Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

– Ale może przyjadę. – Poczekaj, wezmę kalendarz. Na kiedy ci zarezerwować czas? – Nie! – krzyknąłem. – Jeszcze nie... jeszcze nie wiem. Ja... chciałem z tobą porozmawiać, jeśli masz wolną chwilę. – Seks przez telefon to nie moja specjalność. Dam ci numer koleżanki. – Nie chcę seksu. – Więc czego? – Chyba jestem w tobie zakochany – wyznałem nagle, i sam się tych słów przeraziłem. Roześmiała się, oczywiście. – Dobrze, nie w tobie. Wyobrażam sobie ciebie i... – (szukałem gorączkowo właściwego angielskiego słowa; nie znalazłem) – i jestem zakochany w tym, co sobie wyobrażam. – To nie ma dużo wspólnego ze mną. – Postaram się przyjechać do Niemiec. – Uprzedź mnie, spotkamy się. Mieszkam na Bebelstrasse. Sonia Marx z Bebelstrasse! Doprawdy, tylko tego mi brakowało. Uwielbiałem ją. – Sonia? – No? – Jakie są twoje poglądy polityczne? Znów śmiech. – Nie pytasz, jakie są moje cycki? – Nie. – Znów przełknąłem ślinę. – Wolę zobaczyć. – Słusznie. W każdym razie mam je. W przeciwieństwie do poglądów politycznych. – Więc żadnych? Zawahała się. – Trochę feminizmu, trochę sympatii lewicowych... Sympatie to nie poglądy. Szukałem gorączkowo następnych słów; nie znajdowałem. Polska telefonistka zapiszczała: „Mówi się? Mówi się?” – „Tak”, warknąłem. I wciąż nie wiedziałem, co teraz powiedzieć. To Sonia – naturalnie po cwiszenrufie telefonistki – odezwała się pierwsza. – Z jakiego jesteś kraju? Piorunochronie, to musiało przyjść. Że też nie zastanowiłem się wcześniej. Druga wojna światowa zaczęła się od napaści Niemiec na Polskę. Pięć lat okupacji. Niemcy mordowali Polaków, zsyłali ich do obozów koncentracyjnych i na przymusowe roboty, poniżali, uznali ich za podludzi... a że każdy nienawidzi tych, których skrzywdził, muszą nas nienawidzić do dzisiaj. Nienawidzą. Słyszałem o tym. Opowiadali mi ludzie, którzy byli w Niemczech – 98 ------------------------------------------------------------- page 99 obojętne, czy we wschodnich, komunistycznych, czy w zachodnich, kapitalistyczno- demokratycznych. Tam lepiej się nie odezwać po polsku, bo zabiją. No, może nie zabiją, ale zaraz im przejdzie tradycyjna niemiecka uprzejmość. Ta, którą ci okazywali jeszcze przed chwilą, kiedy mogłeś być Holendrem, Duńczykiem, Belgiem. Dobrze pamiętają, że mają przed sobą kogoś z narodu, którego zakładników – a zakładników brali przy każdej okazji, niech im ktoś tylko w jakiejś zapadłej wiosce dał po pysku – wieszali na głównych placach stolicy, zapchawszy im przedtem usta gipsem, żeby nie mogli wznosić okrzyków, mających nadać sens ich życiu i śmierci. (Te zagipsowane usta mordowanych: jak później zmuszanie ofiar do zjadania legitymacji komunistycznej partii; jak jeszcze później zmuszanie niewłaści- wie ubranych do zjadania własnych, obciętych włosów – niczego tak nie nienawidziłem, ni- czego!) Z narodu, który miał potrwać jeszcze trochę jako niewolnicy, a potem ulec likwida- cji, ulec kolejnemu ostatecznemu rozwiązaniu; z narodu untermenschów. Podludzi. TEGO NAUCZYŁ ICH ADOLF. Czy mogli o tym zapomnieć? Każdy