Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Od czasu do czasu brały udział w rozmowie, ale przede wszystkim hasały po łąkach, wyrywając się w szalonym pędzie do przodu, powracając, obwąchując trawę i kwiaty, kichając i znowu pędząc wokoło. Nagle zwęszyły jakiś trop, który wprawił je w wielkie podniecenie i wywołał ożywioną dyskusję. — Tak, to jest to. — Nie, to nie to. — To jest właśnie to, o czym mówiłem. — Czy ktoś wyczuwa, co to naprawdę jest? — 'Zabierz stąd swój wielki nochal i pozwól powąchać innym. — Cóż tam macie, krewniacy? — zapytał Piotr. — To jakiś Kalormeńczyk, panie — odpowiedziało natychmiast kilka głosów. — Prowadźcie więc nas do niego — rzekł Piotr. — Powitamy go z radością, jeśli wyciągnie ku nam rękę, ale spotkamy się z nim równie ochoczo, jeśli będzie czekał na nas z nagą szablą. Psy pognały za tropem i za chwilę, ujadając głośno, powróciły w takim pędzie, jakby od tego biegu zależało ich życie. Oznajmiły, że rzeczywiście znalazły Kalormeńczyka. (Mówiące psy, podobnie jak zwykłe, zachowują się tak, jakby to, co robią w danej chwili, było niezwykle ważne.) Psy zaprowadziły ich do rosnącego nad przejrzystym strumieniem kasztana. Siedział tam Emet, młody Kalormeńczyk, który tak bardzo pragnął zobaczyć swojego boga. Na ich widok powstał i skłonił się z powagą. — Wasza wielmożność — rzekł do Piotra — nie wiem, czy przybywasz jako przyjaciel, czy jako wróg, lecz poczytam sobie za wielki honor i jedno, i drugie. Czyż bowiem jeden z poetów nie powiedział, że szlachętny przyjaciel jest darem najwspanialszym, a darem następnym co do wspaniałości jest szlachetny wróg? — Panie rycerzu — odrzekł Piotr — nie znajduję żadnej przyczyny, dla której miałby nas dzielić wyciągnięte miecze. — Powiedz nam, kim jesteś i co się z tobą działo? — zapytała Julia. — Jeżeli ma to być dłuższa opowieść, to napijmy się i usiądźmy — zaszczekały psy. — Jesteśmy bardzo zdyszane. — No i trudno się temu dziwić — zauważył Eustachy — skoro wciąż latacie tam i z powrotem z wywieszonymi językami. Tak więc ludzie posiadali na trawie, a kiedy psy hałaśliwie zaspokoiły pragnienie, uczyniły to samo, wspierając się na przednich łapach i przechylając łby na bok, aby lepiej słyszeć. Tylko Klejnot stał, polerując sobie róg o swój biały jedwabisty bok. Rozdział 15 DALEJ WZWYŻ I DALEJ W GŁĄB Wiedzcie, o waleczni królowie — zaczął Emet — i wy, szlachetne panie, których piękność rozjaśnia wszechświat, że jestem Emet, siódmy syn Harfy Tarkaana z miasta Tehiszbaan, leżącego na zachód od Wielkiej Pustyni. W ostatnich dniach przybyłem do Narnii wraz z dwudziestoma dziewięcioma towarzyszami pod wodzą Riszdy Tarkaana. Kiedy dowiedziałem się, że czeka nas wyprawa do Narnii, moje serce wypełniła radość, wiele bowiem słyszałem o waszym kraju i pragnąłem spotkać się z wami na polu bitwy. Lecz kiedy odkryłem, że mamy tu przyjść w prze- braniu kupców — co jest niegodne rycerza i syna Tarkaana — i działać posługując się kłamstwem i podstępem, radość opuściła moje serce. A kiedy powiedziano nam, że musimy czekać na zdradę małpy, a później, że Tasz i Aslan to jedna osoba, wówczas świat pociemniał w moich oczach. Albowiem służyłem Taszowi wiernie od czasu, gdy byłem małym chłopcem, i zawsze marzyłem o tym, aby poznać go lepiej, a jeśli to będzie możliwe, aby spojrzeć w jego oblicze. A imienia Aslana nienawidziłem z całego serca. I oto, jak sami widzieliście, wzywano nas wszystkich noc po nocy przed pokrytą słomą szopę i roz- palono wielkie ognisko, a małpa wyprowadzała z szopy jakieś czworonożne stworzenie, którego nigdy nie widziałem dokładnie, a ludzie i zwierzęta oddawali mu pokłony. Ja jednak myślałem: Oto Tarkaan daje się oszukiwać małpie, bo przecież to wyprowadzane ze Stajni zwierzę nie jest ani Taszem, ani żadnym innym bóstwem. Ale kiedy przypatrywałem się uważnie twarzy Tarkaana i słuchałem bacznie tego, co mówił do małpy, zmieniłem zdanie, ponieważ stało się dla mnie jasne, iż Tarkaan sam nie wierzy w to wszystko. I wtedy zrozumiałem, że on w ogóle nie wierzy w Tasza, bo gdyby wierzył, to czyż ośmielałby się z niego szydzić? Kiedy to pojąłem, wielki gniew wypełnił moje serce i dziwiłem się, dlaczego prawdziwy Tasz nie spali małpy i Tarkaana ogniem z nieba. Ukryłem jednak mój gniew i nakazałem swemu językowi, by milczał, czekając, jak to się wszystko skończy. Ale ostatniej nocy, jak niektórzy z was wiedzą, małpa nie wyprowadziła ze Stajni żółtego stworzenia, lecz powiedziała, że wszyscy, którzy chcą spojrzeć w oblicze Taszlana — tak pomieszali te dwa imiona, udając, że to jedna osoba — muszą wejść pojedynczo do szopy. I powiedziałem sobie: zaprawdę, to jeszcze jedno oszustwo. Lecz kiedy wszedł kot i wypadł z szopy ogarnięty szaleństwem z przerażenia, powiedziałem sobie: oto ten, w którego oni nie wierzą i którego wzywali, nie wiedząc, kogo wzywają, prawdziwy Tasz pojawił się wśród nas, aby pomścić swoje zniewagi. I chociaż moje serce stało się niczym woda w obliczu wielkości i grozy Tasza, to jednak moje pragnienie było silniejsze od lęku