Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Odblaski płomieni zamigotały po rzeźbionym panelu ściany, powycinanym w nieprawdopodobnie rozdęte, podobne do bułeczek róże. Ktoś zapalił pochodnię, wyjąwszy ją pierwej z wbitej w ścianę kuny. W drzwiach Leon zderzył się z Bergiem. Zaspaną twarz partnera poprzecinały cienie i niełatwo było od- czytać jej wyraz. Lewą ręką - w prawej Berg trzymał krótki, ceremo- nialny kordzik - chwycił Leona za ramię. - Nie gorączkuj się - syknął przez zęby. - Niech się sami połapią we wszystkim. - A połapią się? - wymamrotał nieco przestraszony Leon. - No... - w głosie Berga też zabrzmiała niepewność. - Poczeka- my, zobaczymy. A było na co patrzeć. Na podłodze korytarza leżało to, co roze- spany Leon uznał w pierwszej chwili za worek. Teraz z worka wysunę- ły się ręce, które kurczowo drapały kamienną posadzkę. - Zdrada... - głos był słaby, w piersi mówiącego coś okropnie bulgotało i charczało. - Ja nie... Światło rozgorzało bardziej intensywnie i I.eon mógł już dość wyraźnie zobaczyć, że leżący odziany jest w barwy Soleru. Rył to jeden z gwardzistów stojących na warcie przed komnatami misji - iluż ich było w całym pałacu? Drużyna, nie więcej. „Za bardzo zaufali słowu Orsona - pomyślał poseł. - A trzeba było się strzec..." Płomień pochodni targany idącym od otwartych drzwi przecią- giem zatrzeszczał i zaskwierczał - a potem drzwi się zatrzasnęły. W przejściu stanął Ansard, który całym swoim ciężarem napierał na rygiel. Zasłona przy drzwiach spowiła jego ramiona - lord z roz- drażnieniem machnął ręką, szarpnął tkaninę i rzucił na posadzkę. Na jego kurtce widać było jakąś ciemną plamę i I.eon nie od razu domyślił się, że to krew. Ale zaraz potem zrozumiał, iż nie jest to krew Ansarda. - Zdrada! - powtórzy) Ansard za konającym, wściekle błyskając oczami. - Zdrada! Panowie ambasadorowie... - Co się... - zaczął Berg, ale lord nie pozwolił mu dokończyć: - Nasi gwardziści nie żyją! Stojących na warcie pozarzynano jak świnie,a tych z wartowni... budziłem ich i budziłem... Natknąłem się tam na jakiegoś człeka, uciekał korytarzem. Odziany był jak sługa, ale bił się po żołniersku. Dobrze się bił... - Niczego nie słyszałem - wymamrotał Leon. - Uciekajmy, panowie - cierpliwie, ale z naciskiem w głosie po- wiedział Ansard. - Uciekajmy, dopóki to jeszcze możliwe... Obudźcie jego świątobliwość i służbę... Poczekam na was w pokojach jego do- stojności.. . szybciej, błagam... lego dostojność był już całkowicie ubrany i czujny - najwyraź- niej umiejętność stawiania czoła nagłym zagrożeniom była nieodłącz- ną częścią dziedzictwa solerskich władców. - 1 jakże on śmiał, ten łajdak? - w jego głosie brzmiało niezmier- ne zdziwienie. - Wzgardzić własnym słowem i prawami gościnno- ści... - Wasza miłość, ale gdzie są wasi ludzie? - przerwał mu Berg. - Gdzie wasz giermek? Twarz margrafa była mroczna jak noc. - Tam, gdzie i moi gwardziści. Ten, co przyniósł im dzban, po- częstował ich nie tylko winem. „Wielki Boże! - pomyślał Leon. - Alf!" - Panowie ambasadorowie, postarajcie się wytaszczyć stąd jego świątobliwość... jeżeli jeszcze żyje. Berg spojrzał na Leona, który skwapliwie kiwnął głową: - [a zaraz... 1 uda! się z powrotem do komnat poselskich. W przedpokoju Alfa nie znalazł. Do diabła! Gdzież on mógł się podziać? Jeśli żyje, musiał się obudzić - w takim zgiełku... Wyskoczył na korytarz - prowadził w głąb i kończył się jakimś ślepym zaułkiem, gdzie umieszczono chyba garderobę. Leon natych- miast ugrzązł w ciężkich szatach zwisających z ramion bezgłowych manekinów. Potknął się nagle o coś miękkiego. Skurczybyk uwił sobie gniazdko z najdelikatniejszych kamizel- kach i leżał teraz okryty drogimi szmatami. Czy spał? Leon targnął go za ramię. Przez chwilę miał wrażenie, że sługa się nie rusza, (ednak zaraz młodzik jęknął, wymamrotał coś niezrozumiałego i podniósł głowę. - Co jest, panie? - zapytał gapiąc się na Leona mętnymi od snu oczami. - Piłeś to wino? Piłeś? - lakie wino? - zapytał Alf, nie wiedząc o co chodzi. - Ze sługami margrafa... było zatrute - wyjaśnił Leon. - Myśla- łem, że i ciebie otruli. - A! - zrozumiał sługa i zaczął się podnosić, rozrzucając na boki przetykane złotem tkaniny. - 'Ib tak... oni akurat skończyli pić. I jesz- cze się ze mnie śmiali... nie taki ważny twój pan, mówili, żeby cię częstować... - No, to ci się udało - rzekł Leon przez zęby. - A ty, niechby cię Mroczny poraził, gdzie się pałętasz? Zapomniałeś, komu służysz? Nie powinieneś mnie na krok odstępować. Nigdy nie wiadomo, kiedy cię będę potrzebował. Całkiem się rozpuściłeś! - Ale tam od podłogi zimno ciągnie - Alf pociągnął nosem. - Więc pomyślałem sobie... Messer Leon w nocy śpi jak zabity, no to... tego... - Trafiłeś w sedno - uciął Leon. - Jak zabity. No dobra, zbieraj się. Idziemy. - Co się dzieje? - prymasowi udało się wreszcie wciągnąć na grzbiet jakąś suknię - nie bez pomocy sekretarza, który gapił się teraz zza jego pleców. - Nie mam pojęcia - warknął przez zęby Berg. Odwróciwszy się trafił wzrokiem na Alfa. - Ten,oczywiście,jest cały i zdrowy... jak zwykle. - Przecież to nie jego wina - nie wiedzieć czemu I.eon zaczął usprawiedliwiać sługę