Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
W latach, kiedy sam był członkiem KC, nie wiedzieć czemu nie skarżył się na prawo i lewo, jak mu tam jest strasznie – zwłaszcza z jego wrażliwością! Grał partyjnego? Pewnie tak, skoro zdarzało mu się jednak czasem i na ze- wnątrz, jak się dowiedziałam, puścić trochę farby, zazwyczaj po zbyt dużej dawce alkoholu. Może dlatego w ogóle przestał pić alkohol? Może i dlatego. Upierał się stać prosto, choć w miarę upływu czasu wyglądało to coraz bardziej groteskowo i nienaturalnie. Upierał się stać prosto, choć wiat wiatr. Idiota. Bywałam świadkiem, jak grał partyjnego. Jak podbijał bębenka, schlebiał, szantażował, podburzał jednych przeciw drugim, a do tego wszystkiego urządzał po prostu „wigilię” z lita- nii najśmieszniejszych i zawsze chętnie słuchanych anegdotek teatralnych – żeby zmusić na przykład Andrzeja Wasilewskiego, osławionego dyrektora PIW-u i kolegę z KC, do wydania „niecenzuralnej” (ze względu na nazwisko autora) Krótkiej historii teatru polskiego Zbignie- wa Raszewskiego. I zmusił! Byłam przy tym. Wstyd się przyznać, ale obydwoje na dobrą sprawę nie wiedzieliśmy nic o roli, jaką w pol- skiej kulturze naprawdę odgrywał Andrzej Wasilewski, nie znaliśmy jego (jak to się lubi mó- wić w organizacjach partyjnych) prawdziwego oblicza. Dla Tadeusza był to najzwyczajniej w świecie ktoś, kto w KC siedział obok niego przy jednym z tych długich stołów, które tak czę- sto pokazywano wówczas w dzienniku TV, w migawkach z kolejnych obrad. Z drugiej strony siedział Ryszard Wojna – prywatnie bardzo miły człowiek, chwilami sprawiający wrażenie kogoś rozbrajająco naiwnego. Pamiętam, jak chyba w 1976 szukał Tadzio u niego pomocy w związku z Pluskwą Majakowskiego, ostatnim przedstawieniem Konrada Świnarskiego – oskarżonym znienacka o „antyradzieckość”. Wojna obiecał zrobić, co w jego mocy i nagle, po długim analizowaniu urody spektaklu i wyrzekaniu na głupotę partyjnego betonu, urwał w pół 43 ------------------------------------------------------------- page 44 słowa, przechylił w zamyśleniu głowę i filuternie mrużąc oko, zapytał: a może to rzeczywi- ście jest trochę antyradzieckie? Znacznie później Wojna w dzienniku TV wypowiedział niewątpliwe kłamstwo na temat historii Polski – i przestałam ufać czystości jego intencji. Kontaktów z Wasilewskim odmó- wiłam o wiele wcześniej, przypadkiem dowiedziawszy się o niebywałych świństwach, jakie potrafił robić z zimną krwią i z absolutną pogardą dla literatury, swej „życiowej pasji”. Tade- usz długo nie chciał albo nie mógł mi uwierzyć: dla niego i Wasilewski, i Wojna byli przede wszystkim inteligentami, ludźmi zdającymi się rozumieć (przynajmniej z grubsza) sprawy kultury, więc i potencjalnymi sojusznikami. I w jakiejś mierze byli nimi naprawdę. Obydwaj uwielbiali Łomnickiego-aktora, obydwaj wspomagali Łomnickiego-dyrektora robotniczej sceny (Wasilewski sprzyjał wystawieniu niecenzuralnej sztuki Brešana, Wojna na piśmie po- zytywnie zaopiniował dla KC niecenzuralne Do piachu!), niewiele brakowało, by wszyscy razem mogli kraść konie. W tym rzecz. Niewiele – ale jednak brakowało. Niedostrzegalna niemal różnica barwy. Trzeba przyznać, że sojusznicy Tadzia umieli zachować pokerową twarz: znali się na po- lityce. Ale ich żony, jak to żony, beztrosko czasem paplały. Wyrażały naiwnie nadzieję: mąż pójdzie w górę, wyjedzie na ważną placówkę, obejmie ważne stanowisko, to już prawie pew- ne, prawie przesądzone! Wyrażały naiwnie zdziwienie: dlaczego nie korzystamy z wczasów Urzędu Rady Ministrów, śmiesznie tanich i wyjątkowo luksusowych? To chyba właśnie wte- dy dokonaliśmy wraz z Tadziem ważnego odkrycia: ułamek sekundy nam wystarcza, żeby zrozumieć, że identycznie oceniamy osobę, sytuację, problem. I na tym stanęło, niestety. Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni! Lekceważyliśmy naiwną paplaninę, i to był błąd. Nie podej- rzewaliśmy, jak przemożne łaknienie władzy kryje się za pokerowymi twarzami sojuszników, i to była głupota. Normalni ludzie niewiele wiedzą o zakładzie dla obłąkanych, nienormalni nic nie wiedzą o życiu. Dziś zaufanie, jakie Tadeusz żywił dla swoich towarzyszy partyjnych – tych inteligent- nych, zdających się rozumieć sprawy kultury – wydaje mi się zgoła niepojęte. Już wtedy iry- towało mnie, że nazbyt często ich zdanie jest dla niego wyrocznią. Jak gdyby wiedzieli więcej od niego! Uważał, że wiedzą więcej, lepiej się znają, są politykami. On jest tylko ak t o r em . Tak było w istocie. Ale na zewnątrz ta różnica barwy była niedostrzegalna. W tamtym czasie nie przyszłoby mi przecież do głowy, że inteligent, znawca literatury, szef świetnego wydawnictwa może jednocześnie szanować (ba, wielbić!) Tadeusza i nie zno- sić go z tego samego, groteskowego powodu: Tadeusz był członkiem KC, a Wasilewski zale- dwie „zastępcą członka”, cóż za upokorzenie! Gogol, istny Gogol. Ale pewnie i Freud miałby coś do powiedzenia. W tamtym czasie nie przyszłoby mi też do głowy, że bezkompromisowej (choć dyplomatycznej) walce z partyjnym betonem mogą przyświecać zgoła odmienne cele: jeden walczy po to, żeby betonu nie było, drugi po to, by samemu zająć jego miejsce. Dobre intencje, złe intencje, piekło nie przebiera. I bardzo nie lubi naiwnych! Pamiętam, że był wtedy w KC pewien lekarz, który wśród inteligentnych towarzyszy par- tyjnych wzbudzał dużą wesołość: co jakiś czas przypominał sobie mianowicie, że jest nie tylko członkiem KC, nie tylko ministrem zdrowia, ale i chirurgiem. Opowiadano, że pacjenci, gdy tylko doszła ich wieść o kolejnym przypływie chirurgicznej weny towarzysza ministra, w panice po prostu na własną prośbę wypisywali się ze szpitala. Pod najrozmaitszymi pozorami. „Ciocia mi umarła”. „Żona choruje”. „Wolałbym jeszcze trochę poczekać z tą operacją”. Byle tylko nie trafić pod nóż tego właśnie specjalisty od krajania! Dziś myślę, że kiedy kilka osób jednocześnie śmieje się z tego samego dowcipu, to tak naprawdę każdą z nich bawi zupełnie co innego. Wiele świetnych ról zagrał w tamtych latach Tadeusz, stale przecież grał. Grał, prowadził teatr, szkołę teatralną, uczył. Przez cały czas pracował w swoim zawodzie – KC było najdo- słowniej pracą społeczną