Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

-Nawet jeśli będzie to świętokradztwo? - O czym ty mówisz? - rozzłościłem się. - Nie pojadę tam, do- póki nie otrzymam znaku, rozumiesz? Ale znak nadejdzie niedługo. Wiem to, Chorianie. Wiem to z absolutną pewnością, a kiedy nadej- dzie zew... - Będziesz tam pierwszy. - Pierwszy. Tak. Wskazując drogę pozostałym. Teraz zrozu- miałeś? Skinął głową. Wpatrywał się w ciemną przestrzeń nad naszymi głowami. Powietrze Mulano jest mroźne i czyste, nie ma tu żadnych świateł miast, które przeszkadzają w podziwianiu nocnego nieba. Nie znam innego świata, z którego widać tak wyraźnie Gwiazdę Romów. - Jakubie, jest taka piękna. Dlaczego ją opuściliśmy? - Musieliśmy - odparłem. - Mądra matka pozwala swym dzie- ciom odejść i szukać własnej drogi przez życie, a Gwiazda Romów była mądrą matką. Czyżby? Przez moment mnie samego ogarnęło zwątpienie. Wy- gnała nas z domu płonącym mieczem i zmusiła do trwającej tysiące lat wędrówki po bezdrożach. Czy tak objawia się mądrość? Czy tak objawiają się matczyne uczucia? Słuchałem swoich własnych słów, tego kłamliwego zdania o mą- drej matce, która wysłała nas w świat, i w tym momencie moja wiara w nieuchronność przeznaczenia zadrżała, zachwiała się... Czasami takie mamrotanie ludowych mądrości jest tylko próbą poradzenia sobie z gniewem, bólem, czy nawet żalem. Ale zduszony gniew i ból często wypełza z zakamarków duszy i znowu cię kąsają. I to już nie jest ludowe przysłowie. To wniosek z obserwacji. A może jednak zostaliśmy wysłani w świat przez mądrą matkę? Albo przez ojca? Naszą matką była Gwiazda Romów, a naszym ojcem Bóg. Może to Bóg dostrzegł nas pławiących się w szczęściu na Gwieździe Ro- mów i powiedział do Siebie: ci tłuści, leniwi Romowie degenerują się, stają się aroganccy, zaczynają zapominać, że Wszechświat jest padołem łez, niebezpiecznym miejscem, gdzie można mówić o wiel- kim szczęściu, jeżeli doświadczy się codziennie jakiejś olbrzymiej katastrofy. Ci Romowie już zbyt długo żyją wygodnie. Więc sko- pię im trochę tyłek. Niech się nauczą, co to jest życie. I tak zrobił, a my dotąd jeszcze odkupujemy cierpieniem nasze zamierzchłe szczęście. Na Ziemi byli gaje, których kiedyś nazywano Żydami. Oni też wierzyli, że są wybranym przez Boga narodem. Ale on im także nieźle skopał tyłki; nauczył ich, że On nie ma faworytów, albo że jeśli nawet ich ma, to potrafi być dla nich sroższy niż dla Swych wrogów. Zresztą podobna spotkała ich kara: cierpienie, prześladowania, ubóstwo, wygnanie... A jednak nie był dla nich aż tak srogi jak dla nas. Ich uczynił prawnikami, lekarzami, profesorami. My musieliśmy ostrzyć noże i wróżyć przyszłość z ręki. Czego próbował nas nauczyć? Na szczę- ście potem trochę nam odpuścił. Mogliśmy zająć się czymś bardziej szanowanym. Wciąż żyją potomkowie Żydów, ale nie sądzę, by któ- ryś z nich pilotował statki kosmiczne. Jestem też pewien, że żaden z nich nie jest królem. A może jednak warto było. To wygnanie, nie kończące się wę- drówki, cierpienie... Tak - odpowiedziałem wreszcie sam sobie. Tak, było warto. Kimże ja w końcu jestem, żeby się skarżyć Jemu? Chorian stał obok i patrzył na mnie z zachwytem. Na mnie - mędrca, starego króla, ucieleśnienie wielkości naszej rasy. Opowiedz mi, opowiedz - krzyczały jego oczy. - Opowiedz mi naszą wielką wspaniałą historię. Jak to się stało? Jak to się zaczęło? Poczułem wstyd, że zawahałem się choćby przez tak krótki mo- ment, że zacząłem pytać, zacząłem wątpić. I kiedy staliśmy tam w ciemności, na mrozie, opowiedziałem mu starą historię, najstarsząz naszych opowieści, tę o Słonecznym Wie- trze; tak jak mój ojciec opowiedział ją mnie, kiedy staliśmy razem na stromym zboczu góry Salvat tej odległej nocy na Vietoris; i tak jak opowiedziałem ją wielu moim synom w ciągu tych wielu lat, na wielu różnych światach. 10 Opowiadałem Chorianowi o naszej starożytnej chwale, o cudow- nych miastach Gwiazdy Romów, o lśniących pałacach, poły- skujących kolumnach i strzelistych wieżach, olbrzymich placach i sze- rokich drogach. Opowiadałem o kolorze nieba nad Gwiazdą Romów i o jej jedenastu księżycach, rozsianych na horyzoncie jak cenne klej- noty. Opowiadałem mu o huczących bystrych rzekach, o górach się- gających niebios, o złotych łąkach i migoczących jeziorach. O pięk- nych, szczęśliwych ludziach. Potem zaś opowiedziałem mu, jak powoli zdobywaliśmy wiedzę o tym, że to wszystko zostanie nam odebrane. O pierwszym znaku, jakim był Mulesko Chiriklo, ptak umarłych, który uwił sobie gniazdo na najwyższej wieży Wielkiej Świątyni. Potem o głosie kobiety śpiewa- jącym co noc ponure pieśni, które słyszano w każdym z miast. Potem o wietrze, który wiał z południa, gdzie odchodzą dusze zmarłych, wie- trze, który nie przestawał wiać przez czternaście miesięcy. I o innych jeszcze przestrogach: o latach, w których nie było ciepłej pory, i o dniach, kiedy nie wschodziło słońce, o nocach, podczas których z żadnego miejsca na planecie nie widziano ani jednej gwiazdy... Nie potrafiliśmy zrozumieć tych znaków, bo nie znaliśmy rozpa- czy, żyjąc na szczęśliwej Gwieździe Romów. Nigdy nie zaznaliśmy wszak suszy, trzęsienia ziemi, powodzi, zarazy. Pory roku przycho- dziły regularnie, a gleba była żyzna. Nie znaliśmy też chorób, a gdy w bardzo późnym wieku przychodziła śmierć, była zawsze szybka i bezbolesna. Kiedy więc pojawiły się znaki, wezwano mędrców, by je zinterpretowali. Przybyli najmądrzejsi ze wszystkich krańców planety i zebrali się na głównym placu stolicy