Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

— Przecież widać... — No, to zostaw trochę w butelce i w klasie zobaczymy — powiedział Gondera. — Sam nie wiesz, coś wypił. W szkole, chociaż była przerwa, wszyscy otoczyli ciekawie Gonderę, który wyciągnął z szafki odrapany mikroskop. Nieoficjalna wieść głosi, że kupił go w 1946 roku za sto złotych od jednego szabrownika. — Chodź no tutaj, żarłoku — kiwnął na Miksę. — Widzisz, biorę kroplę tej wody, którą nieopatrznie uraczyłeś swe trzewia, kładę na szkiełku, tak, przykrywam drugim szkiełkiem i podsuwam pod mikroskop. Przykręcam, reguluję... no, dobrze! A teraz przypatrz no się, bohaterze. Miksa, nadrabiając miną, pochylił się ostrożnie nad okularem mikroskopu i nagle odskoczył przerażony. Kropla roiła się od straszliwych potworów. — I... i ja to na... naprawdę piłem — wykrztusił przerażony. Wszyscy cisnęli się do mikroskopu. Miksa trzymał się za brzuch i patrzył wytrzeszczonymi ze strachu oczyma to na Gonderę, to na kolegów. Tak... teraz czuje wyraźnie, że te wszystkie potwory kłębią mu się w brzuchu. — I co teraz będzie?! — jęczy. — No, może ci się nic tym razem nie stanie — uspokaja go z uśmiechem Gondera. — Nie przejmuj się, jesteś przecież w lepszej sytuacji niż te potworki, które połknąłeś, bo to tyje połknąłeś, a nie one ciebie. Zresztą w większości są to niewinne pierwotniaki. W każdym razie, mój bracie, takie zetknięcie zobowiązuje. Musimy poznać, co to za zwierzyniec roi ci się w brzuchu. A dla towarzystwa cała klasa też przeczyta na następną lekcję w podręczniku o pierwotniakach. Miksa na poły uspokojony przestał jęczeć, ale przez całą następną lekcję odczuwał jeszcze ruchy i mdłości. Stelmach widząc jego cierpiącą minę zainteresował się, co mu jest. — On, proszę pana, połknął pierwotniaki — powiedział Stopa. — Co takiego? — Brzuch go boli. Stelmach spojrzał na Miksę ze współczuciem. Zawsze zwraca uwagę na zdrowie, ogląda ręce i głowy, czy są czyste. Każe otwierać okna, a odkąd postarał się o apteczkę, we wszystkich wpycha lekarstwa. Teraz też wyjął kluczyk z kieszeni kamizelki i bez słowa skierował się do apteczki. Po chwili wyciągnął stamtąd dobrze klasie znaną butlę rycynusu. Wiktor widząc przerażenie Miksy uśmiechnął się z satysfakcją. Dobrze mu tak, teraz będzie miał za swoje! Na sam widok oleju wszelkie ruchy i bóle brzucha ustąpiły Miksie jak ręką odjął. — Proszę pana, już przeszło, jak mamę kocham, przestało — zaklina. — Proszę pana, jego wcale nie przestało... — uśmiecha się Wiktor — on tylko tak mówi, bo się boi... On się objadał całe rano zielonymi gruszkami, a potem pił wodę z rowu. Klasa wstrzymała oddech. No, teraz Miksa jest już zgubiony. Stelmach tyle razy ostrzegał przed zielonymi gruszkami i piciem surowej wody. Nic już nie uratuje Miksy! Tak jest, nie pomogły tłumaczenia, musiał wypić łyżkę oleju. Aż go zatrzęsło. Cała paczka przyglądała się ze zgrozą temu okrutnemu zabiegowi, któremu został poddany przywódca, a ku Wiktorowi kierowały się ponure, pełne groźby spojrzenia. Ale Wiktor nic sobie z tego