Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Niewykluczone, że jeszcze wtedy, gdy oddaliśmy imperatorowi te przeklęte zwoje. Teraz nasz odwrót byłby haniebny i żałosny. Powinienem na pożegnanie rozkazać podpalić miasto, ale żal mi go, bo i tak opadły już kwiaty ze wszystkich wiśni… W jego głosie pojawiły się jakieś nowe nutki i baron spojrzał na księcia ze zdziwieniem i niemal zachwytem — czegoś takiego nie spodziewał się po nim. — Rozkażcie na wszelki wypadek przeszukać jeszcze pałac kajbona — dodał zmęczonym głosem Rimjeros. — Chociaż oczywiście tam też niczego nie znajdziemy. Mitra odwrócił się od nas, przyjacielu, gdy zaplanowaliśmy ten niedobry uczynek: wejść do cudzego domu i zacząć w nim panować, nawet nie znając języka. Mnie do tej pory ogarnia groza na myśl o tych kobietach, teraz rzuciłbym się przed nimi na kolana, gdybym mógł w ten sposób wybłagać przebaczenie. Ale i tak będą nawiedzać mnie w nocnych koszmarach… Mówił o trzech młodych dziewczętach, które podczas jednej ze swoich wędrówek spotkał nad leśnym strumieniem. Niewinne, delikatne istoty, w takiej porze rozkwitu młodości, gdy każda, nawet brzydka cecha dodaje kobiecie uroku, dlatego że tchnie świeżością i prostotą. Rimjeros próbował z nimi porozmawiać, ale dziewczęta chowały się jedna za drugą, bojąc się uciec i jeszcze bardziej bojąc się zostać. Książę pomyślał, że ich odzienie bardziej pasowałoby chłopcom, ponieważ składało się ze śnieżnobiałych spodni i koszul o najprostszym kroju, jaki tylko można sobie wyobrazić. Sam nie wiedział, czego od nich chciał. Może po prostu jednego przyjaznego słowa. Ale jego oczy błyszczały tak groźnie, wygląd był tak przerażający, że dziewczęta nagle cichutko się rozpłakały i padły mu do nóg, kryjąc twarze w kurzu drogi. Nie musiał znać khitajskiego, żeby zrozumieć, co chciały przez to powiedzieć. Przerażony, że wszędzie w tym kraju będą go przyjmować jako gwałciciela i najeźdźcę, uciekł od tych płaczących i pokornych istot. Wiedział, że teraz już nigdy nie zdoła podnieść ręki na kobietę, z czego wynikało niestety, że wcześniej mógł, tylko po prostu z tego nie korzystał. Potem, gdy podobną pantomimę odegrała cała wieś, przyjął to dużo spokojniej. Odnalazł pośród leżących ciał wioskowego dostojnika, próbował porozumieć się z nim najpierw po zingarsku, następnie po aquilońsku, wreszcie po turańsku i ku swojemu zdumieniu otrzymał odpowiedź. Staruszek usiadł na środku drogi i kołysząc się w takt słów, cienko, śpiewnie powiedział: — Nasz kajbon ginie, a więc i nam przyszła pora zginąć. Przejdź po naszych ciałach, cudzoziemcze. Inaczej nie przedostaniesz się przez naszą wieś. Nie możemy ci się przeciwstawić, lecz żeby dojść do Taj Czanry, twoi wojownicy będą musieli stąpać po głowach dzieci, kobiet i starców, albo poszukać innej drogi. Przejść rzeczywiście nie było można. Książę spróbował użyć batogów, ale długo nie wytrzymał — za bardzo przypominało to znęcanie się nad bezbronnymi. Zszedł z drogi i poprowadził armię przez dżunglę. Był niemal pewien, że gdy przyjdzie do Taj Czanry zobaczy ten sam widok — rzędy nieruchomych ciał. Nie wiedział, co by wtedy zrobił i dlatego po pierwszym wybuchu wściekłości odetchnął z ulgą. Południowe słońce nagrzewało złoty dach, powietrze falowało i wydawało się, że złoto topi się i powoli ścieka w dół. Ale nawet tego skarbu Rimjeros nie tknął. Teraz chciał tylko zrozumieć, co jest takiego szczególnego w tym człowieku, ich kajbonie, że wszyscy gotowi są padać twarzą w piasek, żeby tylko cudzoziemiec do niego nie dotarł? Jaką siłę musi mieć władca, żeby wzbudzić taką miłość? Na dworze imperatora mówiono, że kajbon od wielu lat choruje, że magia, jeśli ją nawet kiedyś posiadał, teraz zniknęła. .Jakąkolwiek by miał siłę, realną czy nierealną — myślał Rimjeros — kajbon Taj Tsonu godzien jest podziwu, podobnie jak ten barbarzyńca Cymmerianin — chociaż on, oczywiście, bardziej zasługuje na obcęgi i kata”. — Pałac jest pusty, panie — zameldował jeden z rycerzy. — To dobrze — odezwał się w zadumie Rimjeros, a widząc utkwione w nim zdziwione spojrzenie, odpowiedział ze smutnym uśmiechem: — Zastanówcie się sami, Rodergo, nawet gdybyśmy kogoś znaleźli, cóż byśmy z nim zrobili? Rycerz uznał te słowa za dobry żart i przez cały wieczór opowiadał go przy ogniskach. Książę wstał i odszukał Marca da Ronnę. — Baronie — powiedział do starego żołnierza, kompletnie wytrąconego z równowagi, stropionego tym, co się działo, wyglądającego przez to starzej od razu o dziesięć lat. — Biorę dwa wozy i tuzin rycerzy i wyruszam do tej świątyni, o której mówił Yan Szan. Gdybym nic tam nie znalazł, cóż, znaczy, że taka była wola Mitry. Wy czekajcie tu na mnie przez trzy dni, jeśli nie wrócę, ruszajcie. Tylko uważajcie, bądźcie ostrożni. To miasto jest mimo wszystko zamieszkane, chociaż wydaje się puste. Da Ronno, zupełnie nie poznając swojego postrzelonego księcia, który w ciągu ostatnich kilku dni zmieniał się dosłownie w oczach, skłonił się z szacunkiem w milczeniu. Rimjeros nawet nie pomyślał, żeby wyjaśnić coś więcej. Wziął ludzi i udał się na południowy wschód. Świątynię znaleźli dopiero pod wieczór, gdy się już nieźle nabłąkali