiodłem. Przymknął na chwilę oczy. - Ja... ja tak bardzo bym chciał wziąć cię w ra miona, ale nie mogę. Czy ty możesz mnie objąć, zanim się rozstaniemy? 162 Mrugając powiekami, by nie pozwolić popłynąć łzom, otoczyła go ramiona mi, chcąc zapamiętać jego zapach, smak jego skóry, dotyk jego sprężystych mięśni. Chciała wykrzyczeć, że go kocha, ale wiedziała, że to pogrążyłoby go jeszcze bardziej. Lepiej, żeby nie wiedział, jak głęboka była jej rozpacz. Odgłos kroków rozszedł się echem w korytarzu, był coraz bliżej. Delikat nie ujęła w dłonie jego genitalia, modląc się, aby się okazało, że obdarowały ją dzieckiem. - Żegnaj, najdroższy. - Złożyła pocałunek na jego ustach. - Przysięgam wypełnić wszystko, o co prosiłeś. Jego ciepłe usta tak bardzo nie chciały się z nią rozstać. - Żegnaj, najdroższa. Szczęśliwej podróży. Klucz szczęknął w zamku. Troth wypuściła Kyle'a z objęć i zakryła twarz szerokim rondem kapelusza, chcąc ukryć malującą się na niej rozpacz. Drzwi otworzyły się szeroko i Troth wyszła, nie oglądając się za siebie. Żegnaj, moja miłości! Słodycz chwil spędzonych z Troth sprawiła, że kiedy pierwsze promienie słońca pojawiły się na niebie, Kyle był już zupełnie pogodzony ze światem. Stał spokojnie, gdy strażnicy uwalniali go od łańcuchów, chociaż bolały go wszystkie mięśnie od pozostawania przez długie godziny w bezruchu. W mil czeniu wyszedł z lochu, po czym bez oporu dał się prowadzić schodami w gó rę na dziedziniec, gdzie wschodzące słońce bajecznie oświetlało krzywizny dachu pałacu prefekta. Piękne miejsce na rozstanie się z życiem. Pluton egzekucyjny był ustawiony w szyku na tyłach pałacu prefekta. Kyle nie bez satysfakcji pomyślał, jakim zniszczeniom ulegnie ściana domu Wu Chonga. Kiedy szedł w szpalerze strażników, dobosz zaczął uderzać w bęben w rytm jego kroków. Brum! Brum! Brum! Marsz śmierci. Wu Chong, w otoczeniu dworu, siedział na podium górującym nad miej scem egzekucji i Kyle został przyprowadzony przed jego oblicze. - Kowtow! - warknął stojący obok sierżant. Kyle mógł okazać respekt za pierwszym razem, ale nie teraz. Kiedy mijały sekundy i Kyle najwyraźniej nie miał zamiaru wykonać polecenia, sierżant z całej siły pchnął go w plecy. Spodziewając się tego, Kyle obrócił się i ude rzył łokciem w szyję napastnika, który runął na ziemię bez tchu. 163 Pozostali strażnicy rzucili się na więźnia, ale prefekt warknął coś krótko i strażnicy odstąpili od zamiaru rozprawienia się z więźniem. Wysokiej ran gi oficer wyciągnął szpadę i wymierzył jej ostrze w Kyle'a. Lekceważąc oficera i jego szpadę, Kyle przeszedł przez dziedziniec i stanął pod murem. Jako rasowy Renbourne wyniosłość miał we krwi i teraz chciał okazać ją w pełni. Wu i jego ludzie mogą nim gardzić, ale nie zapomną go tak szybko. Odwrócił się twarzą do swoich oprawców, szczęśliwy, że nie słyszeli o za słanianiu skazańcowi oczu. Nie chciał być pozbawiony ostatniego spojrze nia na świat. Muszkiety plutonu egzekucyjnego były dość prymitywne jak na standardy europejskie i niezbyt celne, ale do wykonania tego zadania z pewnością wystarczą. Ich lufy wyglądały groźnie. Każda z nich mogła zrobić w nim dziurę wielkości pięści. Miał tylko nadzieję, że kul będzie dostatecznie dużo, aby skończyć z tym szybko. Twarz Wu Chonga promieniała szatańską radością. Niech Bóg ma w opie ce mieszkańców Feng-tang, którzy podlegali jego władzy. Ostatnie słowa skazańca powinny być również tradycyjne, jakie to jednak miało znaczenie, kiedy żadna z obecnych tu osób i tak by ich nie zrozumia ła. Ta jedyna, która się liczyła, dzięki Bogu, była już daleko. Niech ci się powiedzie, Troth