Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Nie trzeba sądzić, iż wszystko przepadło. Po odejściu lekarza, przypadła śliczna narzeczona do łoża ukochanego, szczebiocąc wyrazy gorącej miłości i pokrywając twarz jego pocałunkami… * * * W Meksyku, stolicy prastarego państwa Azteków, stał jeden z najwspanialszych pałaców, jaki tylko mógł posiadać gród Montezumy. Pałac ten był własnością jednego z najbogatszych właścicieli dóbr w tym kraju, mianowicie hrabiego Ferdynanda de Rodriganda y Sevilla. Siedział on w swojej pracowni, otoczony przepychem egzotycznej krainy i przeglądał rachunki, które przedłożył mu sekretarz. Kto znał adwokata z Manresy, musiał się bardzo zdziwić na widok tego człowieka. Był to Pablo Kortejo, rodzony brat adwokata z Manresy. Wyglądało, że nie był w tej chwili w różowym humorze. Jego długa, chuda postać była pokornie skurczona. Wąskie, blade usta zacisnęły się, a małe oczka rzucały niepostrzeżenie wrogie spojrzenie na hrabiego, który ze zmarszczoną twarzą czytał papiery. — To doprawdy… — rzekł don Ferdinando — tego nie mogę darować! — Młoda krew nie wie co to cnota — zaczął usprawiedliwiać Alfonso sekretarz. Hrabia popatrzył nań poważnie. — Młoda krew może i szumieć i burzyć się, ale przy tym musi posiadać cnotę. A czy można nazwać cnotą, to co tutaj widzę? — To mała słabostka! — To tak nazywacie to, żeli mój syn jednego wieczora przegrywa dwanaście tysięcy pesos? — On już często takie sumy wygrywał! — A więc on wygrywa często? Więc on jest prawdziwym hazardzistą? — pytał hrabia zagniewany. — Już ja tę swawolę ukrócę. Przeglądał papiery dalej. — A to co? — zapytał — Czy ta sprawa jeszcze jest nie załatwiona? — Don Alfonso przeznaczył sumę daną mu na ten celu na inną rzecz. Nie powiedział mi na co a ja nie śmiałem pytać. — Pytać? Nie, ale sądzę, że się z tego panu zwierzył. W ogóle tak wygląda, jakby mój syn miał więcej zaufania do pana, niż do mnie. — O, don Ferdynandzie, to się tak tylko wydaje. Szczycę się wprawdzie pewnym zaufaniem ze strony don Alfonso, ale… — I jakbyś pan, — ciągnął hrabia dalej ostrym tonem — tego zaufania na złe używał. Jeśli postępowanie mego syna w tylu sprawach nie podoba mi się, to jesteś pan jedyny, na którego spada wina. Chcesz pan chyba po długoletniej służbie dostać odprawę. Brwi sekretarza ściągnęły się groźnie, jednak odpowiedź brzmiała wyjątkowo grzecznie: — Śmie zauważyć, że wasza hrabiowska mość, myli się? — Nie mylę się. Dlaczego syn mój cały dzień przebywa u pana? Dlaczego pan jesteś u niego, kiedy pana potrzebuję? Wie pan, że nie lubię dużo mówić, skoro jednak mówię, to wiem co. Dlaczego uniewinniasz pan jego namiętność do gry? — Inni młodzi panicze czynią tak samo. — To jeszcze nie powód, aby trwonić moje pieniądze. Dlaczego podaje weksle z moim podpisem? — Mały przypadek, panie hrabio! — Co? To ma być przypadek? Czy kredyt mojego syna spadł tak nisko, że nie honorują jego weksli, tylko żądają mojego podpisu? Kto mnie podpisał, on czy pan? — On. — Niech to będzie ostatni raz. I pan także nie dostaniesz ode mnie ani jednego blankietu z podpisem. A teraz co do ostatniej sprawy — wskazał na jeden list — do tej rzeczy załączyłem pięć tysięcy piastrów. Komu dałem sumę? — Mnie — odpowiedział sekretarz cicho. — Miałem wypłacić