Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

— Za pozwoleniem — zaprzeczył Kalinowski. — Myśmy pana zabrali i my odwieziemy. Właśnie mieliśmy pana odwiedzić. Pour qui nous prenez–vous donc?* — Wolno panom mnie jeszcze ignorować. Sprawa z Wojewódzkim jeszcze nie załatwiona. — Ależ poznałem młodego — zaśmiał się Lasota. — Przecie na jesiennych wyścigach wystąpił raz pierwszy. Toż się spłukał i na koniach, i potem w klubie. — Może go pan pytał o mnie? — Nie pytam nikogo o ludzi, których znam — odparł Lasota urażony. Aleksander spojrzał na niego i poczerwieniał. Żebym ja mógł za niego życie dać pomyślał. — Pyszna sanna. Dobrze się jednak stało, że te konie się pochorowały — rzekł Lasota. — Inaczej spędziłbym święta w wagonie lub w hotelu. Na pociechę dla Adama zaprosiły mnie panie do Zborowa. Będę miał familijną wigilię. — Więc i panie są? — spytał Aleksander. — A jakże, i zabawią do Trzech Króli. — Gizeli się chciało użyć sanny, a matce urządzić choinkę dla dzieci oficjalistów — dodał Adam. — Wrócimy na karnawał udawać, że się bawimy. — Pan by powinien jechać też na karnawał — zauważył Lasota kryjąc uśmiech żartobliwy. — Ja? A mnie to po co? — Żeby się bogato ożenić. Wszyscy tak czynią. — Alboż pan uważa, że ja czynię jak wszyscy? — Oho, mam duże względy u pana. Myślałem, że mnie pan spoliczkuje za tę radę! — Ech! Kiedy już wiem, że pan się droczy ze mną! — Lubię wyciągać pana na słowo i słuchać pańskich utopij. — Utopij! Kiedy tak, to już panu nic nie powiem, tylko panu Mniszew pokażę, a potem rachunki. — Widziałem młyn cały, a była rudera. Czy pan ma siostrzyczkę? — Nie. Ta dziewczynka to spadek po generałowej Wojewódzkiej. Wychowywała sierotę, a sukcesorowie wypędzili małą. Przybłąkała się do nas i została. Ale zapomniałem panu powiedzieć. Pamięta pan ten klucz, co mi proboszcz oddał? Tajemnica odkryta. W ogrodzie, w chmielach, był i jest stary lamus. Przerobiłem go na mieszkanie dla ogrodnika i tam znalazłem na strychu, w śmieciu, kufer skórą wybity, antyk, do którego klucz pasował. — A w kufrze gniazdo myszy i stare papiery? — Lepiej! W kufrze były trzy suknie. Jedna ślubna, druga żałobna, trzecia balowa. Żadnego papieru. Na sukniach tych były koronki. Mnie się wydały brudne szmatki, matka dowodzi, że są bardzo cenne. — Koronki? — zawołał Adam. — Sprzedaj mi je pan! Moje panie obie mają pasję do koronek. Ofiaruję je na gwiazdkę. — Kiedy one do mnie nie należą, ale do pana Lasoty. — Dajże mi pan spokój — oburzył się Lasota. — Sprzedałem Mniszew ze wszystkim, co zawiera. Cum boris, lasis et koronkis!* Na co mi koronki? Od chwili gdy Żarski zdmuchnął mi pannę Bruniewską, infamis, nie zbieram żadnych kobiecych fatałaszków, bo nie mam i nie będę miał komu ich ofiarować. Pan słyszał, że Żarski się ożenił, ten nasz towarzysz od pioruna, pamięta pan? — Słyszałem zapowiedzi, a potem widziałem panią we fabryce przy odstawie buraków. — Co? Miał pan już buraki? — zdziwił się Kalinowski. — Niestety, jeszcze nie miałem, ale że moja fornalka była wolna, nająłem ją do Zborowa i osobiście pilnowałem. — Malcz ma jeszcze mało koni! — zamruczał Adam gniewnie. — Śliczna jest pani Żarska! Prawda? Pięć lat ją kochałem, sąsiadka z Galicji. Ale miałem inne roztargnienia: wybrali mnie posłem, interesa, służba publiczna, dobro ogółu! Ładniem na tym wyszedł. Żarski pojechał, szast, prast, oświadczył się i czytam w gazetach, masz tobie! To był drugi piorun. — No, gdyby ona miała czekać aż ty nie będziesz miał roztargnień, toby została kanoniczką! — roześmiał się Adam. Lasota westchnął. — Ha, to zostanę Kawalerem Maltańskim. Siódmą już pannę tracę i bastuję. — Zanadtoś szczęśliwy w karty. Przestań grać i zakładać się, wtedy się ożenisz. — Co to, to nie.. Nie grać i nie zakładać się, to lepiej umrzeć. Jedyna rzecz, która mnie podnieca. Ma pań żyłkę do hazardu? — spytał Aleksandra. — Do kart nie. Do zakładów tobym się zapalił. — Spróbuj pan zatem. — Jużem spróbował. Założyłem się z losem. Skoro wygram, pójdę dalej. Stanęli przed stajnią w Zborowie. — Gdzie weterynarze? — spytał Kalinowski. — Grają w karty u pana Malcza — odparł trener, który z rządcą był w nieustannej wojnie. — Jakże Kormoran? — Źle. Kalinowski wydarł kartkę z notatnika, napisał słów parę i oddał jednemu ze stajennych