Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Macklin odparł, że według niego miesiąc. Na szczęście wiatr osłabł znacznie w ciągu nocy, chociaż padał ciągle gęsty śnieg. Temperatura spadła gwałtownie. Rano McNeish znowu zajął się Cairdem. Pozostawało tylko wykończyć brezentowe pokrycie. Alf Cheetham i Tymoteusz McCarthy otrzymali zadanie zszywania kawałków brezentu, ale w mroźnym powietrzu był on tak sztywny, że przy każdym ściegu musieli przeciągać igłę szczypcami. W tym samym czasie obmyślano środki pomocy dla ludzi, którzy mieli pozostać. Przez chwilę brano pod uwagę możliwość wybudowania chaty z kamieni, ale wszystkie głazy, jakimi dysponowali, były obtoczone skutkiem działania fal, tak że stały się prawie okrągłe. Ponieważ nie było czym zastąpić cementu, trzeba było zrezygnować z tego planu. W zamian partia ludzi z czekanami i łopatami zaczęła drążyć pieczarę w ścianie lodowca na szczycie ławicy. Ale lód był twardy jak skała i praca postępowała bardzo powoli. Shackleton cały dzień spędził na doglądaniu różnych czynności. Widział, że Caird niedługo będzie gotowy, i oznajmił, że rozpoczną żeglugę, skoro tylko pogoda na to zezwoli. Kiedy nadszedł wieczór, a pogoda była bardziej obiecująca, Shackleton kazał Orde-Leesowi i Yincentowi stopić lód, żeby napełnić wodą dwie beczułki, które mieli zabrać na pokład Cairda. Próbowali usilnie znaleźć na lodowcu lód, zawierający słodką wodę, był on jednak lekko skropiony bryzgami słonej wody, które przymarzały do powierzchni lodowca. Kiedy praca została wykonana, Orde- Lees podał próbkę wytopionej wody Shackletonowi, do spróbowania. Stwierdził ślady soli, oświadczył jednak, że woda będzie się doskonale nadawać. Shackleton spędził prawie całą noc na omawianiu z Wildem stu różnych spraw, począwszy od tego, co należy zrobić na wypadek, gdyby grupa ratownicza nie przybyła w ciągu jakiegoś względnie krótkiego okresu, a kończąc na rozdziale tytoniu. Kiedy nie było już o czym dyskutować, Shackleton napisał list w swoim dzienniku pokładowym, który zostawił Wildowi: 23 kwietnia, 1916, Wyspa Słoniowa Drogi Panie! W wypadku gdybym nie przeżył wyprawy łodzią do Południowej Georgii, proszą zrobić wszystko dla ocalenia grupy. Obejmuje pan pełne dowództwo z chwilą, kiedy łódź opuści wyspą i wszyscy znajdą sią pod pana rozkazami. Po powrocie do Anglii skomunikuje sią pan z komitetem. Chcą, żeby pan, Lees i Hurley napisali książką. Proszą dopilnować moich interesów. W innym liście znajdzie pan uzgodnione warunki dotyczące pańskich odczytów w Anglii, Wielkiej Brytanii i na kontynencie. Hurley - USA. Mam do pana pełne zaufanie i miałem je zawsze. Oby Bóg pomógł panu w pracy i w życiu. Proszą przekazać moim ludziom moje uczucia dla nich i powiedzieć, że starałem sią, jak mogłem najlepiej. Pański oddany E. H. SHACKLETON Rozdział 3 Przez całą noc kolejni wachtowi obserwowali pilnie, czy pogoda się nie zmieni; zmieniła się we wczesnych godzinach rannych. Wiatr uspokoił się znacznie. Natychmiast zawiadomiono Shackletona, który kazał obudzić wszystkich, jak tylko się rozwidni. Ludzie wstali przed 6 rano. McNeish zabrał się do roboty przy wykańczaniu brezentowego pokrycia Cairda, a Green i Orde-Lees zaczęli przetapiać tłuszcz na olej, który miano wylać na morze w przypadku, gdyby musieli sztormować na wiatr w razie bardzo złej pogody. Inni gromadzili zapasy i ekwipunek dla łodzi. Partia wyruszająca na Cairdzie miała zabrać zapas żywności na sześć tygodni, składający się z trzech skrzyń skrupulatnie gromadzonych racji żywnościowych przeznaczonych na wyprawę saniami, dwóch skrzynek orzechów, zapasu sucharów oraz mleka w proszku i kostek bulionu, które miały zapewnić partii gorące napoje. Gotować mieli na prymusie; zabierali dwa takie piecyki, żeby mieć zapasowy. Zebrano wszystkie zbywające skarpety i rękawice, jakie udało się znaleźć, oraz sześć śpiworów ze skóry renifera. Jeśli chodzi o wyposażenie, Caird miał zabrać lornetę, kompas pryzmatyczny, małą skrzynkę z lekarstwami, przeznaczoną pierwotnie dla partii na saniach, cztery wiosła, czerpak, pompę wykonaną przez Hur-leya, strzelbę i trochę naboi, dryf- kotwę i];nę rybacką oraz kilka świec i zapas zapałek. Worsley zgromadził wszystkie urządzenia nawigacyjne, jakie udało mu się znaleźć. Wziął swój własny sekstant oraz drugi, należący do Hudsona, wraz z potrzebnymi tabelami nawigacyjnymi, a także mapy tego rejonu. Wszystko to zapakowano do pudła, które w miarę możności uszczel16 - I i niono, żeby zabezpieczyć je przed wodą. Poza tym] nosił stale swój chronometr, zawieszony na szyi. Z dwudziestu czterech sztuk zabranych z Anglii zachował się ten jeden. Przygotowano pożegnalne śniadanie, na które Shackleton pozwolił wydać ekstra dwa suchary i po ćwierć funta dżemu na głowę. Większość ludzi stała dokoła, żartując. Pozostali członkowie załogi dziobówki upominali McCarthy’ego, żeby w czasie podróży nie zamoczył nóg. Worsleya ostrzegano, żeby się nie przejadł po dotarciu do cywilizacji, a Crean musiał obiecać, że zostawi trochę dziewcząt dla reszty grupy, kiedy ich uratują. Niewątpliwie jednak dominował nastrój napięcia. Obie grupy wiedziały, że mogą się nie zobaczyć już nigdy. Zaraz po śniadaniu wzeszło słońce. Worsley złapał sekstant i prędko zrobił pomiar, który wykazał, że jego chronometr jest dokładny. Uznano to za szczęśliwą wróżbę