nie robił i uśmiechał się triumfalnie. Nagle poczuł, że ktoś go ciągnie za rękaw. Siedząca za nim dziewczynka doręczyła mu kartkę papieru złożoną we czworo. Na kartce było napisane: Tylko świnia tak robi. Wiktor odpisał szybko: Mógł nie przezywać. I puścił papier z powrotem w tył. Zobaczył, że pochwycił go Batura. W minutę później otrzymał odpowiedź treści następującej: Za nienapisanie artykułu i brzydki postępek w stosunku do kolegi komitet redakcyjny postanowił zawiesić ob. Wiktora Stopę w prawach redaktora aż to odwołania. Pod decyzją były podpisy Batury, Miksy, Jońca (no, nic dziwnego — też z jego paczki) oraz Jadźki Pocieszkówny (a to żmijka!). A dalej... Co tam jest dalej? Jakiś dopisek: Ja się sprzeciwiam zawieszeniu — podpisano: Rudniok. A pod tym: Możesz się sprzeciwiać, decyduje większość — podpisano: Batura, Wilczków, 11 września 1952. Wiktor zmiął papier ze złości i rzucił pod ławkę. Ale potem podniósł, wyprostował i schował papier do kieszeni. Jeszcze przyjdzie koza do woza, wtedy im to pokaże. Jednocześnie zauważył, że podłogą sunie papierowa kula. To list od Rudnioka. W ten sposób porozumiewali się, odkąd kierownik za ciągłe rozmowy na lekcjach rozsadził ich do różnych ławek. Nie spuszczając wzroku ze Stelmacha, Wiktor schyla się nieznacznie i podnosi papier. Gwiżdż na nich! Obmyśliłem już plan dostania się do kopalni! Wiktor obraca się zaintrygowany w stronę Karlika. Karlik uśmiecha się tajemniczo. Rzeczywiście, jeśli Karlik nie buja... to wszystkie zmartwienia z miotłą w kominie, pierzem i zawieszeniem w czynnościach redaktora tracą wszelkie znaczenie. No, niech im się tylko poszczęści wyprawa! Batura skiśnie z zazdrości. Nędzny poszukiwacz minerałów. Skakać po górach potrafi byle koza, ale dotrzeć do tajemniczego wnętrza góry? Oczywiście komitet redakcyjny będzie ich błagał o reportaż lub wywiad. Wtedy Wiktor się zemści... „Mogliście mnie nie wyrzucać! Teraz przepadło! Z taką bandą smarkaczy nie chcę mieć nic wspólnego. Umiecie tylko plotkować i dokuczać. Nie, ani mi się śni dać wam artykuł!” i na złość Baturze da reportaż siódmakom. Oczywiście po takiej klęsce redaktorskiej Batura nie będzie mógł być dalej redaktorem naczelnym. Zostanie zdjęty ze stanowiska przez oburzoną klasę, a Wiktor zajmie należne mu miejsce w fotelu redakcyjnym. Wiktor uśmiecha się w myśli na taki epilog i niecierpliwie wygląda końca lekcji, żeby pomówić z Rudniokiem. No, nareszcie dzwonek. Na przerwie, zbliża się od razu do Rudnioka. — No, co wymyśliłeś? — Zgadnij! — Ech, powiedz, nie bądź dzieckiem. — Kiedy to jest bardzo proste, najprostsze pod słońcem. — Zrobimy podkop pod ogrodzeniem? Karlik potrząsnął głową. — Spuścimy się przez płot na linie? Karlik potrząsnął głową z tajemniczym uśmiechem. — No, to już nie wiem. Mów! — Wejdziemy zwyczajnie przez portiernię. — Zwariowałeś! Na oczach wszystkich? — Tak! — E! Śmiejesz się! Bujasz, nie masz żadnego pomysłu! — Wcale nie bujam, posłuchaj — Karlik nachylił się i szepnął coś Wiktorowi. Ten otworzył szeroko usta, a potem oczy mu się zaświeciły