Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Natychmiast ogarnęła ją ciemność. W gęstym mroku fotochemicznego smogu światło reflektorów skafandra sięgało zaledwie na metr. Patrząc w dół, z trudem dostrzegała powierzchnię. Pod warstwą gęstego szronu, który trzeszczał pod butami, teren był gładki i twardy. Uniosła się na palcach, sprawdzając swój ciężar; w warunkach ciążenia Tytana, wynoszącego 0,13 g, czuła się lekka, jakby miała sprężyny w podeszwach. Słaby wiatr wiał w jej pierś. Biały śnieg, spadający z grubej na sto kilkadziesiąt kilometrów chemicznej warstwy wiszącej nad planetą, zacinał w osłonę hełmu. Składał się z organicznych polimerów i kleił do osłony, kiedy próbowała go zetrzeć. - Louise? Słyszysz mnie? - Słyszę, Prządko. Zrobiła kilka kroków, oddalając się od migotliwej kapsuły, której światła niemal znikły w rzadkim polimerowym śniegu. - Wiesz, dokonaliśmy terratransformacji Tytana - wyjaśniła. Prządce Powrozów. - Nasze statki pobierały składniki pożywienia i powietrza z mórz. Do chodzenia po powierzchni wystarczały cienkie, ogrzewane skafandry. Oczyściliśmy atmosferę, Prządko! Oglądaliśrny Saturna i pierścienie. I Słońce. Wiedzieliśmy, że nie żyjemy w samotności, że należymy do Układu Słonecznego... Obecnie Tytan cofnął się do poprzedniego stanu, jakby ludzka stopa jeszcze nie tknęła jego powierzchni. Kiedyś było tu miasto, Prządko. Stacja Cassini. Wielkie błyszczące otwory w lodzie; igloo na powierzchni... Co najmniej sto tysięcy mieszkańców. Mark się tu urodził. Wiedziałaś o tym? - Rozejrzała się bezradnie. - I, o ile dobrze pamiętam, tutaj mieścił się dom jego rodziców... Próbowała wyobrazić sobie, że stoi tu w chwili, w której załamał się łańcuch obrony wokół Tytana i xeelee zaczęli rzeź. Wiśniowej barwy, idealnie proste promienie gwiazdołamaczy przewiercają węglowodorowy smog z niewidzialnych nocnych myśliwców. Metanowe morza wyparowują w jednym błysku, a przedwieczna lodowa skorupa rozpuszcza się pierwszy raz od miliardów lat... - Louise, jesteś już gotowa, żeby wracać do domu? - Do domu? - Louise uniosła głowę ku zakrytemu niebu i pierwotny, połimeryczny śnieg natychmiast zgromadził się na osłonie hełmu. Przez chwilę oślepiły ją łzy, stare i słone. - Tak. Wracajmy do domu, Prządko Powrozów. - Błysk helowy - powiedział Mark. Uvarov drzemał; jego sny jak zwykle były pełne ptaków; ohydnych padlinożerców o ogromnych, czarnych skrzydłach, pikujących w żółte Słońce. Słowa Marka rozbiły bańkę snu, a starzec ocknął się, jak zawsze ślepy i uwięziony na wózku. Poczuł zimne ukłucie w prawe ramię; wózek dostarczył kolejną porcję koncentratu żywnościowego. „Mniam - pomyślał. - Śniadanko”. - Mark... - szepnął. - Dobrze się czujesz? - Świetnie. To wszystko jest zasługą twojej radosnej dociekliwości, ty... sztuczny tworze. - Mówił z wielkim wysiłkiem, walcząc ze znużeniem. - Jeśli tak się przejmujesz moim zdrowiem, podepnij się do czujników wózka i sam się przekonasz, jak to jest. Powtórz, co powiedziałeś. I co to, na Letę, znaczy... - Błysk helowy - powtórzył Mark. Uvarov poczuł się stary i głupi; próbował zebrać myśli. - Dostaliśmy wiadomości od Lieserl. Ptaki nadal przyspieszają ewolucję Słońca. - Mark zawahał się. Mówił płaskim głosem, pozbawionym intonacji, co było oznaką roztargnienia. - Porównałem obserwacje Lieserl z własną ekstrapolacją. Chyba potrafię przewidzieć, co dalej się wydarzy... Uvarov, szkoda że nie mogę ci tego pokazać. Symulacja wirtualna byłaby prostsza. - No cóż, nie możesz - stwierdził kwaśno Uvarov, krzywiąc się. - Wybacz, że rzucam ci kłody pod nogi. Musisz podpiąć kilka procesorów więcej do swojej wyobraźni i posłużyć się mową, nieprawdaż? - ...Uvarov, Słońce umiera. Przez miliony lat fotinowe ptaki karmiły się roztopionym jądrem Słońca. Każdy łyk energii obniżał minimalnie ciepłotę jądra. Z czasem, po miliardach interakcji, temperatura opadła na tyle, że procesy termojądrowe ustały. Jądro zamieniło się w umarłą, kurczącą się kulę helu. Tymczasem skorupa roztopionego wodoru wypaliła sobie drogę ze Słońca, zasypując jądro helowym popiołem. Martwe jądro stale gęstniało - kurczyło się i rozgrzewało. W końcu hel w zapadającym się jądrze osiągnął stan degeneracji - przestał zachowywać się jak gaz, ponieważ... - Wiem, co to jest materia zdegenerowana. - Niech będzie. Ale musisz zdawać sobie sprawę, że to niezwykle ważne ze względu na dalszy rozwój wydarzeń. Jeśli podgrzejesz materię zdegenerowana, ona nie rozszerza się jak gaz... Materia zdegenerowana nie jest gazem; nie trzyma się żadnych praw obowiązujących ten stan materii. - No więc mamy to zdegenerowane martwe jądro helowe i otaczającą g0 płonącą skorupę. I co dalej? - Tu jesteśmy skazani na spekulacje. W konwencjonalnym olbrzymie, kiedy masa jądra jest wystarczająco wielka - osiąga mniej więcej połowę masy Słońca - temperatura dochodzi do setek milionów stopni i zaczyna się nowa łańcuchowa reakcja termojądrowa, potrójny cykl alfa, w wyniku czego... - Z popiołu helowego powstaje węgiel. - Tak. Nagle w martwym jądrze wyzwala się energia powstała w wyniku syntezy termojądrowej helu. Teraz przypomnij sobie, co ci powiedziałem: jądro jest zdegenerowane. Tak więc nie rozszerza się i następuje kumulacja bajecznej ilości energii cieplnej... - Uważaj, bo spłodzisz sonet o kurczliwości - warknął niecierpliwie Uvarov. - Ponieważ jądro nie może się rozszerzyć, nie może się schłodzić. Następuje nie kontrolowana reakcja termojądrowa - błysk helowy - trwająca parę sekund