Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

W tych warunkach walka z zawszawieniem bloku była walką tonącego z falą. Kanalizacja, obliczona na 15 000 osób, musiała służyć dla ilości potrójnej i była skutkiem tego prawie nieprzerwanie nieczynna. Więźniarki załatwiały się więc na dworze, pod jakimkolwiek blokiem, byle nie pod własnym, bo mieszkanki były surowo karane, jeśli przechodząca przypadkiem władza miała właśnie ochotę ukarać blok zanieczyszczony. Wszystko to jednak było niczym wobec tego, co się działo w namiocie. Umieszczono tam późną jesienią przeszło 4000 kobiet z ewakuowanego Oświęcimia, głównie Żydówki węgierskie. Nie było tam czym oddychać, bo nie było powietrza, nie było gdzie się położyć, bo nie było miejsca, nie było gdzie się załatwić, bo nieliczne, prowizoryczne ustępy były nie do użycia. Wyciekały więc spod namiotu strumienie moczu i kału, tworzące wokoło jakby wieniec cuchnących kałuż. Poza tym wydobywały się stamtąd wycia i krzyki 4000 kobiet, nieprzerwane ani dniem, ani nocą, które się rozlegały na cały obóz. Spokojna niegdyś i pogodnego usposobienia blokowa namiotu, Hanka Zaturska, miała dziwny wyraz w szeroko rozwartych z przerażenia oczach. Opowiadała mało o tym, co się u niej dzieje. Wspominała tylko o dużych technicznych trudnościach, jakie nastręcza wyciąganie zwłok - o ich identyfikacji już marzyć nie mogła. Raz mi powiedziała mimochodem: "Dziś była sprawa dodatkowa. Młoda, bardzo ładna Węgierka dostała nagle ostrego szału i pomimo zupełnego braku miejsca potrafiła skakać po zwłokach, przemawiając do nich i tańcząc". Gdzieś z końcem października zaszła u mnie zmiana. Zostałam przeniesiona jako blokowa na blok 32 do "NN", do Sowietek 9 stycznia 1943-5 kwietnia 1945_______________________305 i przede wszystkim do "królików". Cieszyłam się szczerze, bo "króliki" były bardzo szykanowane przez dotychczasową blokową Kathe Knoll. Byłam szczęśliwa, że będę z nimi, gdy mogły przyjść dla nich czasy niebezpieczne. Niełatwo nam było rozstać się z Niutą Bortnowską. Przeżyłyśmy szereg miesięcy w najbliższej współpracy i choć tak bardzo różne, zgrałyśmy się ze sobą niezwykle. Niesłychanie mi imponowała inteligencją, tak rzadko połączoną z charakterem niezłomnym. A Niuta była bodaj najtwardsza z nas. Stawiała opór Niemcom i narażała się im wszędzie, zawsze i na każdym kroku. Toteż nienawidzili jej szczególnie. Chłodna duma, z którą się do nich odnosiła, drażniła ich, bo godziła w ich kompleks niższości. Niemców bowiem, którzy mają ze wszystkich bodaj narodów najwięcej pychy i najmniej dumy, nic u nas bardziej nie złościło niż właśnie owa wrodzona duma, którą zwykle nazywali impertynencją, choć im głęboko imponowała. Nie pamiętam, którą z naszych dziewcząt spotkał zarzut: "Się brauchen ja nicht sofrech sein, weil Się ein P tragen!"50 Cała grupa wówczas przyjęła ten komplement z dużą satysfakcją. Wśród hdftlingów miała Bortnowską wiele życzliwych i oddanych koleżanek, ale były i nieżyczliwe, szczególnie że Niuta była w obejściu szorstka, nieraz oschła zewnętrznie i nigdy wygodna dla wszystkich. Wstydziła się przed nią niejedna, bo wiedziała, że Bortnowską nie wie, co to kompromis. Toteż w parę dni po moim odejściu Niemki z kancelarii oskarżyły ją o to, że szykanuje Niemki na bloku. Nie odpowiadało to prawdzie, natomiast prawdą było, że Niemki nie były w żaden sposób na jej bloku faworyzowane, co je złościło. Nie pamiętam dziś wszystkich szczegółów sprawy, wiem tylko, że dostała od aufzejerki w twarz na apelu, wobec całego bloku, a potem przez kilka dni musiała stać vorne przy kancelarii, gdzie jej podrzucałam pastylki Sympatolu, ukradzionego z rewiru, bo się strasznie bałam, czy jej serce wytrzyma. Była twarda jak zawsze. Groził jej transport. Ukryłyśmy ją wówczas na bloku rewirowym jako chorą, jaką rzeczywiście była po ostatnich przejściach. 