Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
osem biednego Jima Hawkinsa. Od strony lądu doszło nas wołanie. - Ktoś nas wzywa - rzekł Hunter, który stał fna straży. - Doktorze! Panie dziedzicu, panie kapitanie! JHej5 Hunter, to ty? - zbliżały się okrzyki. Gdy pobiegłem do drzwi, zobaczyłem Jima Hawkinsa, żywego i zdrowego, przełażącego przez palisadę. Dalszy ciąg opowiadania Jima Hawkima: oblężenie warowni Gdy Ben Gunn ujrzał flagę, zatrzymał się, pochwycił mnie /a ramię i usiadł. - To z pewnością twoi przyjaciele! - przemówił. - Sądzę, że raczej buntownicy! - odparłem. - Co znowu! - zawołał ów. - Bądź pewny, że w takim miejscu, gdzie nikt nie zawita prócz panów szczęścia, Silver niechybnie wywiesiłby banderę korsarską!... Nie, to są twoi przyjaciele!... łam rozpoczęła się bitwa... zdaje mi się, że twoi przyjaciele osiągnęli w niej przewagę, a teraz znajdują się na lądzie, w starej warowni, którą przed wielu, wielu laty zbudował Flint. O, nasz Flint miał olej w głowie! Poza nadmierną skłonnością do rumu był to człowiek, lakich darmo szukać! Nie bał się nikogo, nie!... Jedynie Silvera... Me Silver to był filut! - Dobrze, dobrze! - powiedziałem. - Wierzę ci w zupełności i nie chcę już gawędzić na ten temat. Czas nagli, powinienem więc biec co tchu, żeby się połączyć z mymi przyjaciółmi. - Nie. kamracie! -rzekł Ben Gunn. -Wydajesz mi się dobrym chłopcem, ale koniec końców jesteś tylko chłopcem... No, ale Ben Gunn ucieka... Nawet rum nie poprowadzi mnie tam, gdzie idziesz... nawet rum... póki nie zobaczę twojego czcigodnego pana i nie usłyszę od niego słowa honoru. A nie zapomnij no moich słów: „Znacznie więcej (tak powiesz) znacznie więcej zaufania...”, a potem uszczypnij go... ot tak... I z tą samą znaczącą miną uszczypnął mnie po raz trzeci, mówiąc: - A jeżeli wam będzie potrzeba Ben Gunna, wiesz, Jimie, gdzie możesz go znaleźć. Tam, gdzie znalazłeś go dzisiaj. A ten, kto przyjdzie, powinien mieć coś białego w ręce i powinien przyjść sam jeden. Aha! I jeszcze to powiesz: „Ben Gunn (powiesz) ma w tym swoje racje”. - Dobrze - odrzekłem - zdaje mi się, że pojąłem, o co idzie. Chcesz coś oznajmić i życzysz sobie, byś mógł się widzieć z naszym dziedzicem lub doktorem, a znaleźć cię można tam, gdzie cię spotkałem. Czy to wszystko? - A może jeszcze zapytasz, kiedy? - dodał. - Owszem, mniej więcej od południa do szóstego dzwonka. - Dobrze. Czy mogę odejść? - Czy nie zapomnisz? - badał mnie niespokojnie. - „Znacznie więcej... i ma swoje racje...” Tak powiesz. „Swoje racje...” To najważniejsze. Jak człowiek z człowiekiem. Więc dobrze - mówił trzymając mnie wciąż jeszcze - myślę, że możesz już odejść, mój Jimie. Ale, Jim, jeżeli zobaczysz Silvera, nie zdradzisz Ben Gunna? Nikt z ciebie dzikimi końmi nie wyciągnie tego, com ci mówił? Nie? Dajesz mi słowo? A jeżeli ci piraci obozują na lądzie, Jimie, czy nie powiesz, że rano... Dalsze słowa przerwał mu ogłuszający łoskot; kula armatnia przedarła się przez drzewa i ugrzęzła w piasku niespełna sto jardów od miejsca, gdzieśmy rozmawiali. W jednej chwili daliśmy drapaka w dwie przeciwne strony. Przez dobrą godzinę ustawiczne grzmoty wstrząsały wyspą, a kule z trzaskiem zaszywały się w ostępie. Przebiegałem w coraz to inne ukrycia, zawsze ścigany, jak mi się zdawało, przez te przerażające pociski. Lecz w końcu strzelanina osłabła. Wówczas, choć