Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

— Nienawidzę być niedostrzeganym — stwierdził George. Wtedy kowboj i jego pani uznali go w takim stopniu, w jakim było to możliwe. Ściągając do tyłu swój ogromny kapelusz, kowboj powiedział: — No cóż, zdaje się, że ktoś zobaczył ropuchę i związał guadaloupe. — Czy mam ci to przetłumaczyć? — spytała George’a torba słów. — Po prostu zamknij się — odparował George. — Sam wiem, co chciał powiedzieć. Odwrócił się do kowboja i wykonując ręką zamaszysty gest, powiedział: — Jedziecie gdzieś? Dobra! Weźmiecie może ze sobą mnie, no i oczywiście moje manatki, i dobytek? — Uuuu — odezwał się kowboj i wytarł usta, gdyż był to mokry okrzyk. — Jedziesz tam, dokąd my? — No pewno — powiedział George. Coś w środku buntowało się przeciwko linii dialogu, który prowadził. Jednak nie mógł nic na to poradzić, gdyż zobaczył, że torba słów ukradła przyrząd instynktownego wyczuwania i nie było innej możliwości, jak tylko ciągnąć ten wątpliwy stylistycznie dialog. Wsiedli wszyscy do ciężarówki i jechali przez chwilę w milczeniu, choć niezupełnym, bo przerywanym jedynie łoskotem silnika i drażniącym klikaniem żółwia, który pospiesznie jadł posiłek ze składni. Monoglot nie spodziewał się, że tak szybko zostanie opisany. Był w garderobie i przebierał się. Zdecydował się na trzy nogi i jedną rękę. Była to najnowsza moda z Paryża. Kiedy weszli z aparatami fotograficznymi i notesami, monoglot był cały podniecony. Widział już gorsze tereny przemysłowe, ale to było dawno temu. Teraz ten obraz powrócił. Chyba, że można by zrobić wyjątek. Kiedy zobaczyli kobietę, monogloci krzyknęli: — To nasza zbawicielka i twórczyni naszej rasy! Powiedzieliby więcej, ale nieprzyjemne światło rozdrażniło wszystkich. — Hm, szary grobie — powiedziała torba słów. — Tu wygląda gorzej niż źle. Gdzie jest ten głupiec? Co się dzieje? Kowboj zatrzymał ciężarówkę, ponieważ dojechali do obwodnicy, która biegła wokół ogromnej konglomeracji miejskiej. Z zewnątrz przebito do niej sześć bram, więc kowboj zapalił znowu silnik i ignorując ostrzegawcze błyski jego zapalniczki wrzucił bieg w swoim niespłaconym, pomalowanym na ochronne kolory pojeździe i dał do przodu. George i reszta znaleźli karabiny w pudełku przyczepionym do pojemnika na bagaż. Przekazali je sobie w ciszy. Nie było potrzeby mówić o tym. Albo raczej, istniała ogromna potrzeba mówienia, ale nikt nie chciał słuchać. — Co to za miejsce? — spytał George. — Wygląda mi na Pocomoko — powiedziała wierzbowa kobieta, wyciągając swoją długą szyję w nadziei na inne porównania. Koń, który wyjechał ze środkowej bramy był bardzo ładny. Siedzący na nim jeździec nosił rozkładającą się pleśń, bardzo modną tego roku wśród głupców i innych błaznów. Ruszyli. Kowbojowi zbielały kostki dłoni od zaciskania ich na kierownicy, kiedy minęli długi rząd drzew morelowych i wjechali do miasta. Od razu dostrzegli tłumy. Wiele osób było w kostiumach. To sprawiało wrażenie, jakby zaraz miało zacząć się jakieś święto. Muzycy już byli gotowi. Pogoda sprzyjała. Kierunek, który obrał kowboj po wjeździe do miasta nie wszystkich zaskoczył i naiwnością ze strony George’a było nie wzięcie tego pod uwagę. Obserwatorzy byli wszędzie; wiedzieli, że niektóre istoty ludzkie, takie jak George, posiadały zdolność przełamania się, porzucenia przyjemności i bólu spotkań, i zajęcia się czymś innym. Obserwatorzy mieli łyse głowy, z których każda szybko przechodziła do rzeczy. Jedna rzecz na głowę stanowiła regułę, a ci, którym się to nie podobało, byli traceni w trybie przyspieszonym. To znaczy kiedyś, w starych złych czasach, zanim zaczął dominować rozsądek. Nikt nie lubi być pokonanym, ale niektórzy z nas przyzwyczaili się do tego. Czasami też podróżuje się w ciemności, kiedy światła mijania nie działają, a znaki ostrzegawcze są jak ogromne strzały wskazujące parkingi w niebie. Niemniej jednak oni szli dalej. Minęli ukryte gniazda broni maszynowej, pudła ze strasznymi łowcami sody, starą armatę wziętą z Pinafory i ustawioną w tym miejscu, gdzie nikt nie przejdzie bezpiecznie obok ciebie czy mnie, Matyldo. Ale nie bądźmy dla siebie zbyt surowi. Wystarczy chyba jeśli powiemy, że George wkrótce znalazł się na kanapie, a jakaś kobieta mocowała się z jego wysokimi butami, podczas gdy on leżał i czytał gazetę. Gazeta strzeliła płomieniami. George ugasił ją i odrzucił na bok. To tyle, jeśli chodzi o jego pozorny spokój. Po jakimś czasie łażenia bez celu, George znalazł się w drugiej części miasta. Było już ciemno. Ciemność składała się nie tylko z elementów ciemnych, ale też z takich, dla których sama forma ciemności jest światłem, albo tak się przynajmniej wydaje, tak się wydaje. — George! Jesteś tam? To pytanie zadano donośnym głosem. Ale George zajęty był drobnym, aczkolwiek kłopotliwym problemem afonii, komplikowanym dodatkowo przez histeryczne konwergencje. To był wyścig, rozumiecie, przekonać się, jak długo może to trwać bez obrazu. Bawół się nie liczy; po prostu próbował się wkraść tak, by móc unieść swój ciemny łeb, potrząsnąć kapiącym śliną pyskiem i zwrócić się ku bardziej stosownym sprawom