je służącej, ale don Alfons prosił mnie o nie. — A tak, życzenie lekkomyślnego syna znaczy więcej, niż rozkaz ojca, u którego jesteś na służbie. Będę musiał użyć pewnych środków by doprowadzić do posłuszeństwa. Zrozumiano? Wziął inne pisma, by je przeczytać. Naraz krew uderzyła na jego bladą twarz. To był rumieniec wstydu i oburzenia. Skoczył i zbliżył się do sekretarza z rozgniewanym wzrokiem. — Wiecie, gdzie jest teraz Alfonso? — W hacjendzie del Erina. — Dlaczego tam? Sekretarz zbladł. Hrabia zwrócił się doń z nagłym pytaniem: — A co stało się z pojedynkiem? — Jakim pojedynkiem? — zapytał z najniewinniejszą miną — Ja doprawdy nic nie wiem! — Dobrze! Nie oszukasz mnie! Jeżeli w tej chwili nie powiesz pan prawdy, jesteś zwolniony. — Panie hrabio, błagam o przebaczenie! — zawołał Kortejo — Don Alfonso nakazał mi w tej sprawie milczenie. — Kto was zatrudnił, ja czy mój syn? Odpowiadajcie! — Don Alfonso udał się do hacjendy, by usunąć się od kłótni. — Jaśniej trochę, jaśniej mówcie. Hrabia Embarez pisze do mnie takie słowa: Don Ferdynandzie! Upraszam pana, nakłonić swojego syna, by za trzy dni zjawił się na wyznaczonym miejscu. Termin spotkania upłynął trzy tygodnie temu. Ta sprawa nie pozwała na dalszą zwłokę. Jeżeli don Alfonso nie stawi się, ogłoszą wszystko bez żenady w dziennikach: „Diano ofiział” i w „La Sociedad”. Spodziewam się, że zależy panu więcej na sławie pańskiego nazwiska, niż na skórze pańskiego syna. Almanzo hr. Embarez. — A więc mówcie jak sprawa stoi! Czy nie chodzi tu o pojedynek jak się mogę domyślić ze słów końcowych tego listu? — Hrabia obraził don Alfonso. — A, i mój syn go wyzwał. — Nie. Hrabia wyzwał jego. — Więc rzecz ma się odwrotnie, mój syn go obraził. Nie usiłujcie, na Boga, wybielać go. Przyjął mój syn wyzwanie? — Musiał. — Aha, musiał. To znaczy, że jego tchórzliwa natura nakazywała mu coś innego. Co za hańba! Gdzie wyznaczono miejsce spotkania? — Na brzegu jeziora Tescuco. — I Alfonso nie zjawił się? — Hrabia Embarez znany jest jako najzręczniejszy szermierz i strzelec, wszyscy się go boją — rzekł sekretarz zakłopotany. — Miłosierny Boże! Mój syn tchórzem! Moja cześć zniszczona. Przyjął wezwanie i uciekł. Imię Rodriganda splamione i zhańbione na wieczne czasy, jeżeli nie zdarzy się nic, co by je ocaliło! Chodził po komnacie, potem przystanął i rzekł: — — Słuchaj pan! Proszę wysłać zaraz dwóch gońców do hacjendy. Syn mój ma w tej chwili wrócić do Meksyku. — Pragnę zauważyć, że nie ma możliwości powrócić tutaj w przeciągu trzech dni. — Wiem. Pojadę do hrabiego i powiem mu, że sprawy tej bronić będę w imieniu syna, z brzmienia listu wnioskuję, że Alfonso zgodził się na szable. Na twarzy sekretarza błysnęła radość. — Tak — odpowiedział. — Tchórz i do tego ryzykant. Gdyby wybrał pistolety, nie potrzebowałby uciekać. Może pan odejść. Przyślij pan tutaj Marię Hermoyes. Sekretarz wyszedł, jakby się wyrwał z piekła. Staruszka z poczciwym obliczem stanęła przed hrabią. Skłoniła się i czekała. Była to najwierniejsza służąca i dlatego hrabia rozmawiał z nią zawsze łaskawie. Po długiej rozmowie, w której Maria dała nie pierwszy dowód swojego przywiązania do hrabiego, ten zapytał nagle: — Powiedz mi, Mario prawdę; w swoim czasie przywiozłaś mi z Hiszpanii bratanka