Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Komandor Michael White, dowódca USS Aberdeen, okrętu torpedowego klasy Nevada, miał dylemat. Przed chwilą otrzymał od operatora sonaru informację, iż pilnujący akwenu od północy Nashville całą mocą sonaru uderzył w jakiś obiekt podwodny, najwyraźniej niezbyt od nich odległy, zaś zaraz potem wystrzelił ze swoich sześciu wyrzutni torpedowych równocześnie. W tej chwili jego własny sonarzysta starał się gorączkowo ustalić, co też było przedmiotem ataku Seawolfa, jednak dla wszystkich jasnym było, iż celem mógł być tylko ten, na którego czekali od kilku dni. Bitwa zatem się nareszcie rozpoczęła. White miał do wyboru dwie ewentualności. Jego okręt mógł pozostać na dotychczasowym miejscu i w dalszym ciągu siedzieć cicho, mając nadzieję, iż uciekający okręt podwodny przejdzie wystarczająco blisko nich, aby mogli posłać w jego kierunku swoje torpedy. Mogli też włączyć się do akcji natychmiast i wspomóc Nashville, któremu niewątpliwie niełatwo przyjdzie zmierzyć się z takim przeciwnikiem. Ale chyba nie ma co liczyć na to, iż ten ESV zechce uciekać wzdłuż wybrzeża, mając do dyspozycji pobliskie głębiny, w których będzie mógł czuć się nieporównanie bardziej bezpiecznie. Podjął decyzję. – Odległość od obiektu? – rzucił krótko. – Około ośmiu mil. Namiar sto dziesięć. 232 – Pomacaj go sonarem i upewnij się, ale krótko – rozkazał. – Cała naprzód, i trzydzieści metrów w górę na sterach. Kurs sto dziesięć. Nie włączać reaktora, energii z akumulatorów powinno wystarczyć nam nawet na godzinę zabawy na pełnej mocy silników, a to i tak więcej niż nam potrzeba. Gdy tylko podejdziemy na pięć mil, wyrzutnie od jeden do sześć, ognia w przybliżony namiar. Wszyscy poczuli, jak jakaś potężna dłoń wciska ich z coraz większą siłą w fotele, gdy Aberdeen ruszył z miejsca i zaczął coraz gwałtowniej przyspieszać. Jednocześnie dało się wyczuć, iż okręt wykonuje zwrot na prawą burtę. – Panie kapitanie, wyraźny sygnał sonaru z ESV – zameldował operator. – Chyba namierza Nashville. Pozycja tego sonaru nie zgadza się z ostatnią znaną pozycją Sea Huntera. To musi być Houston. – Co robi Nashville? – Trudno mi powiedzieć… ale mam wrażenie, że kieruje się prosto na ESV. Chce strzelić jeszcze drugi raz, z możliwie bliskiej odległości, zrozumiał natychmiast White. Sam by tak zrobił na jego miejscu. Tamten pewnie zaraz zareaguje i ostrzela go również, ale pomimo wszystko istnieje dla Nashville pewna szansa… – Coś z pozycji Sea Huntera? – spytał. – Kompletnie nic. Siedzą cichutko jak trusie. To też było zrozumiałe. Nie chcą, aby tamten w jakiś sposób dowiedział się o ich obecności. Zresztą, może jakimś cudem on sam i Morgan zdołają sobie poradzić. Nie wierzył jednak w to zbytnio. – ESV zalał wyrzutnie – oznajmił sonarzysta. Morgan splótł palce obu dłoni, aż trzasnęły stawy. Na razie nie mógł jednak zrobić nic więcej. – Nadal żadnych szumów własnych z jego pozycji – meldował dalej operator. – Torpeda w wodzie… chwileczkę… Co najmniej dwie, a może nawet trzy. Idą prosto na nas. To Mark–96, ale zostały 233 wystrzelone z nieco innego namiaru. Bardziej na południe. Kapitanie, on się porusza. Nie wiem, z jaką prędkością, ale idzie na południe. Jego torpedy bardzo gwałtownie przyspieszają, dalej prosto na nas. Na pewno nas namierzyły. – Nasza odległość od niego? – Półtorej mili. – Co z naszymi torpedami? – Momencik… zdaje się… Słyszę coś jeszcze, to na pewno imitator. Chyba dwie nasze ryby idą za nim, ale reszta się trzyma. – Ster prawo na burt, o dwadzieścia pięć stopni – rozkazał Morgan. – Wyrzucić imitatory, i w górę na sterach. Postarajcie się nie stracić żadnych odgłosów, które wskazywałyby jego aktualną pozycję. Zerknął na jeden z monitorów: wskazywał on, iż Nashville porusza się w tej chwili z prędkością trzydziestu pięciu węzłów i nadal przyspiesza. Zatem sumaryczna prędkość jego okrętu i idących w jego kierunku torped przeciwnika wynosi w tej chwili około stu węzłów i nadal się zwiększa. Chwilę patrzył na mapę i wyszło mu, że mają jednak pewną szansę. Każda torpeda wystrzelona z jakiegokolwiek okrętu nie wybuchnie, dopóki nie oddali się od macierzystej jednostki na dostatecznie dużą odległość, aby zbyt bliską eksplozją nie spowodować niepożądanych, przypadkowych uszkodzeń. Morgan miał nadzieję, iż torpedy tego ESV nie zdążą się uzbroić, zanim trafią w jego okręt. – Słyszę coś dziwnego, znowu trochę bardziej na południe, niż poprzednio – rzekł sonarzysta. – Odległość poniżej jednej mili… to musi być ich aktywny system obronny. Słyszę eksplozje naszych torped, dwie, trzy, cztery… nie trafiły w cel. Na pewno nie trafiły w cel, załatwili je na cacy. Mam nowy namiar dla komputerów sterowania ogniem… – Wyrzutnie od jeden do cztery gotowe – odezwał się nowy głos. – Ustawiłem bezpieczniki na pięćset metrów. Może nami zatrząść… – Świetnie! Ognia, jak tylko będziecie gotowi! – dowódca z trudem mógł usiedzieć na miejscu