pogardza ofiarami, a my byli- śmy w tym wszystkim ofiarą, niestety. Co z tego, że Niemcy w końcu przegrały tę wojnę? Że nasi zatknęli polski sztandar na Reichstagu? Oni byli nadludźmi, a my podludźmi, tego ich nauczono, tego nie zapomną. Francuz, Holender, Duńczyk, Belg był dla nich człowiekiem: gorszym od nich, ale jednak człowiekiem. My nie. Bydło, słowiańskie bydło. Tylko trochę lepsze od bydła żydowskiego. TEGO NAUCZYŁ MNIE AUGUST: tego, że tak nas nienawi- dzą, że za to nas nienawidzą. Rosjan nie. Niby też podludzie, ale gardło im poderżnąć umieli, więc godni szacunku. Chytrzy i potężni. Żaden wstyd przyznać się Niemcowi, że jest się Rosjaninem. Zachwycą się tobą. Ale być Polakiem, tą ofiarą? Synem lub wnukiem tych, którym gipsowali usta pod szu- bienicą? Jak ja nienawidziłem Niemców. Jak się ich bałem. Co mnie podkusiło...? Rozmawialiśmy przez telefon w środku nocy, przez międzynarodowy telefon: ona z rodu zwycięzców, ja z rodu pokonanych, kasztelanka i pastuch, Niemka i Polak. Odetchnąłem głę- boko. Więc to koniec. No i doskonale. – Przykro mi, ale jestem Polakiem. – Czemu ci przykro? – Nie powiesz, że ci się to podoba! – Ani podoba, ani nie podoba. Naród jak każdy inny. Znów się najeżyłem. Naród jak każdy inny? MY?!!! Czy ona wie, ilu mieliśmy geniuszy, niedostępnych dla ich świata, nigdy nie przedstawionych ich światu (od 1772 roku w niewoli; kto miał nas lanso- wać?), czy może wiedzieć? Naród jak każdy inny? Toż jest u nas kolumna w Warszawie, na której usiadają podróżne żurawie; toż mazurki Chopina szumią między naszymi wierzbami, a ksiądz Piotr, leżąc krzyżem, woła do Boga... (zapomniałem, co woła); toż nasi zesłańcy z ogolonymi do połowy, dla śmiechu, głowami, szli boso po śniegu aż na Sybir, gdzie ich na zawsze i do śmierci przykuwano do taczek, na których mieli wozić węgiel czy rudę – za karę, za to, że chcieli wolności; toż walczyli Za Wolność Waszą i Naszą, i przez sto dwadzieścia lat krzyczeli o wolności spod tylu szubienic, dopiero rodacy Soni wpadli na pomysł, żeby gipso- wać im usta, dranie; a diabeł szeptał Konradowi, że Bóg wcale nie jest Bogiem, że jest tylko carem, i śpiewano w celi więziennej o zemście – z Bogiem, a choćby mimo Boga, i jeszcze... Ale Sonia już mówiła dalej. – Zresztą ja mam słabość do Polaków. Kiedyś ci powiem, dlaczego. Z jakiego jesteś mia- sta? – Z Warszawy. – O! Szkoda, że nie z Krakowa. Słyszałam, że Kraków jest bardzo piękny. Jeszcze raz się zjeżyłem, ale słabiej. – I chcesz do mnie przyjechać? 99 ------------------------------------------------------------- page 100 – Bardzo. – Ale jak to zrobisz? Was przecież nie puszczają do nas. – (Ziewnęła) – Albo robią strasz- ne trudności, nie wiem. – Zrobię to. Przysięgam. Już niedługo. Coś zaszumiało w tle. Sonia coś do kogoś cicho powiedziała, po niemiecku. A potem gło- śno po angielsku, do mnie. – Nie mogę dłużej rozmawiać. Zadzwoń kiedy indziej. – Mogę jutro? – krzyknąłem, ale słuchawka już szczęknęła, odłożona. „Mówi się?” – wrzeszczała telefonistka. Warknąłem: „Nie!” I długo jeszcze patrzyłem na słuchawkę, i długo jeszcze drżałem