Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Z wielkim tedy wdziękiem pani d'Etampeg podała dłoń do ucałowania zasępionemu prewotowi i uśmiechniętemu wicehrabi. -- Mości prcwocię — rzekła z gniewem zgoła nie udawanym i współczuciem nie mającym w sobie nic obelżywego — dowiedzieliśmy się o tym, jak haniebnie obszedł się tobą ten italski gbur, z tobą, naszym najlepszym przyjacielem, i jesteśmy tym doprawdy dotąd oburzeni. — Pani — odparł d'Estouteville, nawet z porażki korzystając, by wyrazić pochlebstwo — wstyd by mi było, gdyby mój wiek i urząd zostały oszczędzone przez niegodziwca, którego nie powstrzymała twoja uroda i łaskawość. — Och, myślę tylko o tobie, przyjacielu — powiedziała Anna — a jeśli chodzi o moją osobistą zniewagę, to król, który jest doprawdy zbyt wyrozumiały dla tych zuchwałych cudzoziemców, zaklinał mnie, bym zapomniała o tym, zapominam przeto. — Skoro tak, pani, to prośba, z jaką przyszliśmy do ciebie, zostałaby niewątpliwie źle przyjęta, pozwól tedy, że odejdziemy nie wyjawiając jej. — Jakże to, panie d'Estouteville? Czyż nie jestem ci oddana w każdym czasie i cokolwiek się stanie? Mówże, mów! Albo się pogniewam na tak nieufnego przyjaciela. — Oto, pani, w czym rzecz. Sądziłem, iż mogę zadysponować na korzyść wicehrabi de Marmagne prawem zamieszkania w jednym z królewskich zamków, otrzymanym dzięki twej wspaniałomyślności, i wzrok nasz padł oczywiście na zamek Nesle, który dostał się w tak nieodpowiednie ręce. — Ach, tak — rzekła diuszesa. — Słucham bacznie. — Wicehrabia, pani, najpierw się skwapliwie zgodził; teraz jednak, po zastanowieniu, waha się, z przerażeniem myśli o owym strasznym Benvenucie. — Wybacz, szanowny przyjacielu — przerwał wicehrabia de Marmagne — wybacz, ale- ile wykładasz sprawę. Nie obawiam się Bcnvenuta, obawiam się gniewu króla. Nie boję się, że polegnę z ręki tego italskiego gbura, używając twoich słów, pani, co tam! Ale boję się, że tak powiem, że go zabiję i że doznam krzywdy za to, iż pozbawiłem najjaśniejszego pana sługi, na którym, zdaje się, bardzo mu zależy. — Ośmieliłem się przeto, pani, zrobić mu nadzieję, że w razie potrzeby nie odmówisz wicehrabi swojej protekcji. — Nigdy nie odmówiłam protekcji przyjaciołom — rzekła diuszesa — a zresztą czyż nie stoi za wami lepsza niż ja przyjaciółka: sprawiedliwość? Czyż nie działacie zgodnie z pragnieniem króla? — Jego królewska mość — odparł Marmagne — nie wskazał osobiście zamku Nesle na mieszkanie dla kogo innego niż ów Benvenuto, a nasz wybór, nie można tego kryć, będzie miał wszelkie pozory zemsty. A co będzie, jeżeli zabiję tego Celliniego, czego jestem pewien, zabiorę bowiem z sobą dwóch pewnych ludzi? — Och, mój Boże! — rzekła diuszesa odsłaniając białe ząbki w uśmiechu. — Król dobrze chroni żywych; ale myślę, że niezbyt by się kwapił do pomszczenia martwych, a ponieważ wtedy jego uwielbienie dla sztuki nie będzie się mogło więcej przejawiać, spodziewam się, że będzie pamiętał tylko o swoim afekcie do mnie. Ten człek mnie publicznie tak straszliwie znieważył! Marmagne, zapominasz o tym? — Ależ, pani — odezwał się przezorny wicehrabia -- dowiedz się dokładnie, czego będziesz musiała bronić. — Och, wicehrabio, doskonale cię pojmuję, — Nie, nie, pozwól, pani, chcę, abyś o wszystkim wiedziała. Możliwe, że z tym diabelskim człekiem siła nie zda się na nic. Wyznam ci, że wtedy uciekniemy się do podstępu; gdyby uszedł moim śmiałkom w środku dnia na zamku, przypadkiem spotkają go któregoś wieczoru w bocznej uliczce i... oni mają nie tylko szpady, pani, mają też sztylety. — Pojmuję — rzekła diuszesa, przy czym najmniejsza nawet bladość nie pokryła jej pięknego lica na słowa zapowiadające morderstwo. —No właśnie, pani. — No właśnie, wicehrabio, widzę że przezorny z ciebie człek i nie jest dobrze, do licha, być twoim wrogiem! — A co się tyczy samej sprawy, pani? — Sprawa jest w istocie poważna i warto by się nad nią może zastanowić; wszelako,' co już powiedziałam, wszyscy wiedzą i sam król jest tego świadom, że ten człowiek dotkliwie uraził moją dumę. Nienawidzę go... równie mocno jak mojego męża i Diany de Poitiers i, na honor, myślę, że mogę wam obiecać... Co się dzieje, Isabeau? Dlaczego nam przeszkadzasz? Ostatnie słowa diuszesy skierowane były do jednej z pokojowych, która weszła przerażona. — Mój Boże!, Pani — rzekła Isabeau —proszę o wybaczenie, ale ten florencki artysta, ten Benvenuto Ccllini jest tutaj z najpiękniejszą, jaką można sobie wyobrazić, złoconą misą. Bardzo grzecznie powiedział, że przyszedł ją podarować waszej wysokości i że usilnie prosi, byś łaskawie z nim porozmawiała minutę. — Ach, tak, no, no! - rzekła diuszesa z satysfakcją ułagodzonej dumy. — I co mu odpowiedziałaś? — Że pani jeszcze nie jest ubrana i że pójdę ją uprzedzić. — Bardzo dobrze. Zdaje się — dodała diuszesa zwracając się do skonsternowanego prewota.— że nasz wróg się zmienia na lepsze i zaczyna rozumieć, cośmy warci i co możemy. Wszystko jedno, nie wyłga się tanim kosztem, jak mu się zdaje, i nie przyjmę ot, tak, natychmiast jego przeprosin. Musi lepiej,odczuć swoją zniewagę i nasz gniew. Isabeau, powiedz mu, że mnie uprzedziłaś i że ma czekać. Isabeau wyszła. — Powiedziałam więc, wicehrabio — podjęła diuszesa, wnosząc lekką zmianę do swego gniewu — że sprawa, o której mówisz, jest poważna i że ostatecznie nie mogę ci obiecać pomocy w zasadzce i morderstwie. — Zniewaga była tak oczywista! — zaryzykował prewot. . — Zadośćuczynienie będzie, mam nadzieję, równie oczywiste, mój panie. Ten groźny pyszałek; który opierał się monarchom, czeka w moich przedpokojach na przyzwolenie kobiety, a dwie godziny tego czyśćca doprawdy zmazą zuchwałe słowo, Nie można też być bezlitosnym, prewocie. Wybacz mu, jak i ja mu za dwie godziny wybaczę,: czyż moja władza nad tobą miałaby być mniejsza niźli króla nade mną? — Zechciej nam tedy pozwolić teraz, pani, pożegnać się —.rzekł prewot z ukłonem — bo nie chciałbym składać mojej prawdziwej władczyni obietnicy, której nie dotrzymam. -- Chcecie odejść? Och, nie --- zaprotestowała diuszesa, pragnąc mieć za wszelką cenę świadków triumfu