Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Armstrong przez chwilę wpatrywał się w nią w milcze- niu, po czym odwrócił się i szybkim krokiem ruszył ku win- dzie, z której wysiadł zaledwie kilka minut temu. Jadąc na parter, kilka razy zaklął głośno, a następnie zapytał: - Jak on to zrobił, do cholery? 437 - Przypuszczalnie skontaktował się z nią wcześniej, za- nim „Queen Elizabeth" dopłynęła do Nowego Jorku - od- parł Critchley. - Ale skąd wiedział, że w ogóle interesuję się tą gazetą? - Obawiam się, że po tej stronie Atlantyku nie znaj- dziesz odpowiedzi na żadne z tych pytań - stwierdził praw- nik. - Mimo to sądzę, że nie wszystko jeszcze stracone. - Co masz na myśli? - Chyba zapomniałeś, że masz w ręku jedną trzecią udziałów... - Podobnie jak Townsend - wpadł mu w słowo Richard. - Rzeczywiście. Gdybyś jednak zdołał przejąć udziały sir Waltera Sherwooda, miałbyś już dwie trzecie, a wtedy Townsendowi nie pozostałoby nic innego, jak sprzedać swoje udziały, i to ze znaczną stratą. Przez twarz Armstronga przemknął cień uśmiechu. -A ponieważ będziesz miał po swojej stronie Alexan- dra Sherwooda, moim zdaniem gra jeszcze się nie skoń- czyła. XXVII The GLOBE 1 czerwca 1967 Decyzja należy do was! - Proszę mi zarezerwować bilet na najbliższy lot do Londy- nu! - rzucił Armstrong do telefonu. - Oczywiście, proszę pana - odparła dziewczyna z hote- lowego biura podróży. Zaraz potem Richard zadzwonił do siedziby firmy w Lon- dynie. Pamela - jego najnowsza sekretarka - potwierdziła, że sir Walter Sherwood wyraził zgodę na spotkanie naza- jutrz o dziesiątej rano. Nie uznała za stosowne dodać, że ra- czej z niechęcią niż z entuzjazmem. - Będę musiał też skontaktować się z Alexandrem Sher- woodem w Paryżu. Niech Reg czeka na mnie na lotnisku, a Stephen Hallet w moim biurze. Musimy załatwić tę spra- wę, zanim Townsend zjawi się w Londynie. Kilka minut później wróciła Sharon objuczona zakupa- mi i ze zdumieniem stwierdziła, że Dick już prawie spako- wał swoje rzeczy. - Jedziemy dokądś? - zapytała. - Natychmiast wracamy do Anglii - odparł, nie wdając się w wyjaśnienia. - Pakuj się, a ja zejdę uregulować ra- chunek. Boy zniósł bagaże do czekającej limuzyny, Armstrong natomiast odebrał bilety, po czym spojrzał na zegarek. Je- śli zdąży na ten samolot, powinien dotrzeć do Londynu wczesnym rankiem następnego dnia. Zakładając, że Town- send nie wie o zasadzie dwóch trzecich, on, Richard Arm- strong, wciąż jeszcze ma poważne szansę, żeby stać się je- 439 dynym właścicielem gazety. A nawet gdyby jego przeciw- nik dowiedział się o zasadzie, Dick był przekonany, że de- cydującą rolę odegra poparcie Alexandra Sherwooda. Gdy^Sharon zajęła miejsce na tylnym siedzeniu, Arm- strong polecił kierowcy jechać na lotnisko. - Ale jeszcze nie przynieśli moich walizek! - zaprotesto- wała dziewczyna. - Trudno, najwyżej przyślą je później. Muszę zdążyć na ten samolot. W drodze na lotnisko Sharon nie odezwała się ani sło- wem. Armstrong na wszelki wypadek sprawdził jeszcze raz, czy ma bilety w kieszeni. Wysiadłszy z samochodu, od- prawili bagaż, po czym co sił w nogach pobiegli do stano- wiska kontroli paszportowej. Na szczęście formalności nie zabrały dużo czasu. - Niepotrzebnie państwo się tak spieszą - powiedziała stewardesa sprawdzająca bilety przy wyjściu do rękawa. - Zostało jeszcze kilka minut. Armstrong pokazał jej swój bilet, po czym, nie ogląda- jąc się na Sharon, ruszył do samolotu. Dziewczyna chciała pobiec za nim, ale stewardesa zatrzymała ją stanowczym gestem. - Przykro mi, ale pani ma bilet na inny samolot. - Jak to? - wykrztusiła Sharon ze zdumieniem. - Mia- łam zarezerwowane miejsce w pierwszej klasie, razem z panem Armstrongiem! Jestem jego osobistą asystentką. - Naprawdę bardzo mi przykro, ale to bilet klasy tury- stycznej, na wieczorny lot Pan Amu. Obawiam się, że bę- dzie pani musiała trochę zaczekać. - Skąd dzwonisz? - Z lotniska. - W takim razie od razu wsiadaj w ten sam samolot. - Dlaczego? Nie podpisała? - Podpisała, ale wynikł pewien problem z jej książką. Obawiam się, że tylko ty będziesz mogła go rozwiązać. - Może przespałabym się chociaż kilka godzin? Pojutrze byłabym z powrotem w Nowym Jorku. 440 - Nic z tego - odparł stanowczo Keith. - Zanim zabie- rzesz się do pracy, mamy jeszcze jedną rzecz do załatwie- nia, a mnie zostało tylko jedno popołudnie. - Co to za rzecz? - Ślub. Wychodzisz za mnie za mąż. Minęło sporo czasu, zanim Kate odzyskała głos. - Keith, chyba zdajesz sobie sprawę, że jesteś najmniej romantycznym mężczyzną na świecie? - Czy to znaczy, że się zgadzasz? Odpowiedziała mu cisza. Połączenie zostało przerwane. - I co, zgodziła się? - zapytał z uśmiechem Tom. - Szczerze mówiąc, nie wiem - przyznał Townsend. - Mimo to możesz kontynuować przygotowania. - Jak chcesz. Wobec tego zaraz dzwonię do ratusza. - I załatw sobie na jutro wolne popołudnie