Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Za kilka dni będą gotowi do odlotu swą zupełnie jak nową, międzygwiezdną arką. Aż do tej chwili Lora miała nadzieję, że może im się nie uda. Obecnie z nadziei tej nic nie pozostało, kiedy patrzyła na stworzoną przez człowieka trąbę wodną, która unosiła swe brzemię z morza, chwiejąc się czasem, gdy jej podstawa przesuwała się w tę i z powrotem, jakby chwytając równowagę między potężnymi i niewidzialnymi siłami. Lecz całkowicie znajdowała się pod kontrolą i wykona zadanie, które miała spełnić. Dla Lory oznaczało to tylko jedno - wkrótce musi pożegnać się z Lenem. Szła powoli w stronę odległej grupki Ziemian, próbując uporządkować myśli i opanować uczucia. Po chwili Len odłączył się od przyjaciół i wyszedł jej na spotkanie - jego twarz promieniała szczęściem i ulgą, które jednak szybko zniknęły, kiedy zobaczył wyraz twarzy Lory. - A więc - rzekł bez przekonania, prawie jak złapany na psocie uczniak - dokonaliśmy tego. - A teraz... jak długo jeszcze tu pozostaniecie? Len przestępował z nogi na nogę, nie mogąc spojrzeć jej w oczy. - Och, około trzech dni... może cztery. Próbowała przyjąć te słowa spokojnie; mimo wszystko spodziewała się je usłyszeć, nie były więc niczym nowym. Jednak spotkało ją całkowite niepowodzenie i dobrze się stało, że w pobliżu nie było nikogo. - Nie możesz wyjechać! - krzyknęła z rozpaczą. - Zostań na Thalassie! Len łagodnie ujął jej dłonie. - Nie, Loro - szepnął - to nie jest mój świat, nie pasuję do niego. Pół życia przygotowywałem się do pracy, którą teraz wykonuję i tutaj, gdzie nie ma dla mnie pola do działania, nigdy nie mógłbym być szczęśliwy. Po miesiącu umarłbym z nudów. - W takim razie zabierz mnie ze sobą! - Nie mówisz tego poważnie. - Właśnie że tak! - Tak ci się tylko wydaje. Jeszcze bardziej nie pasujesz do mojego świata niż ja do twojego. - Nauczę się... jest tyle rzeczy, które mogłabym robić. Żebyśmy tylko byli razem! Wyprostowanymi rękami ujął ją za ramiona, patrząc jej prosto w oczy. Ujrzał w nich smutek i szczerość. Naprawdę wierzy w to, co mówi, pomyślał. Po raz pierwszy poczuł wyrzuty sumienia. Zapomniał, albo wolał nie pamiętać, że kobiety traktują te sprawy o wiele poważniej od mężczyzn. Nigdy nie chciał sprawić Lorze bólu; zawsze bardzo ją lubił i na całe życie zachowa czułe o niej wspomnienia. Teraz odkrył, jak tylu mężczyzn przed nim, że nie zawsze łatwo powiedzieć „Do widzenia”. Mógł uczynić tylko jedno. Lepszy jest krótki, ostry ból niż długotrwała gorycz. - Chodź ze mną, Loro - rzekł. - Coś ci pokażę! Oboje milczeli, kiedy Len prowadził ją na polanę używaną przez Ziemian za lądowisko. Walały się po niej części jakiegoś tajemniczego sprzętu. Niektóre z nich pakowano, inne zaś zostawiano do wykorzystania wyspiarzom. W cieniu palm parkowało kilka skuterów antygrawitacyjnych, które nawet w spoczynku gardziły kontaktem z ziemią, unosząc się kilkadziesiąt centymetrów nad trawą. Lecz nie to interesowało Lena - zdecydowanym krokiem podszedł do błyszczącego owalu, który górował nad polaną, i powiedział kilka słów do stojącego przy nim inżyniera. Przez krótką chwilę o coś się spierali, a w końcu ten drugi skapitulował. - Jeszcze nie wszystko załadowali - wyjaśnił Len, pomagając Lorze wejść na trap. - W każdym razie lecimy. Tak czy inaczej za pół godziny wyląduje następny wahadłowiec. Już teraz Lora była w świecie, jakiego dotychczas nie znała, w świecie techniki, w którym pogubili się nawet najlepsi inżynierowie czy naukowcy z Thalassy. Wyspiarze mieli wszystkie potrzebne im do życia i szczęścia maszyny, ale czegoś takiego jeszcze nie oglądali. Lora widziała kiedyś olbrzymi komputer, który był faktycznym władcą jej ludu i którego decyzje nie budziły sprzeciwu mieszkańców nawet raz na pokolenie