Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Potem iEled ponownie się skłonił. - Pochwała twej urody, pani, pokonała oceany, lecz to, co widzę, przerasta wszelkie me wyobrażenia. Zdaję sobie sprawę, że te pośpieszne zaloty musiały tobą wstrząsnąć, ale przysięgam, że zamierzam traktować cię ze wszystkimi honorami należnymi żonie earla, wielbić cię do końca mych dni i - jeśli duchy przypadku okażą się dla mnie łaskawe - uczynić królową mojego kraju. Charlotte, nadal popielatoblada, spojrzała znowu na Gerarda. Oskarżenie malujące się w jej oczach mówiło samo za siebie. Kiwnął głową, a ona poważnie przeniosła wzrok na JEAcda. Mled puścił rękę matki i wyjął z kieszeni złoty pierścień z rubinem wielkości maliny. - - Oto pierścień zaręczynowy. Przyjmij go, pani. - - A gdzie go zrabowałeś, piracie? - spytała hardo Charlotte. - Czy to aby nie ty złupiłeś wiosną Ambleport? Ów przejaw odwagi przywołał na usta Eleda najszerszy z jego uśmiechów. - Ja, pani. Ale podejrzewam, że ten pierścień należy do mojej rodziny dłużej niż ten dom do twojej. Twarz lorda Candlefena, zawsze rumiana, niebezpiecznie teraz spąsowiała. Sapał ciężko, głos wiązł mu w krtani. - - To oburzające! Wdzierasz się przemocą do naszego domu, żeby uprowadzić moją córkę? - - Chcę poślubić twoją córkę. To pewna różnica. A ludzi uprowadzam na co dzień. - - Nie pytając jej nawet o zdanie? - - A kto ją pytał o zdanie wcześniej? Dlaczego wtedy jej nie broniłeś? - Ciche słowa Eleda zamknęły parowi usta..- Rejestratorze, zbliż się. Gerard podszedł. Charlotte nawet na niego nie spojrzała. - - Możesz zaufać... - zaczął szeptem. - - Udziel nam ślubu! - wpadł mu w słowo Ailed. - - Jak sobie życzysz, ealdorze. Wasza Miłość, Wasza Królewska Mość, Wasze Wyso... - - Ja nie przyłożę ręki do tego gwałtu! - wydarł się Ambrose zza pleców swoich fechtmistrzów. Gerard puścił ten protest mimo uszu i wyrecytował do końca listę świadków. - Powtarzaj za mną: Ja, i€led Fyrlafmg, earl Catterstow, z rodu i linii Cattera, biorę sobie tę kobietę, Charlotte Rose... jEled powtarzał za nim głośno i wyraźnie, jego głos odbijał się echem od belkowanego stropu. Kiedy skończył, Gerard zmuszony był spojrzeć znowu na Charlotte. Zbliżał się rozdzierający serce moment. Musi teraz połączyć ukochaną węzłem małżeńskim z panem, któremu postanowił służyć. Charlotte wpatrywała się w podłogę i przygryzając wargę, walczyła ze łzami. - Powtarzaj za mną: Ja, Charlotte Rose... Cisza. Szepty wśród obecnych... - Do rejestru można wpisać - odezwał się cicho iEled - że pan młody pojął swoją oblubienicę za żonę na mocy prawa zdobyczy. Jeśli ona tak woli. Nadal żadnej reakcji. W ciszę, jaka zaległa, wsączyły się słowa królowej Maud. Mówiła tak cicho, że słyszeli ją tylko najbliżej stojący: - Mnie pozostawiono jeszcze mniejszy niż tobie wybór, moje dziecko. Porwano mnie siłą, tak jak tych młodych ludzi z Ambleport. Miałam to szczęście, że wziął mnie sobie ich przywódca. Nie kazał mnie zathrallować, ale byłam jego niewolnicą. Nie miałam nic do powiedzenia ani w łożu, ani nigdzie indziej. Kiedy powiłam mu pierwszego syna, uznał, że mnie kocha, i poślubił. Urodziłam mu potem jeszcze kilkoro dzieci, ale przeżył z nich tylko i?led. Pokochałam męża szczerze, bo był to człowiek, jak na swoje urodzenie, szlachetny. Uprzedzam cię, że JEled jest wystrugany z tego samego kawałka drewna, co jego ojciec, i kiedy coś sobie postanowi, nie ma takiej siły, która by go od tego odwiodła. Jeśli będziesz robiła mu wstręty, wyniesie cię stąd na plecach krzyczącą i rozpaczającą. Zauważ, że podsuwa ci szansę zaakceptowania z gracją i godnością tego co i tak nieuniknione. Trudno to nazwać zwycięstwem, ale przyjęcie jego oferty może złagodzić gorycz klęski. A on będzie ci zobowiązany. To ważne, bo ojciec nauczył go spłacać długi. Charlotte patrzyła przez chwilę w oczy starej królowej, potem zerknęła na Gerarda... na uzbrojonych po zęby zbójców, którzy napadli na jej rodową siedzibę... i w końcu na Eleda takim wzrokiem, jakby dopiero teraz go zobaczyła. - Zobowiązany? - wyszeptała. Kiwnął głową. -1 to bardzo, pani. Zgódź się, a już zawsze będziesz mogła żądać ode mnie niemal wszystkiego. - Król? - szepnęła jeszcze ciszej. - Wywalczę koronę Baelmarku albo zginę. Jeśli mi się nie uda, zostaniesz odesłana do domu. Jeśli mi się powiedzie, będziesz panowała u mego boku jako moja królowa. Charlotte wzięła głęboki oddech i znowu spojrzała na Gerarda. - - Zaczynaj. - - Powtarzaj za mną: Ja, Charlotte Rose... Podniosła głos, mówiła niemal tak głośno i wyraźnie, jak przed chwilą JEleć: - Ja, Charlotte Rose... Obecni zaszemrałi z niedowierzaniem. - -...uroczyście i z własnej nieprzymuszonej woli przysięgam... - -...uroczyście i z własnej nieprzymuszonej woli przysięgam... Nie zawahała się ani razu. - Na mocy obowiązującego w Chivialu prawa ogłaszam was mężem i żoną. Prawda była! Nie było to legalnie zawarte małżeństwo