Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nie zapominaj o tym. - Richard pogadzi Jonathana po policzku. Jonathan spojrza na jego do. - Masz krew na palcach. Richard umiechn si. - Drobna sprzeczka z Brianem Harringtonem. Nie martw si. Szkoda, e nie widziae, jak wyglda. - Bie si z gospodarzem internatu?! - Nikomu nie pinie swka. Postaraem si o to. Nastpny obraz. May chopczyk rzucajcy si z noem na ojca, ze mier- teln nienawici wypisan na twarzy. Jonathan poczu mdoci. - Richard, ja naprawd si boj. Chc komu powiedzie. - Nie ma mowy. - Nie daj ju sobie rady. Potrzebuj tego. - Potrzebujesz tylko mnie. Komu powiesz? Ojcu? - Richard rozemia si. - Mylisz, e go to obchodzi? Te sowa zraniy Jonathana. - Nie mw tak! - On nie dba o ciebie. Czemu nie chcesz si z tym pogodzi? - Richard, prosz ci... Zegarek Jonathana lea na biurku. Richard podnis go, odwrci i prze- czyta inskrypcj. - Kochasz ojca, prawda? - Przecie wiesz, e tak. - Tak - powiedzia wolno Richard - wiem. Przerzuca zegarek z rki do rki. Jonathan przyglda si temu jak zahip- notyzowany. - Kochasz go bardziej ni mnie? Jonathanowi zascho w gardle. Nie mg wydoby sowa. - Tak mylaem - rzek wolno Richard. Upuci zegarek na podog i zmiady go obcasem. Pochyli si do Jona- thana. 221 - Mog zrobi to samo z twoim ojcem, jeli zechc. Wiesz o tym. Potrze- bujesz mnie! Nie przeyjesz beze mnie! Jestem najwaniejsz osob w twoim yciu i jeli sprbujesz mnie zostawi, przysigam na Boga, e go zniszcz! Odwrci si i wyszed, trzaskajc drzwiami. Szcztki zegarka drgny od wstrzsu. 3 Przed chwil rozpoczo si poranne naboestwo. Alan Stewart siedzia w opuszczonym internacie Abbey House, wpatrujc si w kartk, ktr kto wsun noc pod drzwi jego pokoju. TO TYLKO KWESTIA CZASU. POLICJA CI DOPADNIE. CZY WIESZ, JAK KOCZ ZBOCZECY WWIEZIENIU? WYBIERZ ATWIEJSZE WYJCIE. ZABIJ SI. To niemoliwe. Byli bardzo ostroni. Nikt nie mg si dowiedzie. A jednak kto wiedzia. Alan prbowa sobie wmawia, e pierwsza kartka miaa inne znaczenie, e kto oskary go jedynie o to, e zawid Paula Ellersona jako nauczyciel. By przecie jego opiekunem naukowym, a wszyscy uwaali, e to strach przed egzaminami pchn Paula do samobjstwa. Alan wiedzia, e si okamuje, ale kurczowo trzyma si zudze. Teraz nie mia ju adnych. Policja nic jeszcze nie wie. By tego pewien. W przeciwnym razie ju by go pewnie odwiedzili. Nie traciliby czasu. Czy zdoaj udowodni mu win? Nie istniej adne materialne dowody. Nie ma listw ani kartek; dopilnowali tego. Mg si jako wytumaczy ze spdzonych razem wakacji. Byli przyjacimi, to wszystko. Moe uwierz... albo i nie. To bez znaczenia. Liczy si to, co udowodni. Ale bdzie ledztwo. Nazwisko Alana trafi na pierwsze strony gazet. Wszy- scy si dowiedz. Przyjaciele, rodzina. Brud pozostanie. Ju nigdy nie bdzie mg uczy. Jego kariera legnie w gruzach. Jaki rodzic zgodzi si na to, eby jego syna uczy kto oskarony o takie przestpstwo? Alan sysza w gowie gos krzyczcy, eby ucieka, pki jeszcze moe. Wy- jecha za granic. Jak najdalej std. Lecz ucieczka rwnaaby si przyznaniu do winy, ktrej nie bd mogli dowie. A jeli ucieknie, nigdy nie bdzie mg wrci. Spdzi reszt ycia jak zbieg, ustawicznie ogldajc si za siebie, w stra- chu przed karzc rk prawa. A jeli zostanie? Bdzie zawsze zdany na ask szantaysty, bdzie musia mu paci, a tamten i tak prdzej czy pniej wyda go policji. Bdzie y w wiecz- nym strachu, w kadej chwili spodziewajc si haby. To ju koniec. Nie powstrzyma tego, cokolwiek uczyni. Lecz w gbi duszy Alan wiedzia, e koniec nastpi tego wieczoru, gdy zerwa z Paulem z obawy przed tym, co pomyl inni; gdy odrzuci jedyne praw- dziwe szczcie, jakie pozna w yciu. 222 Dlatego cokolwiek si zdarzy, zasuy na to. Nie mog gardzi nim bar- dziej ni on sam gardzi sob. W oddali usysza gosy. Naboestwo skoczyo si. Alan podnis si i jak w transie zacz zbiera ksiki. Marjorie Ackerley wstaa pno. Wieczorem bolaa j gowa i musiaa wzi tabletki, eby zasn. Schodzc na d, bya pewna, e Henry wyszed ju do szkoy. Ale mylia si. Siedzia w saloniku, nadal ubrany w szlafrok. Twarz posza- rzaa mu z niewyspania. - Henry? - Cisza. Henry patrzy gdzie w przestrze. - Co robisz? le si czujesz? Milczenie. Marjorie przestraszya si. - Henry, co si stao? - Kto wie. - Co? - Kto wie. Jego gos dochodzi jakby z oddali, niczym gos ducha. Marjorie zrozumia- a; zakrcio jej si w gowie. - Nie wierz! - A jednak. - To niemoliwe! - Wieczorne telefony. Wanie o to chodzio. Potrzsna gow. -Nikt nie mg wiedzie. - Ale kto wie, mwi ci. Mylisz, e wymylibym co takiego? Nogi ugiy si pod Marjorie. Usiada. Popatrzyli na siebie. - Kto to jest?-spytaa. - Nie wiem. - Czego chce? Pienidzy? - Nic o tym nie mwi. - Ale powie. Bo o co innego mogoby mu chodzi? - O sprawiedliwo. - Niemoliwe. Niczego nie moe udowodni. - A jeli moe? - Nie moe, przecie oboje dobrze o tym wiemy. - A jeli jednak moe? - Henry przesun doni po rzedniejcych wo- sach. - Co wtedy? Marjorie przemwia najagodniejszym gosem, na jaki potrafia si zdoby: - Henry, posuchaj. Ten kto nic nie moe wiedzie na pewno. Gdyby wie- dzia, odezwaby si od razu. Kto prbuje nas zastraszy, to wszystko. - Nas? To o mnie mu chodzi, nie o ciebie. ^ 223 Marjorie spucia gow