Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Mimo spalonych krużganków na dziedzińcu świątyni znajdowało się wielu ludzi i między opalonymi kolumnami stały stragany sprzedawców. Słychać było głosy zwierząt i zgiełk targowy. Kupcy przywoływali nabywców, chwytali ich za poły płaszczów. Oni jednak nie mieli zamiaru nic kupować. Józef wiedząc jak boleśnie Miriam znosi krwawe ofiary, zaproponował, aby złożyć ofiarę z ciasta. Miriam przyjęła ten pomysł radośnie. Poprzedniego wieczoru w domu, w którym się zatrzymali, uprosiła gospodynię, by pozwoliła jej upiec przeznaczone na ofiarę przaśne placki. Mozoliła się nad tym pieczeniem do późna w noc. Były starannie wypieczone, cieniutkie, skropione oliwą. Niosła je w wielkim koszu. Z trudnością przepychali się przez tłum. Józef oglądając się raz po raz na Syna, aby go nie zgubić w ciżbie, dostrzegł, jak na twarzy Jezusa pojawiło się zdumienie, które przemieniało się z wolna w wyraz oburzenia. W pewnej chwili Chłopiec pociągnął Józefa za rękaw. – Abba – zapytał – dlaczego ci kupczący zebrali się tutaj pod Przybytkiem? – Sprzedają zwierzęta ofiarne. A bankierzy zmieniają pieniądze... – Kto zdoła usłyszeć głos Najwyższego wśród zgiełku? – w słowach Jezusa dźwięczał żal. – Kto znajdzie do Niego drogę? Tak nie powinno być, abba. – Masz słuszność, Synu. Co jednak można zrobić, aby było inaczej? Chłopiec nie odpowiedział. Tak bywało nieraz: rzucał jakieś pytanie dotykając jakiejś niezmiernie ważnej sprawy, lecz kiedy zrozumiał, że dorośli właściwego wyjaśnienia dać Mu nie potrafią – milknął. Sam nie próbował na swe pytanie odpowiedzieć. Kapłan przyjął ofiarę i pobłogosławił Miriam, Jezusa i Józefa. Opuścili Przybytek i przez ciągle zapchany Dziedziniec Pogan wrócili do miasta; do osłów, pozostawionych pod opieką w gospodzie. O zanocowaniu w Jerozolimie nie mogło być mowy: nie było tu miejsca dla przybyszów. Opuścili miasto i ruszyli dalej. Pod wieczór dotarli do Betanii. Wieś leżała na zboczu Góry Oliwnej. Gdy wjechali między domy, przekonali się, że nie ma tutaj zajazdu. Postanowili poprosić o gościnę mieszkańców. Miriam, zobaczywszy kobietę, która szła z koszem świeżo wypranej bielizny na głowie, podeszła do niej. – Wybacz, że cię zatrzymuję, siostro. Ale jesteśmy wędrowcami: idziemy z daleka i mamy jeszcze przed sobą długą drogę. Odwiedziliśmy święte miasto, tam jednak nie było miejsca do zanocowania. Przybyliśmy tutaj sądząc, że znajdziemy zajazd. Nie ma go tu, a noc się zbliża. Czy nie zechciałabyś wskazać nam domu, w którym zgodzono by się przyjąć nas na noc? Kobieta zatrzymała się i zdjęła kosz z głowy. Wtedy Miriam zobaczyła jej twarz. Wydawało jej się, że tę twarz musiała kiedyś widzieć. Na pierwszy rzut oka należała do starej, zmęczonej kobiety. Ale naprawdę, to nie była stara twarz i uśmiech kobiety pełen był życzliwości i dobroci. – Jeśli chcecie, zatrzymajcie się u mnie. To tu, niedaleko. Dom nasz przestronny, a dzieci tylko troje. Mąż i ja będziemy wam radzi. Mamy syna akurat jak ten