Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

@ I opuszczenie będzie odpouszczeniem.@ Lot do Seattle Mężczyzna o wyglądzie drwala i kobieta w ciąży,@ na oko piąty miesiąc, po twojej prawej stronie;@ tak, ona mieszka na Wschodnim Wybrzeżu, leci@ odwiedzić matkę w Seattle; tak, spędziła tam całe dzieciństwo,@ owszem, lubi to miasto; nie, on leci dalej,@ do Anchorage, to już jego trzeci rok na Alasce,@ tak, jest tam ładnie o tej porze roku;@ ich słowa są dobroduszne i obłe jak obłoki@ po lewej ręce. W trzech plastikowych szklankach@ topnieją jednakowe kostki lodu.@ Trzy pary równoległych stóp, pod nimi wolno@ przesuwa się wspólny kontynent. Tak wielka i czuła bliskość,@ tak całkowicie jesteś od nich oddzielony.@ Nie, ona jeszcze nie wie, że odkryją u niej raka piersi,@ nie, jemu nikt nie powiedział, że po wybuchu na dworcu w Atenach@ będzie na fotografii ciałem turysty, leżącym@ koło przechowalni bagażu, z wystającą spod prześcieradła dłonią.@ Tak bardzo chciałbyś pomóc, tak zupełnie nic@ nie możesz zrobić, wpatrzony bezradnie w obłok.@ Kobieta prosi, abyś zasłonił okno: razi ją słońce.@ Poczta "Otrzyma pan natychmiast, Mr. Baranazack,@ czek na 10.000.000 dolarów"; w okienku@ koperty widać tyle; tyle razy@ zdarzało się to już, że nie ma sensu@ rozdzierać jej raz jeszcze, by podziwiać tupet,@ z jakim komputer@ kończy swój głupi dowcip: "...jeśli do lutego@ zwróci pan załączony blankiet i na pana@ los padnie główna wygrana":@ co z tego,@ że jest tam i przestroga: "Mr. Baranazack,@ może właśnie w tej chwili traci pan jedyną@ szansę fortuny i szczęścia"; narażam@ na szwank swój los, z koszykarską rutyną@ trafiając zmiętoszoną kopertą do kosza;@ a jednak, owszem@ jest mi trochę nieswojo, kiedy, ot, tak właśnie,@ unicestwiam możliwość (jeżeli nie "szczęścia",@ to choć "fortuny"), ukręcam@ łeb szansie@ zamiast, jak inni... Właśnie, Mr. Baranazack,@ otóż to, mamy z panem wiecznie ten sam problem:@ los - jeden, taki, co się nie powtarza -@ jest panu dany do rąk, a pan dobrej@ woli nie chce okazać i nie ruszy palcem,@ nie wierzy w szansę,@ nie chce zaryzykować, otworzyć koperty.@ Dość, Mr. Baranazack, dość tego; jeżeli@ nie, to spadnie pan z listy naszej klienteli@ i przestaniemy przysyłać@ oferty.@ Po przejściu~ huraganu "Gloria" Po kilku godzinach popisów wichura przekonała@ samą siebie, że nie ma sensu produkować się na trzech kanałach@ w przerywanych reklamami reportażach z terenów zniszczeń@ jako świszczące tło dla wywiadów z miejscowym burmistrzem,@ a przy tym występować na naszej ulicy na żywo.@ Tyle roboty za frajer? Za oknem, na krzyż i krzywo@ zalepionym taśmami, czekaliśmy, aż się zniechęci,@ zastrajkuje, odejdzie na północ, w stronę New Hampshire.@ Przez drzwi zapach ozonu, mokrych liści, bezpiecznej przygody.@ Stajemy przy zwalonym klonie, który pozrywał przewody,@ padając w poprzek jezdni przed domem pani Aaron.@ Postukując laseczką i wyglądając jeszcze niestaro,@ prawie jak wtedy, kiedy ukrywały ją zakonnice,@ bo miała jasne włosy, pani Aaron krąży, oblicza@ koszty napraw. Tuż obok pan Vitulaitis na skraju@ chodnika ogląda z namysłem pień, ofiarowuje się nazajutrz@ z pomocą i elektryczną piłą, przydadzą się lata praktyki@ - żartuje - w tajdze. Łamiąc ścielące się na jezdni patyki,@ omal nie wjeżdża na pień półciężarówka nowego sąsiada,@ jak mu tam, Nhu czy Ngu, który hamuje, wysiada,@ pewnie nie wspominając chwili, gdy ich łódź, wypełniona po brzegi,@ po dwudziestu dziewięciu dniach natknęła się na frachtowiec z Norwegii.@ Ogarnia nas nastrój pikniku, wymieniamy uwagi i żarty@ na temat kataklizmu. Nie był w końcu taki zażarty@ jak zapowiadały prognozy, większych śladów czy blizn po nim nie ma,@ krzywdy, jakie wyrządził, są do naprawienia@ i z rana punktualnie pojawi się fachowy@ elektryk, świt, lustrator ubezpieczeniowy.@ Pora wracać do domu, usuwać krzyże - te z taśmy@ oklejającej szyby, tych innych nie jesteśmy@ w stanie usunąć z przeszłości albo przyszłości, na których@ stawialiśmy je tyle razy