Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Krępowało to je do reszty. Nie umiały wykwintnie pić ani jeść; bały się poplamić sukien, mebli i - śmieszności, bo kilku mężczyzn, którym wcale nie imponował ten szyk, patrzyło się na nie, złośliwe rzucając uwagi. Majkowska, wspaniała dzisiaj po prostu, w jasnożółtej sukni, ubranej różami bordo, przy swoich czarnych, prawie granatowych włosach i śniadej, klasycznie pięknej twarzy wyglądała jak Veronesa; wzięła Jankę pod rękę i spacerowała z nią swobodnie po salonie rzucając dumne spojrzenia na otaczających. Za to jej matka, którą ktoś złośliwy posadził na maleńkim tabureciku, znosiła męki; miała w jednym ręku pełny kieliszek wina, w drugiej tartynkę i na kolanach ciastko. Wypiła wino i nie wiedziała, co zrobić z kieliszkiem. Spoglądała błagająco na córkę, czerwieniła się i wreszcie zapytała Zielińskiej siedzącej obok niej: - Moja paniusiu, co ja mam zrobić z tym kieliszkiem? - Postaw go pani pod krzesłem.... Stara tak uczyniła. Zaczęły się z niej śmiać, więc go znowu podniosła i trzymała w ręku. Stara Niedzielska, matka Władka i właścicielka domu na Piwnej ulicy, zawsze bardzo honorowana przez Cabińskich, siedziała pod klombem z Kaczkowską i wodziła ustawicznie oczyma za synem. Mężczyźni w pokoju jadalnym szturmowali bufet tymczasem; humory się podnosiły razem z gwarem, przecinanym śmiechami albo dobitnym dowcipem Glasa. - Skąd ty masz ciągły humor?... - zapytał go Razowiec, aktor najchmurniejszy z towarzystwa, ale grywający wesołych szlagonów i pociesznych wujaszków. - To jest głośna tajemnica: : nie martwię się i mam dobry żołądek. - Masz to, czego mnie właśnie brak... Wiesz, używałem tego środka, coś mi zalecił, i nic... już mi nic nie pomoże. Czuję, że nie przeżyję tej zimy z pewnością, bo jak mnie nie boli żołądek, to bok, to serce, to włazi mi ten straszny ból w kark lub łamie mi po prostu krzyż, jakby drągiem żelaznym. - Imaginacja! Pij no do mnie koniak... Nie myśl o chorobie, a będziesz zdrów. - Wy się śmiejecie!... a ja ci szczerze mówię, że po całych nocach spać już nie mogę, bo czuję, jak ta choroba rozrasta się we mnie, jakbym widział coś, co się wciska do każdej żyły, do każdej kości mojej i ssie mnie tak okropnie... tak okropnie!... Coraz słabszy już jestem; wczoraj ledwie mogłem skończyć rolę, tak mi brakło tchu... - Imaginacja, mówię ci! Pij no do mnie koniak! - Imaginacja! imaginacja! ale ta imaginacja mnie boli, zabija codziennie, ta imaginacja jest cierpieniem i skończy się śmiercią... słyszysz, śmiercią! - Lecz się wodą! albo każ sobie głowę ogolić, w żółty kaftan ubrać i odstawić na Bonifratry; tam cię z pewnością wyleczą. - Łatwo szydzić tym, co nigdy sami nie cierpieli. - Cierpiałem, jak Boga kocham, cierpiałem... Pij no do mnie koniak. Zjadłem raz "Pod Gwiazdą" taki kotlet, że leżałem po nim w łóżku przez tydzień i wiłem się jak piskorz z bólu. Usunęli się trochę w głąb, w sam koniec bufetu pod okno i rozmawiali ciągle. Jeden narzekał i skarżył się, drugi ciągle się śmiał, ale wkrótce nie było już nic słychać, tylko gorączkowy szept Razowca albo wesoły głos Glasa rzucający co chwila: - Pij no do mnie koniak! Topolski