Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Potem Hinnom polecił Linzerowi, by ten kazał pilotowi sterowca raz jeszcze sprawdzić swój projektor, tak aby zaplanowane wyświet- lenie logo Windgazera na Ścianie Zachodniej nastąpiło bez zgrzytów i o właściwym czasie. Kiedy ich krótka rozmowa dobiegła końca, Hinnom zabawił się w zgadywanie anagramów na komputerze. Potem dostroił kolory ekranu Windy'ego. Następnie trochę pogry- zmolił na kartce papieru. W końcu otworzył list od Sala. Odpowiadając na komentarz Hinnoma „A niby czemu?", Sal napisał: „Ponieważ mamy kamień". Oblicze Hinnoma zakrzepło w bezruchu. Jego głowa opadła odrobinę, lecz nie odrywał oczu od widniejących na ekranie słów. Powoli skrzyżował ramiona, zacisnął pięści, a jego twarz wyglądała tak, jakby miała zaraz eksplodować, zaczynając od oczu. Przesłał list Sala Linzerowi, opuszczając pionowo wyprostowany palec na kla- wisz ENTER. Jednocześnie spojrzał spode łba na stojącego o parę stóp dalej Linzera. — Sprawdź pocztę! Sprawdź ją, sprawdź ją! — I zaraz dodał z narastającą wściekłością: — Mówiłeś, że nikt! Niiiikt! Sprawdź tę cholerną pocztę! 437 Spanikowany Linzer otworzył Windy'ego, uruchomił program poczty elektronicznej i przeczytał słowa Sala. Podniósł wzrok i ujrzał rozwścieczonego Hinnoma. Przeczuwając nieuchronną eksplozję zaworu bezpieczeństwa, rozłożył szeroko ramiona i otworzył usta, by coś powiedzieć. — Ani słowa — wydusił z siebie Hinnom i oddech zamarł Linzerowi w płucach. Podbiegł do Anakitów, kopiąc w ich prycze i wywarkując: — Wstawajcie, wy tacy owacy! Wyłazić z łóżek! Wstawać! — Iszbi i jego towarzysze otrząsnęli się z senności, podczas gdy Hinnom krążył frenetycznie wokół nich, wrzeszcząc na Linzera: — Mówiłeś, że sprawdziłeś! Powiedziałeś, że nikt, nikt nie ma tego kamienia! — Gwałtownym ruchem wywrócił szafkę na dokumenty, która uderzyła o ziemię z tak przeraźliwym łoskotem, że gryzonie i węże ukryły się po kątach. Stając twarzą w twarz z Linzerem, ryknął: — Tak powiedziałeś! To ty mi powiedziałeś! Powiedziałeś, że nikt nie ma tego kamienia! Starając się zaprowadzić trochę spokoju, Linzer splótł przed sobą błagalnym gestem dłonie i powiedział łagodnie, niczym rodzic uspo- kajający dziecko, które obudziło się z krzykiem z koszmarnego snu: — Ten kamień nie istnieje. To bajka. Owszem, wiele o tym rozmawialiśmy. Ale on nie istnieje. — Ach, ty...! — wrzasnął Hinnom, niemalże wsadzając Linze- rowi palec w oko. — Od lat powtarzasz mi: „Strzeż się kamienia. Strzeż się kamienia". A teraz nagle to bajka? Linzer nie zmieniał tonu głosu. — To był tylko temat do rozmowy. Legenda, spisana przed wie- kami przez marzycielskich mistyków w bezwartościowych książ- kach, żałosne dupki. A teraz ten arcydupek i bękart Sal usłyszał o niej i wykorzystuje ją, żeby się z tobą podrażnić. Zastanów się. Za czter- dzieści osiem godzin nasz plan stanie się rzeczywistością. Sal, jego matka-kurwa, jej zgniły żydowski narzeczony i parę milionów spar- szywiałych idiotów-formatowców zostanie całkowicie zapomnia- nych. Świat rozpocznie instalację, a my damy światu wersję 0.9. — Prosiłem cię, żebyś go wykończył—wrzał Hinnom.—Zamiast tego, muszę znosić e-maile od tego pacana... i to wysłane z ukra- 438 dzionego mi sprzętu. Dlaczego on wciąż ma mojego Windy'ego i dlaczego nadal chodzi po świecie cały i zdrowy? Chyba zrozumia- łeś wtedy moją prośbę? — Starałem się znaleźć tego pryszcza — odparł Linzer, ale tutejsza koszmarna biurokracja odsyłała mnie z miejsca w miejsce — a wszystkie telefony zachorowały nagle na głuchotę. Nie byłem w stanie go zlokalizować. Ale naprawdę się starałem. Całymi godzi- nami. Równie dobrze mógł wysłać ten e-mail z celi na komisariacie. — A może ze swojego szpanerskiego apartamentu w hotelu — warknął Hinnom. — Czy nie możemy kupić tego hotelu i wyeksmi- tować tej żałosnej bandy? Chcę to zrobić. — Owszem, możemy go kupić — odparł spokojnie Linzer — ale nie przed piątkiem. A więc nie zmieni to naszego obecnego położenia. Uważam, że powinniśmy zignorować tego Sala i jego bezpodstawną, wyssaną z palca opowieść o kamieniu. Nawet gdyby go miał, nie wiedziałby, jak go użyć. W jego dłoniach byłby bezuży- teczny. Przerwa. — Dopiero co mówiłeś, że ten kamień to bujda — ryknął Hin- nom. — Bo jest! — odparł Linzer, podnosząc głos, by zostać usłysza- nym. — Ale nawet gdyby tak nie było, nawet gdyby każda oślizgła sylaba tego kabalistycznego gówna była prawdziwym, autentycz- nym, popartym dowodami bełkotem, żaden z ludzi Sala nie mógłby użyć kamienia. A więc wyluzuj się