Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Wład długo wpatrywał się w niego. Od dawna o takim marzył. Dużo można było do niego włożyć, dla każdej rzeczy była osobna przegródka... Dymek stał i nie mówił ani słowa. Patrzył spod oka. Kiedyś cieszył się zawsze z odwiedzin Włada, podnosiły mu się kąciki ust, rozjaśniała twarz, był zadowolony. Teraz na Włada patrzył obcy, wyrośnięty, krótko przystrzyżony, bardzo wychudzony chłopak. Wład przypomniał sobie mamę, jak wyglądała, kiedy otworzyła mu, włóczędze, drzwi. Ten nowy Dymek był jakiś inny... na przykład kolor skóry... papierowo-blady. Przecież kiedy widzieli się ostatnim razem... zdaje się, jakieś trzysta lat temu... Dymek był opalony, czerwony jak rak... Wład znowu przeniósł spojrzenie na pusty plecak. Zaczął z dobrego serca: - Muszę ci coś powiedzieć... Dymek wzruszył ramionami. Wład chodził po pokoju, dając susy przez sterty książek, papierów, tekturowych teczek, potykając się, depcząc porozrzucane kartki kancelaryjne gołymi, od dziur w skarpetach, piętami. Wymachiwał rękami, coś tłumaczył. Gubił się w swoich wywodach, drapał po głowie i po każdym zdaniu powtarzał: ja nie kłamię, musisz mi uwierzyć, tak jest naprawdę, zrozum, wszystko co mówię, to prawda... Dymek słuchał tego, siedząc na krawędzi tapczanu. - Wyjedź - radził Wład. - Ja bym już dawno sam wyjechał... ale mama... chyba rozumiesz. Ona beze mnie sobie nie poradzi. A jak jej mam o tym powiedzieć? I tak mi nie uwierzy. Wyjedź, Dymek. Próbowałem porozmawiać z twoimi rodzicami... Wybacz, nie wiem, co mi odbiło, wzięli mnie chyba za głupka... Wierz mi, to, co mówię, to wszystko prawda... Przypomnij sobie, jak wcześniej bywało... Naprawdę, nie możemy się więcej spotykać. Przecież nie będziemy całe życie chodzić do jednej klasy! Plątał się - słowa, dawno przygotowane, ostre, kiedy je wypowiadał na głos, traciły swoją siłę. Dymek słuchał – smutny i niedostępny. W jego oczach nie było zrozumienia, raczej zdziwienie. I coś jeszcze - coś, co przypominało obrzydzenie. A może Władowi tylko tak się zdawało? Przerwał w pół słowa: - To wszystko. Nie wierzysz - twoja sprawa. Jeszcze wspomnisz moje słowa... Idę. Prawie wybiegł od Dymka. Sznurowadła zawiązał już na ulicy - byle tylko nie zostać ani sekundy dłużej w tym ciemnym przedpokoju wrogiego mu i obcego domu. 4. Mama Pół roku później wspominał ten swój wybieg z ironicznym uśmiechem i dumą rysującą się na twarzy. Wszystkie nieprawdopodobne przygody, które wydarzyły się tamtego nieprzyjemnego lata, odeszły w niepamięć. Sny o dziwnej grzybni już od dawna go nie dręczyły. Wszystko się jakoś samo polepszyło, poprawiło. Każdy go lubił, i koledzy, i koleżanki z klasy, nawet nauczyciele. Tak jak dawniej spotykał się z Dymkiem, a Żdan kręcił się wciąż w pobliżu, podlizując się i nie przepuszczając okazji nazwania Włada swoim przyjacielem. Mama zrobiła się spokojniejsza i nawet, o dziwo, szczęśliwsza. Czuła się dobrze, awansowała w pracy, z rana ćwiczyła aerobik, co wieczór grała z Władem w szachy. Dochodzenie w sprawie zatrucia w obozie utknęło w ślepym zaułku. Nikt nie został ukarany - jeżeli nie liczyć popsutych reputacji i straconego zdrowia. Geograficzka, która była na obozie kierownikiem, bez zaszczytów odeszła na emeryturę. Na jej miejscu pojawiła się nowa, młoda, ambitna i nieprawdopodobnie wścibska osoba. Nowa geograficzka rozpoczęła od wprowadzenia własnych reguł. Jakieś topograficzne dyktanda, klasówki i testy robiła jedne po drugich. Po dwóch tygodniach Wład miał już na swoim koncie dwie trójki i dwójkę, a wraz z nimi - utratę wiary we własne możliwości. Geograficzka miała zadarty nosek, krótkie, czarne lokowane włosy, gładkie, rumiane policzki i bardzo jasne, ładnie zarysowane usta. Przez całe dwa tygodnie Wład dosłownie nie dawał jej spokoju. Doganiał ją na korytarzu - jakby przez przypadek. Rozpoczynał dyskusje na lekcjach, zdobywał jakieś pisma geograficzne i taszczył je do szkoły, żeby spytać o jej zdanie na temat jakichś zupełnie nieważnych, ale egzotycznych i zawiłych kwestii. Najpierw uprzejmie słuchała, potem zaczęła się denerwować, aż w końcu odganiała od siebie Włada, jak natrętną muchę i nie zauważała na lekcjach jego podniesionej ręki. Dalej zasypywał ją pytaniami, prawie że doprowadzając do zmieszania. Było mu wszystko jedno, co o nim pomyśli. Najważniejszy był rezultat. Pod koniec, sprzykrzywszy się geograficzce, znudziwszy się jej, niemalże stanąwszy jej kością w gardle - Wład przestał chodzić na jej lekcje. Poznał jej plan zajęć i doskonale orientował się na szkolnym korytarzu. Trzeba było stać na czatach dlatego, że już po tygodniu czarnowłosa damulka całkiem zmieniła trasy swoich wędrówek po szkole. Widziało się ją to na pierwszym piętrze u pierwszoklasistów, to na sali gimnastycznej, to w pracowni technicznej. Wydawało się, że tak po prostu spaceruje sobie po szkole. Nikomu do głowy nie przyszło, że geograficzka włóczy się, na podobieństwo udręczonej duszy, w poszukiwaniu jednego wagarowicza, niesfornego Włada Palacza. Możliwe, że sama nie dawała temu wiary - ale jednak denerwowała się: - Gdzie jest Palacz?! Wiem, że był dzisiaj na dwóch pierwszych lekcjach! Tutaj jest zaznaczone w dzienniku, że był. Przekażcie temu wagarowiczowi, że grozi mu jedynka na okres, że może nie otrzymać promocji do następnej klasy! Wcześniej będąc nie za bardzo miłą, teraz zaczęła dostawać ataków furii