Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Znam się tylko na liczbach i na dokumentacji księgowej. No i jeszcze na kobietach, i na ludzkich słabościach, cisnęło mi się na usta, jednak ograniczyłem się do popijania trunku. – Nie wolno wam rozmawiać z nikim, co naprawdę myślicie o rachunkach Belfonta. Musicie cały czas mówić, że wszystko gra – powiedziałem po chwili milczenia. – Może przydałby się jakiś papier, niby poufny, według którego nic nie szwankuje. – O, tak, tak, dobry pomysł – uradował się. – Sporządzę raport dla hrabiego Drexlera, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zza jednych drzwi dobiegło ziewnięcie. – Pójdę już, ale chciałbym zadać trochę zuchwałe pytanie: jak to zrobicie, żeby się tu nie spotkały? To znaczy madame Alessandra i madame Venecia? Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – Co za problem? Zbudzę każdą z osobna i zjemy śniadanie. Już się nie mogę doczekać. Dopiero teraz zauważyłem, że nakrycia są trzy. – Powiedzcie Magdalenie, czyli kucharce, żeby przyniosła na górę jeszcze jedną butelkę – poprosił, gdy już wychodziłem. – Szkoda, że nie zamówiłem kawioru – dodał z żalem po sprawdzeniu naszykowanego zestawu potraw. Po wyjściu z domu okazało się, że mam sporo czasu, bo do jedenastej została jeszcze niemal godzina. Zajrzałem więc na targowisko i kupiwszy czarny oraz czerwony kawior, opłaciłem posłańca, żeby zaniósł go Ochinotowi. Dopiero przy płaceniu zacząłem się zastanawiać, czemu to właściwie robię, ale nie wymyśliłem niczego. Pukanie do drzwi kasyna było zbędne, otworzył jeden z tych byczków, którzy nocą pracowali jako ochroniarze. O nic nie pytając, zaprowadził mnie do szatni, gdzie musiałem się poddać procedurze zdania broni, równie dokładnej jak podczas pierwszej wizyty. Następnie przeszliśmy przez pustą salę. Bez gości, bez powodzi świateł z niezliczonych lamp i grzechotu ruletek, szelestu kart oraz ogólnego gwaru czułem się tu jak w grobowcu. Mój przewodnik, doszedłszy do jakichś drzwi, otworzył i wskazał kamienne schody prowadzące na górę. – Pani już czeka – rzekł krótko. Podczas ostatnich kilku dni odwiedziłem więcej domostw i pokoi, niż kiedy indziej przez cały rok. Luksusowych i zwyczajnych. Tutejsze pomieszczenia na pierwszy rzut oka były przytulne i wygodne, jakby ich lokatorka miała talent posługiwania się drobiazgami przy tworzeniu prawdziwie domowej atmosfery. Wszedłem do kuchni, służącej jednocześnie za jadalnię. Przy stole siedział mój stary znajomy, szef ochrony kasyna, który tak uważnie mi się wtedy przyglądał. Sączył kawę, a przy piecu krzątała się służąca. Na mój widok twardziel odstawił kubek i wstał. – Sprawdzę go jeszcze raz – rzucił nie wiadomo komu, po czym podszedł do mnie. Stanąłem posłusznie w rozkroku z rękami na boki, czekając, co się stanie. I rzeczywiście, zrobił swoje, ale tak jakby niedbale. Miałem wrażenie, że obmacuje mnie jakimś ukrytym zmysłem, którego ja sam nie miałem. – Deg umie wyczuć, czy ktoś w najbliższym czasie zamierza użyć przemocy – rzekła służąca z uśmiechem. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę ze swojej pomyłki – przy piecu krzątała się Nikita Klaar we własnej osobie, ubrana w spódnicę aż do kostek i luźną bluzkę z surowego płótna. Jedyną ozdobę stanowiła misterna spinka, ściągająca jej granatowoczarne włosy w prosty koński ogon. – Wszystko w porządku? – spytała ochroniarza. Przytaknął posępnie, ukłonił się jej, a mnie posłał krótkie, chłodne spojrzenie. Było w nim wszystko: przestroga, groźba oraz wyrok. Kimkolwiek był, kochał swoją szefową. Ubóstwiał, poprawiłem się natychmiast. Zostaliśmy sami. Obrzuciwszy mnie badawczym spojrzeniem, Nikita wskazała stół przy piecu. – Proszę mi pomóc to przenieść. Jasne. Kim ona jest? Ukrywały się w niej jakby dwie osoby: w mroku królowa, przed którą mężczyźni padają na kolana, za dnia zwyczajna kobieta, troszcząca się o dzieci i pana domu. Jednak według mojej wiedzy nie miała rodziny. Przez chwilę jedliśmy w milczeniu. Jajka, racuszki, kawa. Było tego tak dużo, jakby wcześniej kazała sprawdzić, ile potrafię zjeść za jednym zamachem. – Mam wrażenie, że chce pan o coś zapytać – przerwała ciszę. – Dlaczego mnie pani zaprosiła? – zadałem pierwsze pytanie. – Dlaczego mnie tak dokładnie kontrolowali, skoro pani ochroniarz umie wyczuć planowany atak? Kim pani jest? Kim są chroniący panią ludzie? – kontynuowałem. Jadła, przyglądając mi się przy tym tak, jakby poddawała mnie testowi, którego zasady znała tylko ona. – Chcę pana wynająć – rzekła po dopiciu kawy i nalaniu sobie kolejnej filiżanki. Po jej niefrasobliwości nie zostało już ani śladu, była spięta i zatroskana. – Do jakiej pracy? – spytałem. – Niebawem, w ciągu najbliższych paru dni zamierzam stąd zniknąć. Stąd, czyli z Cevinu i ze Strefy. Chcę, żeby pan wszystko przygotował, rzecz jasna w jak najgłębszej tajemnicy. – Ile pani zapłaci? – A jakie są pana oczekiwania? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. – Nie znam wszystkich okoliczności i nie potrafię przewidzieć przeszkód, więc nie mogę podać ceny – odparłem. – Sto pięćdziesiąt dukatów zaliczki na rękę i dziesięć za każdy dzień czekania przez czas trwania naszej umowy