Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Pierwszą decyzją Wallie'ego było, że nie pokaże po sobie strachu. To nie powinno być trudne, gdyż jego twarz była tak zapuchnięta, że prawdopodobnie nie mógł się na niej pojawić w ogóle żaden wyraz. Czy powinien spróbować wyjaśnień, czy raczej pozostać cicho ? Gdy to rozważał, przesłuchanie się zaczęło. -     Jak brzmi pierwsza sutra? - zapytał Hardduju. -     Nie wiem - odpowiedział spokojnie Wallie, miał nadzieję, że spokojnie. - Ja... .     Zanim zdążył powiedzieć coś więcej, sędzia smagnął bambusem przez powierzchnię lewej stopy Wallie'ego. Poczuł przeszywający ból, odruchowo szarpnął stopę i otarł jej grzbiet o kamień, zdzierając skórę. Hardduju uważnie przyglądał się jego reakcji i wydawał się z niej zadowolony. -     Jak brzmi druga sutra?     Tym razem uderzył w prawą stopę.     Powrócił do lewej stopy przy trzeciej sutrze. Ile ich jeszcze może być? Po szóstej sutrze sadysta przestał pytać, tylko kontynuował chłostę, patrząc z rozszerzającym się uśmiechem i oczywistym podnieceniem na mękę Wallie'ego, a jego twarz czerwieniała coraz bardziej i promieniała. Uderzał raz w jedną stopę, raz w drugą, a czasem markował uderzenie, żeby zobaczyć, jak stopa podryguje uderzając o kamień w przewidywaniu bólu.     Wallie próbował wyjaśniać, ale go nie słuchano. Próbował milczeć, dopóki krew ż przygryzionego języka nie wypełniła mu ust.      Próbował wrzeszczeć. Próbował błagać .     Płakał.     Widocznie zemdlał, ponieważ nie przypominał sobie odejścia potwora. Prawdopodobnie był w szoku, ponieważ reszta dnia minęła dziwnie nie zapamiętana - była długim, rozedrganym, chaotycznym piekłem. Może to się dobrze złożyło, że nie mógł zobaczyć swoich zniszczonych stóp, spoczywających w płomieniach, po drugiej stronie kamiennej płyty. Słońce przesuwało się, cienie dachowej kratownicy przepełzały po nim, a muchy przybywały, żeby zbadać jego rany. Ale sąsiedzi nie podszczypywali go już więcej i nie drwili z niego.     Wieczorny koszyk został posłany wzdłuż szeregu, a on przesłał go dalej, nie jedząc ani nie zwracając nań uwagi. Słońce zachodziło. Niebo ciemniało szybko, gdy Wallie poczuł, że wyrywa się z wywołanego szokiem letargu. Podciągnął się do pozycji siedzącej i rozejrzał. Wszyscy pozostali więźniowie leżeli beż ruchu. Oślizły pokój był wyciszony, parował po ostatnim zalewie, pełen cieni w gasnącym świetle. O płytę, która więziła kostki Wallie'ego, opierał się brązowy chłopczyk. Nadal był nagi, nadal tak chudy, jakby zrobiony z patyków, nadal trzymał w jednej ręce ulistnioną gałązkę. Jego twarz pozbawiona była wyrazu. -     No, czy to ma znaczenie? - zapytał. -     Tak, ma - powiedział Wallie. To były pierwsze słowa, które wypowiedział po odejściu Hardduju. Jego stopy wydawały się bryłami wrzeszczącego bólu, który zatopił wszystkie pozostałe bóle i obrażenia.     Chłopczyk nie odzywał się przez chwilę, przyglądając się uważnie więźniowi, ale w końcu powiedział: -     Sąd świątyni obraduje, panie Smith, rozważając pańską sprawę. Jaki werdykt chciałby pan usłyszeć? -     Ja? - powiedział Wallie. - Jak ja mogę wpłynąć na werdykt sądu? - Czuł się wyżęty ze wszystkich emocji, był zbyt obolały, żeby czuć nawet oburzenie.     