Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Ze wszystkich ludzi, którzy uciekli z Biagiem, jedynie Savros znał dziwny język Triinów. Jak sam kiedyś wyjaśnił, „trzeba było znać język, w jakim mówią jego dzieła”. Był zresztą niezwykle utalentowanym poliglotą, czego Simon mu szczerze zazdrościł. Niedawno odbył pierwszą wyprawę na Lucel - Lor i liczył na to, że kolejnych mu nie powierzą. Przedtem usiłował nauczyć się przynajmniej kilku zdań w języku triińskim, Savros był jednak kiepskim nauczycielem, a i Simonowi nauka nie szła najlepiej. Podczas tamtych prób zresztą zrodziła się dzieląca ich teraz wrogość. Simon uważnie obserwował, jak Savros starannie wyciera białym ręcznikiem czerwonąposokę ze swoich rąk. I ujrzał jakiś błysk w nienaturalnie błękitnych oczach Savrosa, znamionujący, że oprawca coś jeszcze ukrywał. - - Co jeszcze? - spytał. - Idę o zakład, że coś ci jeszcze powiedział. - - Naprawdę? - zadrwił Łamacz Woli. - Jesteś Roshannem, Simonie Darquis. Powinieneś być bardziej spostrzegawczy. Powiedz mi więc, co jeszcze się dowiedziałem... Możesz zgadywać? - - Przestań się wygłupiać! - ostrzegł go Simon. Savros ustąpił ze złym uśmieszkiem. - - Dziecko - powiedział z satysfakcją. - Vantran ma córkę. Simon poczuł, ża zamiera mu serce. - - Córkę? Ile ona ma lat? - Jest bardzo mała, w gruncie rz&z.7y to niemowlę. Może ma roczek, może mniej. Nie umiem rzec. Mieszka z nimi w tej ich cytadeli. - Savros odłożył wilgotny ręcznik. - Wygląda na to, że tam wrócisz, prawda? Simon skrzywił się z niechęcią. Była to ostatnia rzecz, jakiej mógłby pragnąć. - Vantran na coś czeka - dodał Savros. - Powinieneś o tym powiedzieć Mistrzowi. Powiedz mu, że powinien dać sobie spokój ze swoją zemstą i wreszcie zabrać nas z tej cholernej wyspy. „Powiem, a jakże” - obiecał sobie w duchu Simon. Po raz ostatni spojrzał na człowieka zwisającego z przykutych do sklepienia łańcuchów. Pozbawione życia oczy patrzyły martwym spojrzeniem. Lekki przeciąg kołysał zwłokami, a brzęk łańcuchów sprawił, że Simon poczuł się nie najlepiej. Podróż z Lucel - Loru była długa, męcząca, a pojmany wojownik znosił upokorzenia i trudy z godnością i dumą. Związany jak prosię, ciśnięty w głąb śmierdzącej ładowni okrętu nie wydał żadnego głosu i nie zjadł ani okruszka chleba czy suchara. Simon spojrzał na wynędzniałe ciało więźnia, okrutnie skatowane przez Savrosa. Jedynie Łamacz Woli mógł przedrzeć się przez zaporę uporu więźnia... i zrobił to w ciągu paru godzin. - Jak się nazywał? - spytał młodzieniec kata. Savros spojrzał z niedowierzaniem. - - Co takiego? - - Jego imię? Jak brzmiało jego imię? - - Tego akurat cię nauczyłem - przypomniał mu Savros. - Dlaczego sam go nie zapytałeś? Simon potrząsnął głową. Przedtem rozmyślnie nie chciał znać imienia więźnia. - - Hakan - odpowiedział oprawca, a potem westchnął. - Cóż za strata. Mógł żyć jeszcze tak długo... - - Hakan... - powtórzył Simon i zwrócił się do Savrosa z wyzwaniem w głosie. - Rad jestem, że go zabiłem. Nie rzekłszy już niczego więcej, wyszedł spiesznie z celi. Przemknął przez żelazną furtę oddzielającą lochy od reszty zamkowych podziemi i ruszył wzdłuż długiego szeregu piwnic, w których drzemały tysiące beczek rozmaitych roczników bezcennego crotańskiego wina, napełniających powietrze niepowtarzalnym aromatem. Większość pochodziła z prywatnej winnicy Biagia; był to trunek poszukiwany wszędzie w Imperium. Cała armia niewolników trudziła się w winnicach hrabiego, a druga, nie mniej liczna, przetaczała ciężkie beczki w lochach, gdzie mistrzowie sprawdzali ich doskonałość. Niewolnicy nie zwracali uwagi na przechodzącego obok nich Simona. Wiedzieli, że był ulubieńcem hrabiego, nie należał jednak do nareńskich lordów. Jako Roshann był sługą hrabiego - a to oznaczało, że jego status społeczny nie był wiele lepszy niż ich własny