Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Potem dałem mu szklankę, żeby się napił, a kiedy mi ją oddawał, ucałowałem go i uściskałem, niby spontanicznie. Wszystko to trwało jedną chwilę, ten rytualny ceremoniał, ta seria gestów, ten starodawny obrzęd, który instynktownie umiałem odprawić. Wypuszczając mego syna z objęć, powiedziałem mu na ucho, żeby tylko on usłyszał: - Twoje sekretne imię jest Paweł. Zapamiętaj je sobie. Johnny spojrzał na mnie pytająco, po czym uśmiechnął się. Nadano mu jego prawdziwe imię z zachowaniem odpowiedniego rytuału. - Dobranoc - powiedziałem głośno i wyszedłem z jego pokoju. Zaspany, potarł sobie palcami wilgotne włosy i położył się z powrotem. O co w tym wszystkim chodziło? - zastanawiałem się. W transmisji ze snu coś mi dostarczono na podświadomym poziomie, przekazano mi nie informacje, lecz raczej instrukcje związane z pomyślnością mego syna. Kiedy wróciłem do łóżka, miałem kolejny sen dotyczący Sadassy Silvii. Słyszałem we śnie muzykę, niewiarygodnie piękną muzykę, śpiew kobiety z akompaniamentem gitary akustycznej. Gitara stopniowo ustąpiła małemu studyjnemu zespołowi jazzowemu, a potem usłyszałem podkład z chórkami i coś jakby komorę pogłosową. Było to profesjonalne nagranie. Pomyślałem: Powinniśmy podpisać z nią kontrakt. Jest dobra. Znalazłem się więc w swoim biurze w Progressive Records. Dalej słyszałem śpiew dziewczyny, znowu z gitarą solo. Śpiewała: „Musisz włożyć pantofle, Żeby pójść ku jutrzence”. Słuchając, wziąłem do ręki nowy album, który nagraliśmy. Przygotowano już makietę ilustracji i tekstu na okładkę. Oglądając ją krytycznym okiem, zobaczyłem, że wokalistką jest Sadassa Silvia. Oprócz jej nazwiska, na okładce było zdjęcie: ta sama naturalna fryzura afro, drobna, zmartwiona twarz, okulary. Notki biograficznej na odwrocie nie potrafiłem odczytać, małe litery rozmazywały mi się przed oczami. Kiedy się obudziłem następnego dnia rano, sen miałem wyraźnie odciśnięty w pamięci. Co za głos, powiedziałem do siebie przy goleniu. Nigdy w życiu nie słyszałem tak czystego, tak zachwycającego głosu. I ani jednej fałszywej nuty, oceniłem profesjonalnie. Sopran, ten typ co Joan Baez. Wylansowanie dziewczyny z takim głosem byłoby dziecinnie proste. Rozmyślania o Sadassie Silvii przypomniały mi o moich rozterkach związanych z pracą w Progresswe Records. Długo przebywałem na urlopie. Może byłem już gotowy wrócić do pracy. Sen mi to mówił. - Myślisz, że poradzisz sobie sama? - spytałem Rachel. - Czy twój wzrok... - Widzę wystarczająco dobrze. Sądzę, że problemy wzięły się z przedawkowania witaminy C. Nareszcie została wydalona z organizmu, a wraz z nią poszło wszystko inne. Przez cały dzień spacerowałem po Placentii, co sprawiało mi ogromną przyjemność. Śmieci zaścielające boczne uliczki cechowało swoiste piękno, którego nigdy wcześniej nie zauważyłem. Mój wzrok sprawiał wrażenie wyostrzonego, a nie upośledzonego. Kiedy tak snułem się po mieście, wydawało mi się, że spłaszczone puszki po piwie, papierki, zielska i ulotki reklamowe zostały ułożone przez wiatr w konkretne motywy. Gdy przyjrzałem się bliżej tym motywom, stwierdziłem, że tworzą wizualny język. Przypominało to symbole stosowane przez Indian do oznaczania szlaków, toteż idąc, czułem niewidzialną obecność wielkiego ducha, który zdążał przede mną tą samą drogą - szedł tamtędy i poukładał niechciane odpady w te subtelne, pełne znaczeń motywy, aby skierować braterskie pozdrowienie do pośledniejszej istoty, która miała pójść jego tropem, czyli do mnie. To się prawie da przeczytać, pomyślałem. Nie potrafiłem jednak tego dokonać. Z tych układów śmieci udało mi się wyinterpretować tylko to, że współuczestniczę w przejściu wielkiej postaci, która mnie poprzedziła. Zostawił te wyrzucone przedmioty tak rozmieszczone, abym wiedział, że tam był, a prócz tego spowijała je złocista poświata, luminescencja, która wyjawiała mi coś na temat jego natury. Wydobył kurz z anonimowości i nadał mu coś w rodzaju aureoli. Był to zaiste dobry duch. Miałem nieodparte uczucie, że zwierzęta zawsze w ten sposób postrzegają, że zawsze wiedzą, kto czy co szło przed nimi uliczkami. Byłem obdarzony nadwzrocznością, którą się im przypisuje. Ich świat jest o wiele lepszy od naszego, pomyślałem, znacznie bardziej pełen życia. Sprawa nie przedstawiała się tak, że z mojej zwierzęcej natury zostałem wydźwignięty do królestwa transcendencji. W istocie wydawało się, że jestem bliższy świata zwierzęcego, bardziej zestrojony z pospolitą materią. Być może po raz pierwszy czułem się na świecie u siebie. Akceptowałem wszystko, co widziałem i czerpałem z tego przyjemność. Nie osądzałem. A ponieważ nie osądzałem, nie było czego odrzucać. Byłem gotów wrócić do pracy. Czułem się wyleczony. Z pewnością miał na to wpływ fakt, że poradziłem sobie w tej historii z reklamą butów. Kryzys minął. Mojego spokoju ducha nie mąciła świadomość, że w rzeczywistości to nie ja uporałem się z reklamą butów, lecz zrobiły to za mnie nieznane istoty. Przeciwnie, podcięłoby mi skrzydła, gdyby nie przyszły mi z pomocą, gdyby pozwoliły mi spaprać sprawę, niekompetentnemu i zdezorientowanemu. To moja niekompetencja ściągnęła niewidzialnych przyjaciół. Gdybym był zdolniejszy, to bym ich nie poznał. Uznałem tę transakcję za korzystną. Niewielu ludzi było obdarzonych tą świadomością, co ja teraz. Dzięki moim ograniczeniom objawił mi się cały nowy wszechświat, dobroczynne i żywe nadśrodowisko cechujące się absolutną mądrością. Genialne, powiedziałem sobie. Nie do pobicia. Ukazali mi się Wielcy Ludzie. Było to spełnienie największego marzenia mojego życia. Trzeba byłoby wrócić do czasów starożytnych, aby znaleźć podobne objawienie. We współczesnym świecie takie rzeczy się nie zdarzają