Chłopiec uniósł brew. -     Wszystko to zdarzyło się wewnątrz pańskiej głowy, to wszystko jest pańskim wyobrażeniem. Pan sam to powiedział. Czy nie może pan podyktować werdyktu? -     Nie uważam, żebym mógł wpłynąć na sąd świątyni - powiedział Wallie - ...ale myślę, że ty możesz. -     Aha! - powiedział chłopiec - Może do czegoś dochodzimy. - Oparł ręce na płycie i podciągnął się siedział, dyndając nogami. -     Kim jesteś? - zapytał człowiek. -     Małym - chłopiec nie uśmiechał się. -     Przepraszam! - krzyknął Wallie. - Nie wiedziałem! - Zerknął w obie strony wzdłuż szeregu więźniów. Żaden nie drgnął. -     Oni niczego nie zauważą - powiedział chłopiec. - Tylko ty. W porządku, wróćmy do wiary, dobrze?     Wallie potrzebował chwili, żeby zebrać myśli. Musi zrobić to dobrze albo umrze. Albo jeszcze gorzej. -     Wierzę, że ten świat jest prawdziwy. Ale Ziemia też jest prawdziwa.     Chłopiec kiwnął głową i czekał. -     To były konie - powiedział Wallie. - One są podobne do koni, ale nie całkiem. Zawsze wierzyłem w ewolucję, nie w stworzenie, ale tutejsi ludzie są... ludźmi. Oni nie należą do żadnej z ziemskich ras, ale są ludźmi. Dwa światy nie mogą każdy z osobna wytworzyć prawdziwych ludzi przez konwergentną ewolucję. Coś w rodzaju podobnej niszy ekologicznej, ale nie aż tak wiernej. Ptaki i nietoperze latają, ale nie są takie same. Nosy i małżowiny uszne? Nie są konieczne, ale ludzie też je mają. Tak że wbrew temu, co mówią wszystkie opowiadania fantastyczno-naukowe, inny świat nie może mieć rozumnych dwunogów, które byłyby nieodróżnialne od homo sapiens...     Chłopiec ziewnął. -     Bogowie! - powiedział szybko Wallie. - To robota bogów, czy tak? Celowość! Ukierunkowanie! To było to, o co ci chodziło z paciorkami, prawda? "Wszystkie są takie same, a jednak każdy jest troszeczkę inny" - powiedziałeś. Istnieje wiele światów, wariacji na ten sam temat. Może to kopie idealnego świata. -     Bardzo dobrze! - Chłopiec skinął aprobująco. - Dalej. -     Więc bogini jest... jest Boginią. Ona przeniosła mnie tutaj. -     A kim jesteś ty?     To było ważne pytanie i teraz już Wallie uważał, że wie. -     Jestem Wallie Smith i jestem Shonsu... Mam pamięć Wallie'ego Smitha i ciało Shonsu. Dusza... nie wiem nic o duszy. -     Więc tym się nie przejmuj - powiedział chłopiec. - A Hardduju? Co teraz czujesz, gdy myślisz o karze głównej? -     Nie powiedziałem, że nie wierzę w... -     Ale tak myślałeś! -     Tak - przyznał Wallie. - Wydostań mnie stąd i daj mi zabić tego łajdaka, a zrobię wszystko, co tylko zechcesz, wszystko bez wyjątku. -     No, no! Zrobisz? - Chłopiec potrząsnął głową. - Pragnienie zemsty? To za mało! -     Ale ja teraz wierzę w Boginię! - zaprotestował Wallie załamującym się głosem. - Okażę skruchę. Będę się modlił. Będę Jej służył, jeśli Ona mi na to pozwoli. Będę szermierzem, jeśli tego Ona chce. Zrobię wszystko! -     Ojej! - mruknął drwiąco chłopiec