Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Z dwudziestu minut zrobiło się trzydzieści. Ralf wściekał się, zerkając co chwila na chronometr. Generał zgłosił się wreszcie. Jego głos brzmiał spokojnie; niewątpliwie był starszy od adiutanta. - „Tramp"? Mówi generał Nalty. Rałf odetchnął. - Generale, przepraszam za zamieszanie. Domyślam się jednak, że zastępca wyjaśnił panu pokrótce, o co chodzi. W dokumentach leżących na pana biurku znajduje się poufny kod identyfikacyjny. Proponuję użyć go jako klucza do kodowania połączenia radiowego. - W porządku - powiedział generał spokojnie - ale jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, nawiążemy też łączność wizyjną. - Oczywiście. - Rałf pomyślał z niejakim rozbawieniem, że widok twarzy subba niewiele powie generałowi. Nastąpiła krótka przerwa, podczas której komputery kodowały połączenie, aż w końcu na ekranie ukazała się postać generała. Nalty, człowiek raczej drobnej budowy, miał co najmniej sześćdziesiąt lat, dokładnie ogoloną twarz i głowę. Ubrany był w zwykły cywilny kombinezon. Przyglądał się uważnie Ralfowi z ekranu. - Właśnie sprawdziłem pańską zaszyfrowaną tożsamość. Jestem zaskoczony, panie Bukanan. Znakomicie się pan zamaskował. Ralf westchnął. Dociekliwość ludzka nie ma granic... - To było nieodzowne. Generale, mam pilne sprawy do załatwienia. Przepraszam, że tak pana ponaglam, ale jeśli chce pan porozmawiać o Erneście Vasquezie, możemy uporać się z tym od razu. Nalty uśmiechnął się. - Gdybym wiedział, z kim mam do czynienia, nasza rozmowa odbyłaby się w minutę po pana przybyciu. Panie Bukanan, czy odniósł pan wrażenie podczas tamtego spotkania, że Vasquez ma jakiekolwiek powody, by lękać się o życie? Coś w uważnym spojrzeniu generała ostrzegło Ralfa, żeby trzymać się jak najbliżej prawdy. - Muszę przyznać, że sprawiał wrażenie zdenerwowanego. Znałem go od dość dawna. - Czy wiedział, kim pan jest? Ralf zawahał się. - Tak. - Muszę zadać panu ważne pytanie: z jakiego powodu przekazał mu pan tak znaczną sumę pieniędzy? Ralf wpatrywał się w ekran. - Jaką sumę? - To był jedyny pretekst, żeby odwlec odpowiedź, jaki przyszedł mu do głowy. Nalty znów się uśmiechnął. - Chodzi o imienny czek, który wystawił pan na jego korzyść, zrealizowany przez jego żonę. Przybyła tu z synem od razu; jestem pewien, że Vasquez wysłał ją natychmiast po tym, jak opuścił pan jego planetę. Ralf opadł na oparcie. A więc czek został już zrealizowany. Kolejna nadzieja legła w gruzach. Za to mógł zupełnie szczerze powiedzieć: - Cieszę się, że są bezpieczni. Nie wiedziałem o tym. - Jeśli pan przypuszcza, że jest podejrzany - powiedział Nalty - i jeśli właśnie to skłania pana do milczenia, proszę się nie niepokoić. Po pierwsze, sporo wiemy o pańskiej firmie i interesach. Morderstwo w celu uniknięcia spłaty zobowiązania, co mogłoby służyć jako motyw, jakoś do pana nie pasuje. Po drugie, pani Vasquez i jej syn opowiedzieli nam co nieco. Wiemy, że „Tramp" pojawił się u nich, kiedy byli sami. Mógł pan wówczas uciec się do przemocy, gdyby pan chciał, ale wiemy, że nic takiego nie miało miejsca. Po trzecie zaś, dowiedzieliśmy się, że Vasquez przeprowadzał podejrzane transakcje z różnymi ludźmi. - Generał przerwał na moment, patrząc na Ralfa. – Zastosowanie materiałów wybuchowych wskazuje na to, że morderca, kimkolwiek był, szukał czegoś, co znajdowało się w posiadaniu Vasqueza. Panie Bukanan, proszę postawić się w mojej sytuacji. Oszczędzi mi pan w ten sposób zadawania niektórych pytań. Ralf siedział przez chwilę w milczeniu, myśląc intensywnie. Gdyby generał znał prawdę! Gdyby Ralf powiedział poprostu: „Mam podstawy, by sądzić, że zabili go loaci i jeżeli wejdzie pan na pokład, pokażę panu, dlaczego" - jakie poruszenie zapanowałoby na stacji Antietam! To byłoby jednak zupełne szaleństwo. Nie mógł nawet wymienić nazwiska Sunnera, nie narażając Kima na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Wyprostował się w fotelu. - Panie generale, pewien człowiek... przestępca... ma coś, co jest dla mnie bardzo ważne. Próbowałem go odnaleźć. Dlatego właśnie udałem się na Nowy Eden, z tego też powodu Vasquez dostał ode mnie pieniądze i dlatego muszę jak najprędzej opuścić stację. Powiedziałbym więcej, gdybym mógł, ale w obecnej chwili pogorszyłoby to tylko moją sytuację. Skąd w ogóle bierze się zainteresowanie Solconu tą sprawą? - Jest parę powodów - odpowiedział Nalty spokojnym głosem. - A oto jeden z nich: jeśli Vasquez zajmował się kontrabandą, to być może handlował towarami skradzionymi z planet podlegających Solconowi. Prawdę mówiąc, nawet nasze patrole padały ofiarą piractwa. Jest też inny aspekt tego zagadnienia. - Spojrzał na Ralfa. - Pani Vasquez przybyła tu wraz z synem i poprosiła o opiekę, którą jej zagwarantowaliśmy. Tymczasem coś przydarzyło się jej synowi. - Chodzi o młodego Joaquina? - spytał Ralf po chwili. - Tak jest, panie Bukanan. Został porwany ze szkoły. Wiemy mniej więcej, jak to się stało, ale nie mamy pojęcia, kto to zrobił i po co. Coś mi mówi, że pan może się tego domyślać. Ralf wpatrywał się w ekran. Czuł ucisk w żołądku