Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
– Jeszcze w dziewiętnastym wieku skon-struował go belgijski inżynier Nagant. Rosjanie kupili rewolwer dla wojska i pewnie robili z początku dwa modele. – Nagan jest naprawdę ładny – powiedział Burek. – Tylko ma ten cholerny kaliber 7,62 i długo się go ładuje. Na ścieżce równoległej do naszej ławki zachrzęścił żwir, następnie w odległości kilkunastu kroków zobaczyliśmy młodego człowieka w beżowej wiatrówce i w wysokich butach. Wia-trówka była spłowiała prawie do białości, za to buty bardzo porządnie wyczyszczone. Chło-pak spojrzał na nas obojętnie i poszedł dalej. Po chwili zawrócił. Wówczas Kukuś uniósł nie-znacznie rękę gestem porozumienia. Chłopak ruszył ku nam i kiedy był niedaleko, Kukuś wstał i zrobił parę kroków naprzeciw. Zatrzymali się równocześnie w odległości dwóch me-trów od siebie. Chłopak wyprostował się, jakby markując postawę na baczność. – Panie podchorąży, kapral Kierbedź melduje... Kukuś przerwał mu ruchem ręki. Potem ujął go pod ramię i ruszyli w kierunku alejki. Na chwilę znikli nam z oczu, wkrótce Kukuś pojawił się z powrotem. – Mam do tego Nagana zapasowy bębenek – powiedział wracając do przerwanej rozmowy. – Niestety stary i rozkalibrowany. Ale jak się podłoży kawałek bibułki, to naboje nie wylatują. – Jak podłożysz bibułkę pod łuskę, to nabój nie będzie w osi symetrii bębenka i lufy – po wiedział Burek. Kukuś zastanowił się. – Może i nie – zgodził się. – Ale strzelać będzie jak cholera! Waltera też mogę skombino-wać. Dwa tysiące za kilo. – To wypadnie trzy tysiące za sztukę? – Coś koło tego – rzekł Kukuś. Siedział na ławce obok nas i uważnie przyglądał się butom. Były teraz pokryte cieniutką warstewką kurzu. Podciągnął nogawkę spodni i potarł czubek prawego buta o skarpetkę lewej nogi. Następnie lewy but poddał identycznemu zabiegowi. – Pamiętasz Walca z Chyrowa? – zwrócił się do Burka.Burek zaprzeczył. – Pewnie ciebie wtedy nie było. Byłeś tylko rok? – Prawie – rzekł Burek. – Prawie rok dłużej, niż chciałem.Kukuś roześmiał się. – Byłeś pacan, to dostawałeś w tyłek! Teraz Walec ma Colta jedenaście milimetrów. – O Jezu! – rzekł Burek. – Jedenastkę?! – Jedenastkę – powtórzył Kukuś. – Możesz rozwalić polano albo ustawić równo trzech Szkopów i przestrzelić jednym sztosem. Burek pokręcił głową. – Mówię poważnie – rzekł Kukuś. – To wiem, ale łatwiej ustawić polano. – Dlaczego? – nie zrozumiał Kukuś. – Bo dosyć trudno ustawić trzech facetów w linii, jeżeli masz ich strzelić. Będą ci się kręcili pod lufą. – Panu Podbipięcie raz się udało – powiedział Kukuś. Spojrzał na zegarek i wstał. – Na mnie już czas. Zresztą i tak Walec nie odda za Boga tego Colta. Wycyganił go od zrzutka. – Słuchaj, ten Walec to Nawrót? – zapytałem. – Nawrót – odparł Kukuś. – Znasz go? – Chodził do naszej szkoły, kiedy Burek był w Chyrowie – powiedziałem. Poszliśmy w kierunku bramy. W pewnej chwili Kukuś poprosił, byśmy szli dalej, ale sam stanął. – O co ci chodzi? – O nic. Chcę zobaczyć, jak chodzicie.Zatrzymał nas po paru krokach. – Ręce bardziej do przodu! – powiedział. – I bardziej zdecydowanie! Jeżeli wam się zdaje, że to jest wojskowy krok, to muszę was rozczarować. – Nie jesteśmy wojskowi – powiedział Burek. Kukuś wzruszył ramionami. Myślałem, że żartuje. Nie żartował jednak, więc kiedy powie-dział, że jest wojna i należy o tym pamiętać, zgodziłem się z tą