Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Jaką oni byli parą! - Ciociu, kiedyś pokazywała mi ciocia taki pamiętnik mamy... - To był jej "Zeszyt sukcesów", mogę ci go dać pod warunkiem, że pójdziesz czytać na taras. Wyniosę ci tam fotel. - Dobrze - zgodziła się potulnie Ewelina. I tak się stało. Ewelina spędziła na tarasie kilka godzin, a potem po raz pierwszy zjadła normalny obiad. Najgorsze minęło! Po kilku dniach dała się wyciągnąć na spacer nad rzekę. Stanęła na brzegu i zapatrzyła się w wodę. Susanne zaniepokoiła się, bo powrócił ten niedobry wyraz jej twarzy, zobojętnienie na wszystko. - Kiedyś pływałam z tatusiem kajakiem. Jak to było dawno... - Ewelinko - zaczęła niepewnie - muszę ci coś powiedzieć, bo i tak się dowiesz. Twój ojciec jest tutaj. Na twarzy Eweliny pojawił się wyraz przerażenia, zupełnie jakby Susanne przywoływała upiora. Cofnęła się o parę kroków, potknęła o coś. Susanne zlękła się, że dziewczyna upadnie. - Dlaczego ciocia nie powiedziała od razu! - rzekła z pretensją. - Kiedy on wrócił? - On... nie wrócił. Ja go przywiozłam. Patrzyły na siebie. - Jest chory - powiedziała Susanne ostrożnie. - Na co? - To taka dziwna choroba... To się stało tamtego dnia, kiedy zginęła twoja mama. On gdzieś odszedł, Ewelinko, nie ma go z nami... - Ciociu - w oczach Eweliny pojawiły się łzy. - Jak to, nie ma? Przecież sama ciocia powiedziała, że jest tutaj. - Nikogo nie poznaje, nic nie rozumie. Trzeba go myć, karmić jak małe dziecko. Ewelina nagle ruszyła przed siebie. Susanne nie mogła za nią nadążyć. Serce podchodziło jej do gardła, wszystko wirowało przed oczyma, jak zawsze przy znacznym podenerwowaniu. Robiła sobie wyrzuty, że za wcześnie powiedziała Ewelinie o ojcu, ale przecież w każdej chwili mogła się na niego natknąć. Sam wprawdzie nigdy nie opuszczał swojego pokoju, jednakże bywał wyprowadzany do łazienki, a przy ładnej pogodzie na taras. Susanne przykrywała mu nogi pledem, a Jan z uśmiechem patrzył w przestrzeń. Nie wiedziała, czy dostrzega drzewa w parku, czy słyszy śpiew ptaków. Mimo to nie można było z niego robić więźnia. On i Ewelina prędzej czy później by się spotkali. Podchodził do okna i gdyby go przypadkowo zobaczyła, byłby to dla niej szok. Zauważyła, że Ewelina zatrzymała się, podniosła suchą gałąź i łamiąc ją, rzucała patyki do wody. Postanowiła jej nie przeszkadzać. Po długiej chwili siostrzenica zbliżyła się do Susanne. - Gdzie tatuś był przez te wszystkie lata? - W szpitalu. Odwiedzałam go tam, a jak zostałam sama, zabrałam do domu. - Dlaczego ciocia nam nie powiedziała? - Ciągle mi się wydawało, że jesteście za mali, żeby to zrozumieć, a potem jakoś nie potrafiłam... Przyzwyczailiście się już do tego, że go nie ma. - Ale to było kłamstwo! Przez tyle lat kazała nam ciocia żyć w kłamstwie! Myśmy na niego czekali, bo nam ciocia opowiadała, że wyjechał za granicę! Susanne poczuła się bezradna. - Masz do mnie żal? - spytała cicho. - Nie wiem - Ewelina zmarszczyła brwi, co sprawiało wrażenie, jakby jej oczy zapadły się głębiej, tak bardzo była w tym momencie podobna do ojca. - Chcę go zaraz zobaczyć. - Nie, nie - odrzekła z przestrachem. - Nie teraz. Musisz się jakoś przygotować... - Znowu chce mnie ciocia z nim rozdzielić - powiedziała ostro Ewelina. - Ja cię nie chciałam z nim rozdzielać, ja ci chciałam oszczędzić bólu. To taki straszny ból oglądać go w tym stanie. - Susanne czuła, że trzęsie jej się głowa i że nie może tego opanować. Przed oczyma poczęły jej latać różnobarwne punkty, po chwili wirowało już wszystko dokoła. Prawie nie widziała Eweliny. - Ciociu - usłyszała jej głos. - Źle się ciocia czuje? - To nic, to te moje zawroty głowy, mam to od lat. Ewelina ujęła ją pod rękę. - Niech się ciocia oprze na mnie. - Ty sama ledwo się trzymasz na nogach - powiedziała Susanne z czułością. Siostrzenica przytuliła się do niej. Przez chwilę wydawało jej się, że trzyma w ramionach Karolinę. To było to dawno zapomniane uczucie braku jakiejkolwiek granicy. Przekroczyli ją kiedyś Karolina i Jan, potem Jasio, a teraz przekraczała ją Ewelina. - Ciociu, ja muszę do niego iść. - Idź - odrzekła. Właściwie nie bardzo miała czas się zastanowić, czym była dla niej ta wiadomość. Że ojciec jest tutaj. Czym byłaby, gdyby on był zdrowy... Susanne mówiła o jego dziwnej chorobie, ale to jakoś do niej nie docierało. Pamiętała ojca z dzieciństwa i z fotografii. Był wysokim i, jej zdaniem, pięknym mężczyzną