Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Poznawszy się na niebezpieczeństwie chwalenia z bólem głowy, nazajutrz zaręczył, że jest zdrów, przyznał się, że jest głodny, i jadł za dwa dni, co bardzo pocieszyło wszystkich, podsuwających mu, co było najlepszego i najsmaczniejszego. W niedzielę miał być, jak wiemy, wieczorek w pasiece; wszystkie tego rodzaju zabawy biedna matka dla córek obmyślała, wabiąc ku nim ochoczą młodzież i ze zbytniej o ich los gorliwości nieustannie przemyśliwając tylko, za kogo by je wydać. Dwadzieścia i dwa lata najstarszej nie wychodziły jej z pamięci; mówiła o nich przez sen (na jawie nigdy). Wieczorek i podwieczorek dawano dla odmiany w pasiece, która była znacznie odległą od dworu i nad drugim brzegiem rzeki położoną, tak że do niej najwygodniej wodą było płynąć. Brzeg miał być smolnymi beczkami oświecony aż do miejsca zabawy, które miało sławę jednego z najpiękniejszych w okolicy. Około południa zaczęli się zjeżdżać goście i pierwszy prawie przybył pan August Pobiała z familią. Prześliczna wiedeńska kareta, zaprzężona piątką siwoszów w czarnych angielskich szorach, z wielkim smakiem ubrani ludzie, w wytwornej a nie bijącej w oczy liberii - przywieźli państwa Augustów. Pan Paweł znów się bardzo zmieszał podając rękę podżyłemu mężczyźnie, który wyglądał na arcyksięcia austriackiego, taki był majestatyczny, tak dumnie grzeczny, tak wielki pan, mimo niezręcznie przybranej pokory. August, łysy już, ale jeszcze piękny mężczyzna, mógł mieć blisko lat pięćdziesięciu, prezentował się wspaniale, ubrany był niezmiernie świeżo i wykwintnie, a ton, który przybierał, przypominał uprzedzającą grzeczność wielkich panów, co na niej jak na jedwabnym sznurku z daleka od siebie wszystkich trzymają, zbliżać się im nie dając i mówiąc co chwila: "Jestem grzeczny, bo szanuję siebie, ale znaj, kpie, żeśmy sobie nierówni". W rozmowie, uśmiechniony nieco, pochlebny, nieustannie przypominający swoje małe mienie i położenie szlacheckie, jakby to wątpliwości podpadało, pan August poniżał się, by się podwyższyć, zaręczał, by myślano, że nie mówi prawdy. Pani Augustowa nie miała tego pozoru co mąż; choć strojna, choć wyświeżona, ale wszystko to na niej leżało jakby cudze, jak pożyczone, a francuszczyzna, z którą do męża się odzywała, nie była w najlepszym gatunku. Można ją było porównać do tego, co się między herbatami nazywa u nas brodzką. Mąż też troskliwy o czystość języka, któremu hołdował, podszeptywał jej nieustannie wyrażenia wyszukane, a ona je najdziwaczniej wykręcała. Mała, chuda, dosyć czarna i wcale nieładna, a bardzo napuszona, aby się dostroić do tonu męża, w ubiorze swym i mowie była jak w kajdanach. Co to całe życie udawać! Całe życie kłamać! Kłaść do ludzi twarz nie swoją, brać od nich mowę pożyczaną, łamać głowę, by ich oszukać, i nie mieć nawet tej pociechy, żeby się to udawało! Z nimi przyjechała tylko dziesięcioletnia córeczka i siostra Augusta, panna Domicella. Wspomnieliśmy już i o niej, i o jej tajemniczym, dobrowolnym wyrzeczeniu się zmiany stanu; tu tylko dodamy, że skromnie ubrana, strojna we wdzięk nieopisany, w jakiś łagodny smutek i wesołość smętną, szczególnym pociągała urokiem, gasząc na chwilę świeższe, ale mniej myślą głęboką, mniej geniuszu jakiegoś znamieniem nacechowane panny Piotrówny. Wśród nich wyglądała jak natchniona Korynna, której by entuzjazm wieszczy przelał się w cichy, pietyczny smutek i omglone głęboką myślą marzenie. Z oczu jej, z ust, ze słowa i wejrzenia tryskała myśl promieniami, których ciepło czuli mimowolnie otaczający. August i jego żona powitali Pawła, jako krewnego, nadzwyczaj uprzejmie, może aż nadto grzecznie, ale wcale nie przybliżając się do niego; jednak parafianina naszego, który wszelką oznakę brał za dobrąmonetę, grzeczność ta Pobiałów wielce chwyciła za serce. Zaraz za nimi przyjechał śliczną nejtyczanką, czterema końmi karymi pan Tomasz Pobiała, ów wędrowiec i miły hulaka, bez którego nie było zabawy, nie było obiadu, tańca, wieczoru ani gry w sąsiedztwie. Tomasz był piękny w swoim rodzaju, jak siostra, ale więcej na nim wiek i namiętości znać było; twarz prześlicznych rysów straciła już świeżość, zwiędła i poczynała nieznacznie ściągać się i marszczyć; oko obwiodło się obwódką ciemniejszą blask jego przygasał; tylko usta pozostały wdzięczne i przyjacielsko uśmiechnięte. Wytworniś, lekki, zgrabny, w ruchach był jeszcze tak młody, jakby ledwie trzydziestu lat dochodził. Zaledwie wpadł, ledwie się przywitał, rzucił kapelusz i rękawiczki - panny go zaraz obstąpiły, Staś go pochwycił, wszyscy oblegli, żeby układał, obmyślał, pomagał do urządzenia wieczornej zabawy. Pan Tomasz ochoczo wziął się do złożenia wielkiej rady z pięknymi panienkami, bo dla nich był zawsze niesłychanie grzeczny, a pani Piotrowa mimowolnie zaczęła myśleć o stopniu pokrewieństwa i zgodności roku 22 z rokiem niewiadomym pana Tomasza, bo już go po trosze z Józią swoją swatała; ile razy ku niej się zbliżył, ucho matczyne, serce, oczy biegły ku nim, by rozeznać, odgadnąć, co tam mówili ze sobą; usiłowała wybadać stan ich serc z wejrzeń, ruchów, drżała, modliła się, łączyła i rozpędzała