opinią. Burek też zgodził się na odczepnego. I tak już byliśmy spóźnieni do ciotki. Pożegnaliśmy się z Kukusiem przy bramie. – Teraz wyjeżdżam na trochę – powiedział podając nam rękę. – Ale za dwa tygodnie po-winienem być z powrotem. Zadzwonię do was do fabryki. Numer jest w książce? – Oczywiście – powiedziałem. – Ale mamy telefon i w domu. Zapiszesz sobie? – Nie chce mi się – powiedział. – Nie lubię pisaniny. Odszedł w kierunku Sejmu, a my polecieliśmy na przystanek, ponieważ nadjeżdżała dzie-wiątka. Na przedniej, niemieckiej platformie stał oficer, odziany w biały mundur ze złoce-niami. Nigdy przedtem nie widzieliśmy takiego Niemca. Ten wyglądał na generała, którym zapewne nie był, ponieważ jechał tramwajem. – Lodziarz? – zastanowiłem się. – Nie – rzekł Burek. – Komisaryczny zarządca wytwórni lodów na patyku „Pingwin”. Okropnie byliśmy radzi z tego Niemca. Był ozdobą obiadu, bo zaraz opowiedzieliśmy o nim u ciotki. Rozdział XIX Jeszcze nigdy nie uderzyłem człowieka. W szkole tłukliśmy się, poza szkołą też, ale to było tłuczenie się. Nawet kiedy Janek ubrał nas w rękawice bokserskie. Były to duże, treningowe rękawice, ważyły chyba dwa razy wię-cej niż prawdziwe ringowe. Jakby się miało wielkie poduszki na pięściach. Było w nich prze-raźliwie gorąco, ale można było bić z całej siły, bez obawy, że się zrobi krzywdę. Jednak nie biliśmy z całej siły. Janek nie pozwalał. Mówiło się, że pracujemy nad techniką. Wtedy Janek był w maturalnej klasie, a my z Burkiem byliśmy w pierwszej. Siedział na krześle pod ścianą. Ustawiał, krzesło na dwóch tylnych nogach i kołysał się. Było wiadomo, że nie spadnie. Ani nam przez głowę nie przechodziło, że może spaść. Dopiero we wrześniu, kiedy poleciał na wojnę jako podporucznik obserwator... Zresztą nie mieliśmy żadnych kon-kretnych wiadomości. Tak mówiono, ale myśmy dalej nie wierzyli. Wówczas Janek komenderował: – Wyżej gardę! Szczęka zasłonięta! Lewy prosty! I blokować! I lewa, prawa, i w korpus. Parę miesięcy później, kiedy z Wackiem Smirno nakładaliśmy rękawice, te same trenin-gowe poduszki, powiedział: – Uważaj, bo on jest dobry technicznie.To ja byłem ten dobry.Dotknęliśmy się rękawicami i zaraz wszedłem w podwójną gardę. Jakbym się dostał w skrzydła wiatraka. Może to trwało pół minuty, może mniej i Janek przerwał walkę. Czułem się tak, jakbym wyszedł spod Niagary. Może mnie Wacek nie trafił czysto, bo cią-gle stałem na nogach, ale bił strasznie, przez gardę, jak w worek treningowy. Nie czułem rąk i ramion. Czułem tylko cholerną złość. Niechaj mi nikt nie mówi, że bokser może po walce lubić przeciwnika. Nienawidziłem Wacka jak zarazy. Nie przeszło mi, kiedy go zobaczyłem na ringu. Przyjechała reprezentacja Łotwy i miała się bić z naszym „Strzelcem”. Kręciłem się po znajomości w garderobie. Lutek Wężyk z mu-szej nawet nie próbował udawać, że się nie boi. Ile razy miał rękawice na rękach? Dziesięć? Może tyle, jeżeli się wliczy treningi. Kiedy wyszli na ring, Łotysz wyciągnął przed siebie wyprostowane ręce w powitaniu bokserskim i jednocześnie wtulił głowę w ramiona. Wypadło to efektownie. Lutek przyglądał się temu z nieufnością. Po gongu Łotysz chwilę chodził zwo-dami, potem leciutko strzelił lewym prostym, tak sobie, dla wyczucia dystansu, cofnął się i wtedy Lutek podszedł bliżej i uderzył zamachowym, aż powietrze zaskowyczało. Potem se-kundanci odnieśli Łotysza do rogu