Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Currin potrafił być miłym facetem na swój prosty sposób. Żeby już było po wszystkim, pomyślałam uwalniając się z jego objęć. – Lepiej ja poprowadzę – powiedziałam, zapędzając go jak owieczkę na chodnik. – Mój samochód stoi tu, na rogu. – Twój? – odsunął się do tyłu, aby lepiej podziwiać niski opływowy kształt elektra-chargera. Jego własny samochód, przypomniałam sobie, dostał już swoje. Otworzyłam mu drzwi po stronie pasażera, a on wgramolił się do środka. – Zawsze chciałem mieć elektra-chargera – wybełkotał z zazdrością. Wsunęłam mu nogi do środka i pobiegłam naokoło, na stronę kierowcy. Mimo to, że miałam na sobie termiczną bieliznę, czułam jak przenika mnie chłód. – Hej – powiedział Currin kładąc mi rękę na ramieniu, podczas gdy ja wkładałam przewód do stacyjki. Odwróciłam się w jego stronę i znalazłam się w rozczochranej brązowej brodzie. Udało mi się uwolnić jedną rękę, sięgnęłam do torebki nie przeszkadzając mu. – Nie pamiętam, kiedy lepiej się bawiłem zapoznając się z kimś – powiedział po chwili. – Ja też nie pamiętam. – Wyciągnęłam do góry prawą rękę za jego plecami i zaczęłam bawić się jego włosami. – I wiesz co? – zapytałam odchylając głowę lekko do tyłu. – Co? Nawet nie zdążył się zdziwić. Jeszcze próbował wytrzeszczyć oczy, kiedy rzuciło go w moją stronę, przykuwając mnie do drzwi. Próbowałam go odepchnąć lewą ręką i utrzymać prawą wolną. Nie chciałam dać mu następnego kopa i nie chciałam trafić się sama. W palcach czułam bolesne mrowienie. Bez względu na to, jak izolują te rzeczy, zawsze samemu trochę się dostanie. Wywijałam się na boki bezskutecznie przeklinając ciasne przednie siedzenia elektra-chargera. Wtedy przez przednią szybę zobaczyłam dwie zwaliste sylwetki zmierzające w kierunku samochodu – te same dwa typy, które gapiły się na mnie w knajpie. Jeden z nich podszedł do samochodu od mojej strony i otworzył drzwi. Wypadłam do tyłu i wisiałam tak zamiatając włosami chodnik. Facet stał nade mną i próbował powstrzymać się od śmiechu. – Prawie punktualnie – powiedziałam, gdy pomagał mi usiąść. – Zdejmij go ze mnie, dobra? Uważaj, mam jeszcze w ręku miotacz... Currin spał spokojnie, kiedy wpakowywaliśmy go do furgonetki i dalej spał, kiedy Coli i Phinny wyładowywali go na cmentarzu. Do tego czasu miał już związane ręce i nogi, nie za mocno, żeby nie bolało, ale wystarczająco solidnie, żeby uniemożliwić mu ruchy, jak się obudzi. Chcieli położyć go na samym grobie, ale nie byłam pewna, czy to najlepszy pomysł. W końcu poszliśmy na kompromis – połowa na grobie, połowa na ziemi. Musiał być dokładnie ułożony. – Wracasz do furgonetki? – zapytał mnie Phinny, kiedy skończył układać Currina. Potrząsnęłam głową. – Będę to oglądała właśnie z tego miejsca. – Będziesz musiała się trochę cofnąć. W przeciwnym razie kamera wychwyci też ciebie. – W porządku. Dam ci znać. Phinny i Coli poszli do furgonetki, która stała zaparkowana na wzgórku w jednej z wąskich alejek cmentarnych. Poczekałam, aż zatrzasną za sobą drzwi i wyciągnęłam z torebki plaster adrenalinowy. Currin chrapał, kiedy rozpinałam mu koszulę i naklejałam mu go z rozmachem na klatkę piersiową. Przez moment nic się nie działo. Potem zamrugał powiekami i coś cicho zajęczał. Położyłam mu rękę na sercu. Właśnie zaczynało coraz szybciej bić. Dobrze. Nałożyłam odpowiednią dawkę adrenaliny na plaster. Obudzi się i będzie się cały trząsł. – Jeremy? – otworzył oczy, ja zaś odsunęłam się, zanim zdążył skupić na mnie wzrok. Cmentarne latarnie dawały więcej światła niż to było konieczne, a ja patrzyłam, jak dociera do niego, że nie może wydostać rąk spod pleców ani rozłączyć nóg. Próbował usiąść i przewrócił się na brzuch jęcząc z bólu. A teraz dokonywał odkryć w związku ze swoją głową – wiedziałam, że kopnięcie prądem można porównać do kopnięcia muła ze stalowymi kopytami. Podniósł wzrok, zamrugał i wtedy zobaczył płytę nagrobną. Przeczytanie tego, co było tam napisane, zajęło mu ponad minutę. Stałam zbyt daleko, żeby to przeczytać, ale wiedziałam, co głosił nagrobek: KAREN KITTERMAN. Zaczął postękiwać i próbował odczołgać się od grobu, ale adrenalina rzucała nim na wszystkie strony jednocześnie, więc tylko kręcił się wokoło. Potem gruda ziemi spadła mu na twarz i zatrzymał się, wciąż jeszcze drżąc. Ziemia na grobie poruszyła się, podczas gdy Currin patrzył, jak ręka przebija się przez powierzchnię, rozprostowując palce i usiłując coś chwycić. Usłyszałam, jak rozpaczliwie wciąga powietrze. A potem były już dwie ręce, małe, kobiece i białe jak ściana. W powietrzu unosił się zgniły odór, co sprawiło, że zaczął się dusić powietrzem, które właśnie wciągnął. Ręce wyciągały się, uwalniając się z grobu, a ramiona, które się pojawiły, miały straszne plamy, jakby ciało poodpadało z nich płatami. Palce poruszały się po omacku zaledwie kilka centymetrów od Currina