Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Tyrion wbił pięty w koński bok i pomknął Aleją Czarnego Cienia. Kilka postaci czmychnęło w zaułki, słysząc stukot uderzających o bruk kopyt, nikt jednak nie ważył się ich zaczepiać. Rada przedłużyła zarządzoną przez niego godzinę policyjną i złapanych na ulicach po wieczornym dzwonie karano śmiercią. W ten sposób udało się choć częściowo przywrócić spokój w Królewskiej Przystani. Liczba trupów znajdowanych rankiem w zaułkach spadła czterokrotnie. Mimo to Varys twierdził, że ludzie przeklinają go z tego powodu. Powinni się cieszyć, że jeszcze oddychają - pomyślał. Dwa złote płaszcze zatrzymały ich w Miedzianym Zaułku, lecz gdy żołnierze zorientowali się, z kim mają do czynienia, przeprosili namiestnika i pozwolili mu przejechać. Bronn zawrócił w stronę Błotnistej Bramy. Tyrion skierował się do przybytku Chatayi, nagle jednak opuściła go cierpliwość. Odwrócił się w siodle, spoglądając na ulicę za sobą. Nikt za nimi nie podążał. Wszystkie okna były ciemne lub szczelnie zamknięte. Nie słyszał nic oprócz zawodzącego w zaułkach wichru. Jeśli Cersei kazała mnie dzisiaj komuś śledzić, to musi być przebrany za szczura. - W dupę z tym - mruknął. Miał już dość ostrożności. Zawrócił konia i spiął go ostrogami. Jeśli ktoś mnie dziś obserwuje, przekonamy się, jak potrafi jeździć. Mknął po skąpanych w blasku księżyca ulicach, ze stukotem uderzających o bruk kopyt przemykał wąskimi zaułkami i krętymi alejkami. Jechał do ukochanej. Gdy załomotał w bramę, usłyszał dobiegającą zza zwieńczonego metalowymi kolcami muru cichą muzykę. Do środka wprowadził go jeden z Ibbeńczyków. Tyrion zostawił konia pod jego opieką. - Kto tu jest? - zapytał. Romboidalne szybki okien długiego korytarza lśniły żółto w blasku ognia. Słychać było męski śpiew. Ibbeńczyk wzruszył ramionami. - Jakiś spasiony bard. Gdy szedł ze stajni do domu, śpiew przybierał na głośności. Tyrion nigdy nie lubił bardów, a tego darzył jeszcze mniejszą sympatią niż innych, choć nigdy w życiu go nie widział. Kiedy otworzył drzwi, mężczyzna ucichł nagle. - Lordzie namiestniku. - Uklęknął, łysiejący i brzuchaty. - To zaszczyt, to zaszczyt - wyszeptał. - Panie. Shae uśmiechnęła się na jego widok. Podobał mu się ten uśmiech, który pojawiał się na jej ładnej twarzy szybko i bez chwili zastanowienia. Dziewczyna miała na sobie fioletową jedwabną suknię, przepasaną szarfą ze srebrnogłowiu. Kolory te pasowały do jej ciemnych włosów i gładkiej, kremowej skóry. - Słodziutka - przywitał ją. - Kto to jest? Bard uniósł wzrok. - Zwą mnie Symonem Srebrnym Językiem, panie. Jestem muzykiem, bardem, bajarzem… - I wielkim głupcem - dokończył Tyrion. - Jak mnie nazwałeś, kiedy wszedłem? - Nazwałem? Ja tylko… - Srebro w języku Symona obróciło się nagle w ołów. - Lordzie namiestniku, powiedziałem, że to zaszczyt… - Gdybyś był mądrzejszy, udawałbyś, że mnie nie poznałeś. Co prawda, i tak nie dałbym się nabrać, ale trzeba było spróbować. Co mam teraz z tobą zrobić? Znasz moją słodką Shae, dowiedziałeś się, gdzie mieszka i wiesz, że odwiedzam ją sam w nocy. - Przysięgam, że nikomu nie powiem… - W tej sprawie jesteśmy zgodni. Dobranoc. Tyrion zaprowadził Shae na górę. - Mój bard może już nigdy nie zaśpiewać - drażniła się z nim. - Straci głos ze strachu przed tobą. - Jak się trochę poboi, łatwiej mu będzie wyciągnąć wysokie tony. Zamknęła za nimi drzwi sypialni. - Nie zrobisz mu krzywdy, prawda? - Zapaliła wonną świecę i uklękła, by ściągnąć Tyrionowi buty. - Jego pieśni poprawiają mi nastrój w te noce, gdy do mnie nie przychodzisz. - Gdybym tylko mógł być z tobą codziennie - powiedział, gdy masowała mu stopy. - A jak on śpiewa? - Są gorsi. Ale są i lepsi. Tyrion rozchylił szatę Shae i wtulił twarz między jej piersi. Zawsze pachniała czystością, nawet w śmierdzącym chlewie, którym było to miasto. - Zatrzymaj go, jeśli chcesz, ale nie pozwól mu się nigdzie oddalać. Nie chcę, żeby wałęsał się po mieście i rozpowiadał o tobie w garkuchniach. - Nie będzie… - zaczęła. Tyrion zakrył jej usta własnymi. Miał już dosyć gadania, potrzebował prostej, słodkiej przyjemności, jaką znajdował między jej udami. Tu przynajmniej był mile witanym gościem. Potem wyjął rękę spod jej głowy, wciągnął bluzę i wyszedł do ogrodu. Srebrzysty blask księżyca w kwadrze padał na liście drzew owocowych i lśnił w wodzie wypełniającej kamienny basen. Tyrion usiadł obok niego. Gdzieś po prawej stronie cykał świerszcz. Ten dźwięk brzmiał zaskakująco swojsko. Bardzo tu spokojnie - pomyślał. Ale jak długo to potrwa? Odwrócił głowę, gdy do jego nozdrzy dotarł jakiś ohydny zaduch. Shae zatrzymała się w drzwiach za jego plecami, odziana w srebrzystą szatę, którą dostała od niego. „Kochałem dziewczę białe jak zima, co miało księżyc we włosach”. Za nią stał jeden z braci żebrzących, tęgi mężczyzna w zabrudzonym, połatanym ubraniu. Jego bose stopy pokrywała gruba warstwa brudu, a na szyi - tam, gdzie septon miałby kryształ - nosił zawieszoną na rzemieniu miskę. Od jego smrodu nawet szczurowi zrobiłoby się niedobrze. - Lord Varys chce się z tobą spotkać - oznajmiła Shae. Żebrzący brat zamrugał zdumiony powiekami. Tyrion wybuchnął śmiechem. - Rzeczywiście. Jak to możliwe, że ty go poznałaś, a ja nie? Wzruszyła ramionami. - To nadal on, tylko inaczej się ubrał. - Inaczej wygląda, inaczej pachnie i inaczej chodzi - dodał Tyrion. - Większość mężczyzn dałaby się nabrać. - I większość kobiet pewnie też. Ale nie dziwki