Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Przez zamknięte okno mnie nie zabiją, mam szyby kuloodporne... Zrealizowałabym ten pomysł z całą pewnością, gdyby nie to, że właśnie nadjechał Górski. Zatrzymał się obok mnie, też pod śmietnikiem. — Przez tę wierzbę śmietnika z domu nie widać — powiadomiłam go na przywitanie. — Teraz mi pani powie wszystko to, co pani przede mną ukrywa — wygłosił na to groźbę karalną. — To znaczy nie teraz, tylko za chwilę. Moment. Niech się rozejrzę, a pani tu zaczeka. Poczekałam posłusznie. Górski, zgodnie z moją sugestią, wszedł do ogrodu przez śmietnik, korciło ninie, żeby otworzyć mu garaż, ale okropny rzęgot wrót garażowych nie wydawał się tu wskazany. Znikł mi za domem, nic się nie działo, nikt nie Przelał, czym poczułam się nieco rozczarowana, Wydało mi się tylko, że poprzez wierzbę dostrzeg-W jakiś ruch w głębi ogrodu. Po upiornie długiej — 193 — chwili Górski pojawił się z drugiej strony i wrócił do samochodu również przez śmietnik, co było o ty-le zrozumiałe, że nie miał ani klucza od furtki, ani pilota od bramy i tylko tą elegancką drogą mógł się posłużyć. — Uciekli od tyłu przez ogrodzenie — powiedział sucho, drewnianym głosem, z czego wywnioskowałam, że straszliwie nie podoba mu się coś, co postanowił przede mną ukryć. — Drzwi na taras zostawiła pani może otwarte? — Jeśli w domu nie śpi ze sześć kotów, to nie. — Nie śpi. Weszli frontem. Już ich nie ma, może pani wjechać. Nie zadając mu na razie żadnych pytań, dokonałam stosownych manipulacji, wjechałam do garażu, wysiadłam, weszłam do domu, prztyknęłam na wrota zapasowym pilotem i od razu, od środka, zapaliłam światło zewnętrzne. To znaczy, otworzyłam drzwi wyjściowe i nacisnęłam kontakt. I wówczas uświadomiłam sobie, że przez cały czas te drzwi były otwarte...! Skrucha skruchą, w głębi duszy byłam nawet zadowolona. Wyjeżdżałam przez garaż, zamknięcie drzwi frontowych kompletnie wyleciało mi z głowy, no i dobrze, niczego nie musieli dewastować, niczego nie zepsuli, weszli jak ludzie. Tyle mojego. Górski był pełen milczącego, najgłębszego potępienia. Kazał mi sprawdzić, co zginęło i jakie zmiany dostrzegam, przy czym nie patrzył mi na ręce i polecenie wydał jakby z lekkim roztargnieniem-Sam zajął się stroną techniczną. Walizeczkę śledczą miał ze sobą, w samochodzie, a jej zawartością, j3* się okazało, doskonale umiał się posłużyć, co w głf' bi duszy bardzo pochwaliłam. Wolałam jednak na — 194 — razie nic nie mówić, mężczyzna zawsze pozostaje mężczyzną, nawet jeśli jest policjantem młodszym ode mnie prawie o pokolenie, nie należy go denerwować nadmiernie, bo może nie wytrzymać. Ich psychika w sfeminizowanym świecie i tak już stoi na skraju załamania. Jednakże zaczęło mnie to intrygować. Coś nie gra-}o, niechęć Górskiego do włamania i napastników miała jakiś osobliwy charakter. Żałował, że nie weszłam sama i nie dałam się przydusić...? — Wszystko w porządku — powiadomiłam go, kiedy już poodsłaniałam okna, on zaś skończył obsypywać mi dom rozmaitymi proszkami i spojrzał na mnie pytająco. — Na moje oko nic nie zginęło, komputer stoi, książki i kasety również, pieniędzy w domu nie trzymam, futer i brylantów nie posiadam. Tu jest ruszone... Wskazałam miejsce pod schodami, gdzie tkwiło parę drobiazgów, odkurzacz, karton z winem, donica pełna prasy przeznaczonej na opał i mała komód-ka z szufladkami, do których zajrzałam z wielkim zainteresowaniem. Zapomniałam o meblu doszczętnie i nie miałam pojęcia, co się w nim znajduje. Ujrzawszy mnóstwo foliowych opakowań, ucieszyłam się ogromnie, bo już dawno mi poginęły i nigdzie nie mogłam ich znaleźć. Proszę, nawet z władania można odnieść korzyść, o ile włamaniem da si? nazwać wejście do otwartego domu... Górski zrobił zdjęcie kąta i dosypał proszku. — Co się tu zmieniło? — Nic wielkiego. Przesunięte. Za bardzo wystaje, a nic nie wystawało. Poza tym fotel w pracowni kaczej stoi, mam na myśli nogi, wie pan, ja na tym Pracuję i dokładnie znam wzajemny układ nóg, fo- — 195 — tela i moich. Co do papierów, nie dam głowy, może i są poprzekładane, ale bardzo nieznacznie. Zaraz... Zajrzałam do szuflad. — Nie, nawet jeśli ktoś macał, bajzlu mi nie zrobił... Niech pan nie sypie do szuflady...!!! Górski był bezlitosny. Pomyślałam, że pani Henia jutro uraduje się szaleńczo, cały dom do odkurzania. A, czort bierz moje papiery, otrząsnę w razie potrzeby... — To nie gryzące? — spytałam nieufnie, macając palcem biały pył. — Nie. Co jeszcze? Z żalem pokręciłam głową. — Więcej zmian nie widzę. Nic nie poradzę, nie jestem drobiazgowa, łatwo mi coś przeoczyć. Ale jeśli uważa pan, że ktoś u mnie czegoś szukał, musiał szukać przedmiotu dużego, karteczka złożona w kostkę odpada. Nawet dwie karteczki, nie widzi pan, co się tu dzieje? Tonę w papierach, musieliby szukać przez tydzień, to co to miało być, bomba? Kotłownię pan zaproszkował, widziałam, a garaż...? Jeszcze trochę te zabiegi potrwały. Musiałam wyprowadzić samochód, żeby garaż stał się dostępny, poczekałam na zewnątrz, stwierdziwszy tylko, raczej bez przekonania, że wszystko jest, jak było, wjechałam z powrotem. Przez ten czas Górski zdążył ściągnąć człowieka, któremu przekazał zdobyty materiał, a przy okazji razem, przyświecając sobie reflektorem, obejrzeli jeszcze taras, ogród i kawałek siatki w rogu ogrodzenia. Spłoszone koty przeczekiwały zamieszanie, siedząc gdzieś po kątach. Wreszcie wszystko się uspokoiło. Technik w p0' śpiechu odjechał, dałam mojej dzikiej żywinie kolację i obydwoje z Górskim usiedliśmy w salonie J3^ normalni ludzie. — 196 — — Nigdy dotychczas pani mnie nie okłamywała _- powiedział Górski z cieniem wyrzutu. — Przez tyle lat... Ja też mówiłem pani więcej niż komukolwiek innemu. A teraz mam wrażenie, że pani kręci. Dlaczego? Zastanowiłam się, jak by tu nakręcić prawdomó-wnie. — Pan też kręci — wytknęłam obronnie