nie mogłem się odważyć podejść w stronę warowni, gdzie kule padały najgęściej, jednakże w pewnej mierze odzyskałem pewność siebie i po długim okrążaniu w kierunku wschodnim przyczołgałem się między drzewa rosnące na wybrzeżu. Słońce właśnie zaszło, powiew morski szeleścił buszując po lasach oraz marszcząc szarą powierzchnię przystani; przypływ już zupełnie opadł i wielkie smugi piasku leżały nie osłonięte. Powietrze ostygło i po upale dnia chłód przenikał mnie skroś kurtki. Hispaniola stała jeszcze w tym samym miejscu, gdzie zarzucono kotwice, lecz na szczycie masztu widniał jak na dłoni „Wesoły Roger” - czarna bandera piracka. Gdy jej się przyglądałem, zerwał się jeszcze jeden krwawy błysk i jeszcze jeden huk, któremu odpowiedziały wszystkie echa górskie i leśne... I jeszcze jedna kula działowa zaświstała w powietrzu. Był to już koniec kanonady. Leżałem jakiś czas śledząc ożywiony ruch, który powstał po natarciu. Kilku ludzi rozbijało coś siekierami na wybrzeżu niedaleko od warowni; jak się później dowiedziałem, była to nieszczęśliwa łódka. Dalej, w pobliżu ujścia rzeki, płonęło wśród drzew wielkie ognisko; między tym miejscem, a statkiem kursowało tam i z powrotem czółno, a ludzie, których widziałem poprzednio w tak ponurym usposobieniu, pokrzykiwali przy wiosłach wesoło jak dzieci. Z brzmienia ich głosu można było wnosić, że są zalani rumem. W końcu pomiarkowałem, że mogę już podążyć ku twierdzy. Byłem od niej dość daleko, na nizinnym piaszczystym przesmyku, który zamyka przystań od wschodu, a przy niskim stanie wody łączy się z Wyspą Szkieletów. Gdy powstałem na równe nogi, spostrzegłem w przedłużeniu przesmyka, ale w pewnej odległości, wynurzającą się spośród niskich krzaków odosobnioną skałę dość wysoką. Przyszło mi na myśl, że jest to zapewne owa Biała Skała, o której wspominał Ben Gunn, i że kiedyś może będziemy potrzebowali łodzi, a wtedy będę wiedział, gdzie jej szukać. Następnie przemykałem się borem, aż przedostałem się na tyły warowni, czyli na jej stronę lądową, gdzie niebawem zostałem gorąco powitany przez wiernych przyjaciół. Opowiedziałem pokrótce swe przejścia i począłem się rozglądać dokoła. Stanica była zbudowana z nie ociosanych dyli sosnowych - zarówno powała, jak ściany i podłoga, która wznosiła się gdzieniegdzie na stopę lub półtorej nad poziomem nasypu piaskowego. Przy drzwiach był ganek, a pod nim tryskało małe źródełko spływając do sztucznego zbiornika, dość osobliwego - jako że był to, prawdę mówiąc, wielki żelazny kocioł okrętowy z dziurawym dnem - i wsiąkało w piasek, gdzie miało „swój port”, jak się wyrażał kapitan. Oprócz gołych ścian niewiele było w tej budowli; tylko w jednym rogu spoczywała płyta kamienna służąca jako palenisko oraz stary zardzewiały żeleźniak do przechowywania zarzewia. Stoki wzgórza i cały obręb warowni były ogołocone z drzew, zużytych na budowę, a po rozmiarach belek można było poznać, jak piękny i niebotyczny las tu wyrąbano. Większą część poręby wykarczowano lub wypalono po uprzątnięciu drzew; jedynie tam gdzie strumyk wody wyciekał z kotła, grube poszycie mchu oraz kilka paproci i pnących krzewów zieleniło się na tle piasku. Tuż dokoła twierdzy - podobno za blisko, jak dla celów obrony - wystrzelał bór wyniosły i gęsty, wyłącznie świerkowy od strony lądu, a ku morzu mający znaczną przymieszkę, „żywych dębów”