Chłopiec – wskazała Jezusa. – To mój Syn. – Nie wyglądasz na tak dużego Syna. Wydajesz się prawie dziewczyną. Czy ja cię już kiedyś nie widziałam...? – popatrzyła na Miriam, a potem zmrużyła oczy, jakby szukała w pamięci. Miriam spuściła oczy i nie odpowiedziała. Teraz była już pewna, że zna kobietę, że spotkały się ze sobą. Jakaś nieśmiałość sprawiła, iż nie chciała przypominać tego spotkania. Kobieta nie podjęła tej sprawy. Zrobiła zapraszający ruch ręką. – Chodźcie, chodźcie – powiedziała. Szła przodem w stronę wskazanego przez siebie domu. Miriam, gdy zbliżyła się, poznała także dom. Przed domem stał chłopiec w wieku Jezusa. Obok niego może trzyletnia dziewczynka. – To mój syn Łazarz – przedstawiła kobieta. – A to córeczka, Marta... Weź, Łazarzu, ten kosz ode mnie, a ja pokażę naszym gościom, gdzie mogą złożyć swoje rzeczy. Gdy skończysz z bielizną, zajmij się osłami. – Ja ci pomogę – rzekł Jezus. Nie zawsze z taką śmiałością podchodził do obcego chłopca. Wzięli we dwóch kosz i oddalili się. Idąc mieli głowy pochylone ku sobie i coś do siebie mówili, jakby coś od razu mieli sobie do powiedzenia. Dziewczynka biegła za nimi. W izbie w kołysce leżało jeszcze jedno dziecko. Miriam przechodząc pochyliła się nad nim. – Jaka śliczna – powiedziała uśmiechając się do dziecka. – To dziewczynka, prawda? – Tak. Mam chłopca i dwie córki. Najwyższy nie dał więcej. – Kobieta westchnęła, ale zaraz podjęła weselej: – Z chłopcem miałam wiele zmartwień i już myślałam, że nie będę miała w ogóle więcej dzieci...Najwyższy okazał zmiłowanie, niech na wieki będzie chwalone Jego imię... Zaczęła się krzątać po domu, aby ugościć przybyłych. Wydobyła ze schowka chleb, ser, mleko, owoce. – Chodźcie, proszę do stołu – mówiła. – Nie jest u nas bogato, ale tym, co mam, dzielę się chętnie. Byliście w świętym mieście? Widzieliście zniszczenia? – Rzeczywiście – przyznali – są ogromne. – Och, dziś już połowy zniszczeń nie widać! – Kobieta rozgadała się, lubiła widać mówić. – Trzeba było widzieć zaraz jak się skończyło oblężenie. Widzieliśmy stąd dym nad świątynią. Walczono na dziedzińcu. Mówią, że wódz rzymski zrabował skarb Przybytku. A potem kiedy przybyli inni Rzymianie, by uwolnić tych, którzy byli oblężeni w mieście, żebyście widzieli, co się wtedy działo! – załamała ręce. – Buntownicy uciekli, a Rzymianie chwytali, kogo popadło, i przybijali do krzyżów. Wycięli wszystkie drzewa wokoło miasta na krzyże. Jeszcze niektóre z nich stoją na Golgocie.:. Podsuwała im jedzenie i nie przestawała opowiadać. Przyszli tymczasem z pola jej mąż i brat. I oni także zasiedli do stołu. Chcieli dowiedzieć się od Józefa, skąd idą. Gdy usłyszeli, że przybywają z Egiptu, zaczęli ich z kolei wypytywać o to, co się dzieje w kraju nad Nilem. To była w ich pojęciu ziemia wszelkich bogactw i radości. Mówili o niej z podziwem i zazdrością. Tam nie dzieją się takie straszne rzeczy, jakie działy się tutaj. Może teraz nareszcie przyjdzie pokój. Rzymianie obiecują, że będą sprawiedliwie rządzili..