Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Weszliśmy właśnie do sieni, gdy z łoskotem otworzyły się drzwi wejściowe i w progu stanęły Trzy Urwisy w pełnym rynsztunku bojowym i z ponurymi minami. - Oo! - zdziwił się Nataniel. - A co was tu sprowadza? - Korzystając z pobytu w Łowiczu, dokąd nas pan łaskawie podwiózł - ukłonił się podejrzanie nisko Piotr - postanowiliśmy odbyć kilka wycieczek po okolicy - łgał juk z nut. - A że pan Tomasz obiecał opowiedzieć nam o początkach rodu Radziwiłłów - Marek nie chciał być gorszy - pomyśleliśmy, że miło będzie wysłuchać tej opowieści właśnie tutaj, w ich dawnej posiadłości. - Niech więc opowiada! - uśmiechnął się mistrz. - Nie będę przeszkadzał! - i odszedł do swego pokoju. Wydawało mi się, że Urwisy wzruszyły lekko ramionami. Ale, co tam! Wiedziałem, że coś ważnego ich tu sprowadza. Tak jawnie, w biały dzień i na oczach wszystkich - No to chodźcie na górę, umyć się po wędrówce. A potem zejdziemy do palarni na pogawędkę. Pokażę wam też kilka drobiazgów, o których być może zapomniał pan Nataniel... - Może jednak chłopcy zostawią bagaże tu na dole... - usłyszałem głos kustosza i zobaczyłem jego pełen przerażenia wzrok wpatrzony w stelaże plecaków. Zląkł się pewno o powierzone jego pieczy rzeźby i wazony. Chłopcy bez słowa zdjęli plecaki. Ze schodów przyglądał się temu ze smutną miną komisarz Kolec. Gdy przechodziliśmy obok niego nie powiedział ani słowa, choć widziałem, że ma na to ogromną ochotę. Ledwo zamknąłem drzwi pokoju, a już prawie wykrzyknąłem: - Co się stało?! Dlaczego tu przyszliście?! - Bo nas zdemaskowano - ponuro mruknął Piotr, upychając się obok Jarka i Marka na łóżku. - Jak to się stało? - z trudem powstrzymałem się, by nie zapalić papierosa. - Nie wiedzielibyśmy, gdyby nie śnieżek, który poprószył po pomocy... - ciągnął dalej Piotr - Gdyśmy zajmowali się cadillakiem pana Nataniela... - nie wiedzieć czemu parsknął śmiechem Jarek. - Ładnie że... - machnąłem ręką - ale o wozie potem, teraz: co było dalej? - No więc dalej... - westchnął Piotr. - Rano chcieliśmy się wycofać na dzienny posterunek, a tu patrzymy... - Patrzymy - przerwał mu Marek - a tu na ścieżynce przez zarośla ślady butów! Ktoś podszedł prawie pod nasze obozowisko, postał chwilę i zawrócił. My po śladzie, a on prosto do miejsca, ładny kawałek za ogrodzeniem, gdzie zakręcik i gdzie czekał samochód. Jarek, spec, po śladach opon... - Zimowe, Good Year... - mruknął Jarek. - ...poznał, że to nie byle bryka, ale coś lepszego, bo takich gum to się do byle poloneza nie zakłada. No i pojechali! - A to wszystko musiało się stać dopiero - wtrącił Piotr - inaczej nie wiedzielibyśmy, że nas mają. Chwała niech będzie chmurom śnieg niosącym! - Podszedł więc was... - pokiwałem smutnie głową, - Kto to mógł być? - Tyle wiemy, że kobieta, druhu... - spojrzeli na mnie z ukosa. - Czarna Milady! - szepnąłem. - Może i ona - zgodził się ze mną Marek. - My kombinujemy, że to ta, która pętała się po opactwie i tak zdenerwowała biednego profesora Pronobisa. - Ta od broszki - dodał Piotr. - Samochodem, którym przyjechała, mogło być volvo. Ii tam! A skoro ona i jej bractwo o nas już wiedzą, to nie było sensu sterczeć dalej na mrozie i dlatego wyleźliśmy na światło dzienne... - Tak - mimo wszystko podniosłem kciuk na znak zwycięstwa. - Spisaliście się na medal, udaremniając tamtym dwom wyniesienie z pałacu skradzionych obrazów. - Wyniosą je teraz - skrzywił się. Marek. - Teraz jest tu policja - próbowałem go uspokoić - A druh myśli, że o tym nie wiemy? - zaśmiał się Urwis. - A skoro my wiemy, to i szajka! Już ona znajdzie sposób! - To zmartwienie policji! - uciąłem biadolenie - Wytłumaczcie mi się teraz, jak to się stało, że nie dopilnowaliście samochodu pana Nataniela! - Dopilnowaliśmy jak najbardziej! - uśmiechnęły się Urwisy. - No to kto spuścił powietrze? - My! - zabrzmiało unisono. - Wy, łotry? Dlaczego? - Aby cadillaca gruntownie zabezpieczyć - spojrzał mi w oczy Piotr. - Jaki złodziej ukradnie wóz na “flakach”. A poza tym... - Co poza tym, chuligani! - zakrzyknąłem udając wielki gniew. - Poza tym pan Nataniel spławił nas stąd! A myśmy chcieli jeszcze trochę pobyć! Pooglądać! - odkrzyknęły Urwisy. Cóż, czy nie miały odrobiny racji? Mimo to westchnąłem ciężko: - I dlatego to ja musiałem pompować te cztery grubaśne dętki? - Tak jakoś wyszło... - Urwisy spuściły głowy. - Sorry! - A niech was!... - nie mogłem powstrzymać śmiechu. - Teraz marsz do palarni, to poopowiadam wam o pierwszych Radziwiłłach. Chodźcie już, bo komisarz Kolec przyglądał się wam podejrzliwie. - Otóż..