50 Niech pani nie będzie taka bezczelna tylko dlatego, że nosi pani literę P! 306 Ravensbriick Mnie się na nowej placówce początkowo źle nie wiodło. Skład bloku był bardzo odmienny od wszystkich innych w obozie. Zasadnicze trzy jego grupy, hdftlingi, "NN", Sowietki i "króliki" trzymały się raczej z daleka jedna od drugiej. Wśród "NN" -jak zresztą w całym obozie -wybijały się Norweżki, poziomem, dyscypliną, godnością - słowem - kulturą. Była to jedyna grupa narodowościowa, nieliczna zresztą, która się składała wyłącznie z więźniarek politycznych. Były też traktowane z zasłużonym ze wszech miar respektem przez cały obóz. Francuzki i Belgijki były również na wyższym o wiele poziomie niż na bloku 27, były silnie skomunizowane, ale wówczas w obejściu osobistym stosunki między nami były poprawne. Oczywiście wyprowadzanie ich rano na apel było rzeczą przykrą, ale właściwie jedyną prawie przykrością dnia. Blok 32 bowiem nie musiał sobie przynosić jedzenia czy chleba, przywoziły wszystko Sowietki, z których stworzono kolumnę dostarczającą jedzenie blokom rewirowym, no i oczywiście blokowi własnemu. Po apelu groziło hdftlin-gom jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Te bowiem, które stałej pracy nie miały, a nazywały się "ferfugami" (od verfugbar- do dyspozycji) musiały przemaszerować piątkami przed władzą z Arbeitsamtu na placu lagrowym i były stamtąd brane do pracy. Ferfugami były u mnie wyłącznie Francuzki i Belgijki, "króliki" nie pracowały, inne miały przydziały stałe. Trzeba więc było prowadzić Francuzki na plac lagrowy, nigdy się nie oglądając, aby mogły uciec, by wreszcie dojść tam prawie bez nikogo. Było dużo o to awantur i donosów, ale na moje dictum, że w egipskich ciemnościach porannych (apel był wówczas o 4.30) nie umiem pilnować pracownic, bo ich nie widzę, wyklinano mnie przeważnie tylko jako niezaradną, grożono, ale nie karano, bo bałagan wówczas wzrastał z każdym dniem. Wreszcie znalazła się dla ferfugów robota. Chętnie tam chodziły, bo praca była lekka, a można było niejedno zorganizować, szczególnie z odzieży. Francuzki w pierwszych dniach opowiadały, że każą im porządkować olbrzymie ilości towarów nowych, pochodzących najwyraźniej ze sklepów, to garnki kuchenne, to odzież, to meble, to buty. Zdołały wynieść kilka par bucików. Nosiły one nazwy firm warszawskich. Po dłuższym czasie porządkowanie towarów nowych zakon- 9 stycznia 1943-5 kwietnia 1945________________________307 czono i wzięto się do segregowania najróżniejszych przedmiotów używanych, które potem wysyłano wagonami. W tej nowej grupie rzeczy nie brakowało absolutnie niczego, od firanek do porcelany, od kołder jedwabnych do zabawek dziecięcych. Jedna z zajętych tam Polek, pani Anna Lasocka, natknęła się na urządzenie własnego warszawskiego mieszkania. Właścicielka niczego ze swych rzeczy nie tknęła, lecz wiele kobiet tam się ubrało i uratowało w ten sposób przed śmiercią. Wówczas już nikt nie pytał, rozprzężenie było ogólne