Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Ponad godzinę trwało przejście przez wszystkie punkty kontrol- ne. Wreszcie stanęliśmy przed obliczem tego, który chwilowo nosił tytuł Imperatora. Tym razem nie było tronu ani kryształowych schodów. Był za to olbrzymi sześcian z materiału przypominającego szkło, chociaż pewnie nim nie był, ulokowany w jedynym nadającym się do tego pomieszczeniu pałacu, w gigantycznej sali konferencyjnej. Ze wszystkich czterech stron otaczał go ostrzegawczy pierścień nie- bieskich świateł. Zaś umieszczone ponad sześcianem skanery przez cały czas przeszukiwały komnatę. Wewnątrz tej konstrukcji sie- dział Naria, Imperator z własnego nadania, absolutnie niedostęp- ny dla nikogo, jak faraon z dawnych czasów, drwiący ze wszyst- kiego, nieruchomy jak posąg, uroczysty jak bóg. Otaczała go ciem- ność, ale jego samego oświetlały migające na zewnątrz światła, tańczące po jego sięgających ramion szkarłatnych włosach, ciem- nopurpurowej skórze, srogich żółtych oczach. Miał na sobie zie- loną szatę z bogatego brokatu, której sztywny wysoki kołnierz ster- czał za jego głową jak kaptur kobry. Nie zapomniał jednak o holo- gramie korony imperialnej. Ten symbol władzy unosił się nad jego głową. Imponujące. I diabelnie śmieszne. Widziałem, jak Polarka walczy z narastającym chichotem. Phu- ri dai też uśmiechała się sardonicznie, ale ona często tak się uśmie- cha, niezależnie od okoliczności. - Jesteśmy wdzięczni, że przybył do nas Rom baro - zadeklaro- wał Naria, powoli wymawiając każde słowo absurdalnie dostojnym tonem. Jego głos dochodzący zza szklanej ściany rozlegał się z ty- sięcy głośników naraz i odbijał denerwującym echem od ścian ol- brzymiej komnaty. Te teatralne gesty były naprawdę śmieszne! Do kogo ta napu- szona mowa? I znów to królewskie „my". Przez kilka stuleci Impe- rium nie tylko przeżyło, ale nawet rozkwitało bez tych wszystkich idiotycznych póz i zwrotów. Ale oto nagle te denerwujące lordzięta fundują sobie coś takiego, a na dodatek jeszcze wojny o tron. Było mi ich żal. Że też muszą przydawać sobie ważności w tak dziecinny sposób. Mimo to wykonałem przed Narią ten tradycyjny gest powita- nia, jakim wasal Rom baro powinien pozdrowić Imperatora, swo- jego lennego pana. Jednak on nie ofiarował mi tradycyjnego pu- charu z winem. Ostatecznie nic mnie to nie kosztowało, a może mogłem coś na tym zyskać. Rzadko opłaca się być nieuprzejmym megalomanem, jeśli jesteś przez kogoś przyjmowany na jego wła- snym dworze. Potem wskazałem szerokim gestem szklany sześcian i jego otoczenie. - Smutne to, Wasza Wysokość, że niezbędne są takie zabezpie- czenia. - To tymczasowe, Jakubie. Oczekujemy, że pokój zostanie przy- wrócony w przeciągu kilku dni, a może i godzin. Oczekujemy też, że gdy tylko ugruntujemy naszą władzę w Imperium, nigdy już nie dojdzie do podobnego chaosu. - Miejmy taką nadzieję, Wasza Wysokość - powiedziałem z ukłonem. - Ta wojna jest klęską dla nas wszystkich. Cóż za nadęty drań! Widzi siebie jako zbawcę ludzkości. Odpo- wiedzmy zatem hipokryzją na hipokryzję. Spojrzał na mnie tym spojrzeniem zatroskanego władcy. - Miasto zapewne bardzo ucierpiało? - Za bardzo, obawiam się. - Stolica jest świętym miejscem. Jak oni śmieli ją niszczyć! Po- staramy się, aby za to zapłacili. Zapłacą za każdy zniszczony dom. Przyglądał mi się przez moment w kompletnej ciszy. Odpo- wiedziałem mu twardym spojrzeniem. Nie był sympatycznym czło- wiekiem ten purpurowo-szkarłatny Naria, o nie. Wyjątkowa gadzi- na. I niebezpieczna. To on w końcu odpowiadał za ratyfikowanie bezprawnego wyboru Szandora, a jego postępek był równie bez- prawny, bo stary Imperator jeszcze żył. Wnieszczęśłiwycłi żyjemy czasach, jeśli rodzą się w nich takie Szandory i Narie. Przemówił ponownie, a w tonie jego głosu zaszła zauważalna zmiana. Tym razem nie był to już głos napuszonego Imperatora, lecz podejrzliwego oficera śledczego. - Czy wiesz, gdzie ukrywa się Sunteil? To był dość niespodziewany strzał. Obawiam się, że dałem po sobie poznać zaskoczenie. - Sunteil? - powtórzyłem idiotycznie. - Tak, były Wysoki Lord, który teraz przewodzi rebelii, co z pewnością jest ci wiadome, przeciwko legalnie ukonstytuowane- mu rządowi Imperium. Jest tutaj, w Stolicy. Zastanawiam się, czy wiesz gdzie? - Nie mam pojęcia, Wasza Wysokość. - Żadnych plotek, nawet nie potwierdzonych? - Słyszałem, że jest gdzieś w południowej części miasta. Nic więcej, niestety, nie wiem. Wyglądał teraz jak bomba, która zastanawia się czy warto wy- buchnąć.. - A może raczej nie chcesz mi powiedzieć? - Jeśli Imperator sądzi, że ukrywam przed nim coś... - A więc nie prowadziłeś żadnych rozmów z Sunteilem? To przesłuchanie zaczynało wchodzić na nowy i do tego bardzo niebezpieczny teren. Odpowiedziałem ostrożnie: - Nie mam pojęcia, gdzie może być Sunteil. Co było prawdą. Inna sprawa, że nie była to odpowiedź na pyta- nie Narii. Pozostawił mój unik bez komentarza. Powracając teraz do swe- go poprzedniego głosu Imperatora, powiedział: - Jakubie, kiedy Sunteil zjawi się u ciebie znowu, uwięzisz go i przekażesz nam. To rozkaz. Zadziwiające. Przetaczał się po mnie jak walec. - Toczy się wojna, i nie ma czasu na uprzejmości. Będziesz miał drugą szansę, aby go ująć, i tym razem wykorzystasz ją. Kiedy zjawi się u ciebie znowu? Naria wiedział za dużo. Usłyszałem głośny wdech zdumionego Polarki i nawet z twarzy Bibi Saviny znikł zwykły uśmiech. Uwię- zisz go i przekażesz? Oczekiwałem, że Naria będzie mnie błagał o so- jusz, a on tymczasem wydaje mi rozkazy. Patrzyłem na niego z niedowierzaniem. Na moment zapomnia- łem języka w gębie