stał z Piesiem we drzwiach salonu. Pieś smutną i ładną twarz pochylił do niego, gryzł wolno butersznyt i ciągle obcierał usta kolorowym fularem. Jego wielkie, turkusowe oczy błądziły niespokojnie po nieruchomej, kanciastej twarzy Topolskiego, obojętnie zamkniętej na wszystko. - Sztuka dla sztuki!... Nie mów tak, to nieprawda... taka nie ma racji bytu na scenie... To jakbyś chciał sztukę sprowadzić do nędznej zabawki dla kilku niedołęgów, którym by taki sos mdły smakował; to jakbyś nie brał do tej sztuki impulsów z życia, chciał się z niego wyodrębnić, wyszedł z siebie - człowieka, członka jakiejś rasy i jakiejś społeczności. - Nic mnie to nie obchodzi. Sztuka nie jest odbiciem łajdactw tej jakiejś rasy i tej jakiejś społeczności; nie jest trąbą, przez którą mogą krzyczeć rozmaite bałwany, że jest ciepło albo mokro, że im się jeść chce albo potańcować... - A czymże jest, człowieku, czymże?... - szeptał gorączkowo. - Jest światem osobnym i samym w sobie, poza wszystkim leżącym i tylko dla niewielu... - Nieprawda, to fałsz!... Sztuka nie jest poza wszystkim, ale ponad wszystkim... wyższym czymś, ale tym samym... jest streszczeniem wszystkiego, bo wszystko się zazębia, wszystko się łączy i wszystko powinno być jednym: dobrem i poznaniem. Sztuka to sama przyroda, tylko przyroda uświadomiona niejako. - Daj spokój!... co nam po tym wszystkim? I tak dosyć wcześnie spuszczą kurtynę i farsa życiowa się skończy! - powiedział Topolski jakimś szorstkim głosem, w którym zadrżały akcenta zniechęcenia. - Nie, nie!... Żyć to właśnie działać, to rozlewać po świecie t alent, energię, uczucie... pomagać w czasie teraźniejszym pokoleniom przyszłym. - Deklamujesz, Piesiu! gdzież się podział twój stoicyzm, twoje zalecanie obojętności i poszukiwanie spokoju wewnętrznego, twój artystokratyzm ducha? - Gdzie?... poznałem, żem źle myślał, że nam nie wolno odsuwać się pogardliwie od życia i jego cierpień, że to jest egoizm tylko. Śmiej się, ale powiadam ci, że teraz znalazłem prawdę. - A jeżeli i to nie jest prawdą?... - To znajdę ją kiedyś.... będę szukał i znajdę... - Prędzej znajdziesz śmierć albo szpital wariatów.... - Nie przestrasza mnie to wcale. Cóż by było z wygranych bitew, gdyby żołnierze z obawy śmierci rozbiegli się przed walką na wszystkie strony świata, co?... - Moryś! - zawołała szeptem Majkowska uchylając portiery. Topolski pochylił się do niej, a ona szepnęła mu do ucha: - Kocham cię!... wiesz?... - i poszła dalej, rozmawiając z Janką. -... Mnie to nie przestrasza, przynajmniej wiem, że żyję, mam cel... Nędze życia osobistego dotykają mnie tylko w połowie... - Głupstwo wszystko, marność! Cóż odkryli wszyscy ci mędrcy i badacze?... - Co ty mówisz, człowieku!... ależ światy odkryli, miliony rzeczy wprost dobroczynnych. Porównaj stan ludzkości przed wiekiem choćby - z dzisiejszym, a zobaczysz szalone różnice. - Nie widzę, aby było lepiej; jest nawet gorzej, bo jest więcej takich jak ty, co się męczą na próżno... ale dajmy temu pokój... mam ważniejsze rzeczy na myśli... Piesiu, czy mogę liczyć na ciebie, gdybym zakładał towarzystwo? - powiedział ciszej. - Zawsze. Wolę nawet mniejszą gażę, byle być z ludźmi