Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
- Bo już się bałem, że jest pani osobą bez skazy. Moim zdaniem, nasza współpraca układa się całkiem nieźle. Janice na ogół bywa lakoniczna, prawda? - W przeciwieństwie do pana - wyrwało się Priscilli. Z przerażeniem zagryzła usta. Shan yos'Galan wybuchnął śmiechem. - Może, może... Dobrze, że jest ktoś taki, choćby dla równowagi. Pracuje pani na dwie zmiany? Tu obowiązuje panią przerwa na posiłek. Kwestia przepisów. A poza tym... nie pozostało tutaj już nic do roboty. - Od niechcenia rzucił okiem na ciemny ekran. - Wszystko w porządku. Proszę odpocząć przez jedną lub dwie wachty. - Dziękuję, panie kapitanie - odpowiedziała. - Tak zrobię. Do widzenia. - Do widzenia, panno Mendoza. - Lekko uniósł kieliszek. O siedemnastej Lina i Rusty mieli czekać na nią w stołówce. Priscilla skręciła z windy w lewo. Zamierzała pójść nieco dłuższą drogą, by rozprostować nogi zdrętwiałe po długim siedzeniu w fotelu pilota. Pogrążona w przyjemnej zadumie, przeszła dobre czterysta metrów i dotarła do końca korytarza. Zjechała piętro niżej i powędrowała dalej, po drodze uśmiechając się do skwaszonego jak zwykle Ken Rika. Dobrze mi, mam przyjaciółkę. Pierwszą prawdziwą przyjaciółkę od czasów dzieciństwa na Sintii. Ta przyjaźń była niezależna od ich intymnego związku. W przeszłości Priscilla miewała już kochanków. Wielokrotnie była kochana i pieszczona, ale teraz najbardziej cieszyło ją, że w miarę swoich możliwości odwzajemnia to niezwykłe uczucie przyjaźni. Coraz częściej myślała nad zmianą swoich planów. W jej uszach znów zabrzmiał ciepły głos: - Priscillo? Śpij spokojnie, denubia. Nic się nie stało. Nic się nie stało. Po raz pierwszy od wielu lat przyszło jej do głowy, że być może znalazła przystań. Może powinna zostać na tym statku, w towarzystwie dziwnego kapitana, niezgrabiasza Rusty'ego Morgensterna, Gordy'ego, starego spedytora, zwierzaczka imieniem Master Frodo. Oczywiście, Liny. Gdyby została... Gdyby udało jej się zapomnieć o Dagmar Collier i Sav Rid Olanku... Gdyby skupiła się wyłącznie na myślach o przyjaźni i budowaniu własnej przyszłości, to może kiedyś... - Co ty tu robisz? Drgnęła na dźwięk ostrego głosu i rozejrzała się po zupełnie nie znanym jej otoczeniu. Nie pamiętała, kiedy skręciła w ten korytarz. Przed nią stała Kayzin Ne'Zame. Priscilla powitała ją lekkim skinieniem głowy. - Bardzo przepraszam. Zamyśliłam się i pewnie zgubiłam drogę. Nie wolno mi tutaj wchodzić? To już sobie idę. - Naprawdę? - wycedziła Kayzin przez zaciśnięte zęby. - Tak po prostu sobie pójdziesz? Nie słyszałaś, o co pytałam? Co tutaj robisz? Żądam odpowiedzi. - Przepraszam, Kayzin Ne'Zame - ostrożnie powtórzyła Priscilla. - Już odpowiedziałam. Zamyśliłam się i zgubiłam drogę. - Tak się zgubiłaś, że doszłaś do głównego komputera? Powiesz mi prawdę, i to natychmiast. Po co tu przyszłaś? - A co to panią obchodzi? - nie wytrzymała Priscilla. - Skoro mi pani nie wierzy, to po co mam powtarzać w kółko to samo? - Ty mała... - Kayzin nie posiadała się z wściekłości. - Ile ci płaci? - spytała. Pod wpływem gniewu mówiła z coraz wyraźniejszym obcym akcentem. Priscilla popatrzyła na nią ze zdumieniem. - Jedną dziesiątą kantry, kiedy dotrzemy do Solcintry... - Dosyć! - Nastąpiła chwila milczenia. Kayzin zmierzyła dziewczynę pogardliwym wzrokiem. Wciąż z tym samym wyrazem twarzy otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle spojrzała gdzieś ponad jej ramieniem. - Idź stąd! - warknęła. - Na drugi raz postaraj się nie pomylić. Nie przychodź tutaj. Słyszałaś? - Słyszałam, Kayzin Ne'Zame - spokojnie odparła Priscilla. Skinęła głową i odwróciła się, żeby odejść. Za nią stał Shan yos'Galan z nieodłącznym kieliszkiem w dłoni. Ręce miał nonszalancko skrzyżowane na piersiach. Priscilla głęboko zaczerpnęła tchu. - Dobrej wachty, panie kapitanie. - Dobrej wachty, panno Mendoza - odpowiedział beznamiętnym tonem. Minęła go i skręciła w boczny korytarz. Shan spojrzał na Kayzin. - Popraw mnie, jeśli się mylę... - mruknął półgłosem. - Załodze wolno poruszać się po całym statku? - Tak, panie kapitanie. - Tak, panie kapitanie - powtórzył, przypatrując jej się leniwie. - Priscilla Mendoza należy do załogi. Nie mam pojęcia, dlaczego o tym zapomniałaś, ale na przyszłość unikaj takich luk w pamięci. Poza tym sądzę, że należą jej się przeprosiny. Wzięła długi, niemal bolesny oddech. - Powiedz w dodatku, że jej ufasz! - Ufam jej - powiedział sucho. - Jesteś pijany! - Zapewniam cię, że jestem całkiem trzeźwy - odparł zimno po terrańsku. A potem przeszedł na górnoliadeński niczym szlachcic, zwracający się do wasala. - Czynię to, co powinienem, to co jest konieczne. Kayzin skłoniła się głęboko. Pomimo poniżenia, była z niego naprawdę dumna. Niektórzy powiadali, że pewna dama podsunęła Er Thoma yos'Galanowi terrańskie dziecko, twierdząc, że to jego pierworodny. Ech, gdyby teraz zobaczyli Shana stojącego dumnie z marsem na twarzy i lodowatym błyskiem w oku! Któż by wątpił, że to prawdziwy Korval z krwi i kości? - Proszę o wybaczenie, panie kapitanie - wymruczała. - Będzie tak, jak pan rozkaże. - Cholernie miło mi to słyszeć - odparł po terrańsku. Port Arsdred 728 rok czasu lokalnego Pora południowego targu W porcie Arsdred huczało jak w ulu