Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Taki byłem z Ciebie dumny... Kopertę odda- łem po południu na przechowanie komuś z wycieczki, ko- muś, kogo nikt by nie podejrzewał o jej posiadanie. Przed paroma minutami spotkałem Jima Everharda w hallu hote- lowym. Siedział sam. Podszedłem, usiadłem obok niego i 10 sposób obojętny, jakbym mówił o pogodzie, powiedziałem o kopercie. Nie odezwał się, tylko na mnie patrzył. Powie- działem, że w kopercie znajduje się jego nazwisko. Choć to nie była prawda, sądziłem, że wywoła zamierzony skutek. Miałem zamiar jechać dalej z wycieczką tylko do Nicei. Jes- tem pewien, że Everhard nic nie przedsięweźmie do tego cza- su. I nim wstrząsnęła cała sprawa z panem Drakę. Gdy przy- jedziemy do Nicei, mam zamiar natychmiast wymknąć sią wieczorem autem do San Remo, do Ciebie. Scotland Yard zrezygnował na razie z pościgu. Zresztą nie sądzę, aby mieli podstawy mnie zatrzymywać. Będziemy się musieli ukrywać, póki niebezpieczeństwo nie minie. Zakładam, że w obliczu obecnych wypadków nasze nieporozumienia są pogrzebane.^ Nie, moja droga, nie mam zamiaru podawać ci nazwiska, pod którym podróżuje z nami Jim Everhard. Zawsze byłaś im- • pulsywna. Obawiam się, że gdybyś znała jego nazwisko, a mnie by się cos stało, przestałabyś milczeć. Jednym gestem pogrzebałabyś wspaniałą karierę, aby potem całe życie gorz- ko tego żałować. Gdyby cos się ze mną stało, to na miłość boską, natychmiast zejdź, z drogi wycieczce Lioftona! Wyjedz z San Remo! Mysi przede wszystkim o własnym bezpieczeń- stwie! Wynajmij samochód, jedz do Genui, wsiadaj na pierw- szy statek do Nowego Jorku. Błagam Cię, zrób to dla mnie! Nie niszcz swojego życia! Co Ci z tego przyjdzie? Niech 118 przeszłość leży pogrzebana! Zresztą nic mi się nie stanie. Mu- sisz tylko zachować spokój, tak jak ja. Ręka mi nie drży, kie- dy piszę ten list do Ciebie. Wszystko skończy się dobrze, jes- tem tego pewien. Telegraficznie podam Ci datę przyjazdu. Bądź gotowa. Wyjedziemy w drugą podróż poślubną. Ever- hard i przeszłość wrócą do świato cieni. Twój kochający Cię zawsze ^ Walter Inspektor Duff w zamyśleniu złożył list i schował go z po- wrotem do koperty. Przeniknęło go uczucie absolutnej bez- radności. Był tak blisko rozwiązania zagadki i w ostatniej chwili wyrwano mu zwycięstwo z ręki, pognębiono, skrzyw- dzono. Nie zdziwiła go zbytnio wiadomość, że morderstwo Hugha Drake'a było przypadkiem. Podejrzewał to od wielu dni. Ale premedytacja czy przypadek - morderca, trzykrot- ny morderca musi być schwytany i oddanay w ręce spra- wiedliwości. W liście Honywooda nazwisko mordercy prze- wijało się między wierszami, było tuż, tuż. Kto to mógł być? Tait, Kennaway, Vivian? Lofton czy Ross? Minchin, Ben- bow czy Keane7 A może Fenwick? Nie, Fenwick nie przyje- chał z wycieczką. Trudno przypuścić, aby zjawił się tu wie- czorem. Duff pokiwał głową: rozwiąże zagadkę albo zostanie do końca życia ośmieszony. Zacisnął usta, wstał, schował list do walizK i zszedł na dół do hallu. Jedyną osobą, którą tam zastał, był doktor Lofton. Natychmiast podszedł do Duffa. Inspektora uderzył wygląd kierownika wycieczki: biała jak kreda twarz, oczy szeroko otwarte. - Mój Boże, co się stało? - zapytał. . - Żona Honywooda - wyjaśnił Duff. - Zamordowana w windzie w mojej obecności, na chwilę przedtem, gdy mi miała wskazać mordercę Drake'a i Honywooda, mordercę ukrywającego się wśród pańskich turystów. - Wśród moich turystów!... - powtórzył Lofton. - Tak, teraz w to wierzę. Cały czas wmawiałem sobie, że to nie- możliwe. - Z rezygnacją wzruszył ramionami. - Nie ma- my po co jechać dalej. To już koniec. 119 Duff chwycił go mocno za ramię. Jacyś ludzie wychodził? z restauracji, inspektor popchnął Loftona do oddalonego kąta. - Musicie jechać dalej! - stwierdził. - Mam nadzieję że mnie pan nie zawiedzie! Proszę posłuchać: ostatnia ofiara nie należy do pańskiej wycieczki! Może pan nawet nie wspomi- nać o tym członkom grupy. Ja postaram się, aby nie wpląta- no pana w żadne dochodzenia. Być może, ten i ów z pańskich podopiecznych będzie przesłuchiwany, ale tylko jako gość hotelowy. Włoska policja nie ma szans na rozwikłanie tego morderstwa. Lepsi od nich ponieśliby porażkę. Za parę dni wyruszycie dalej, jakby nic się nie zdarzyło. Rozumie pan? - Rozumiem. Niestety, wiele się zdarzyło. - Mało kto o tym wie. Pojedziecie dalej, morderca poczu- je się bezpieczny. Zakończył swoje dzieło. Kontynuujcie po- dróż, resztę pozostawcie mnie i Scotland Yardowi, dobrze? Lofton skinął głową. - Dobrze, skoro pan twierdzi, że tak trzeba. Ale ten ostat- ni wyadek przepełnił miarę. Jestem bardzo wstrząśnięty. - To zrozumiałe. Do zobaczenia. - Duff pożegnał się i po- szedł na obiad. Usiadłszy przy stole na wprost drzwi pro- wadzących do hallu, inspektor intensywnie myślał. Lofton po raz pierwszy wspomniał o przerwaniu wycieczki. W chwili gdy dzieło mordercy zostało dokonane..