Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Może uda jej się odzyskać ubranie w inny sposób. Odgarnęła włosy na plecy i jak gdyby od niechcenia podeszła do łóżka. Robiła wrażenie osoby przywykłej do paradowania przed mężczyznami w samej bieliźnie. - To mało szlachetne z pana strony, kapitanie. Noce na morzu bywają bardzo zimne. Przez ułamek sekundy Gerard nie był pewien, czy Lucy Snow próbuje go zawstydzić, czy uwieść. Patrzyła na niego z wyrzutem, a jednocześnie jej wydęte wargi zdawały się go zapraszać. Kurczowo trzymał się swojej złości. Złości racjonalnej, bo podjęła tak głupią próbę ucieczki. I nieracjonalnej, bo choć nie dał jej żadnych powodów, sądziła, że mógłby ją skrzywdzić. Rozproszone światło lampy w magiczny sposób wydobywało spod cienkiej bielizny zarys jej sylwetki, zupełnie go dekoncentrując. Powinien był przysłać po jej ubrania Apolla, ale o pewne przysługi kapitanowi nie wypada prosić podoficera. Nawet najbardziej zaufanego. - Uważasz, że jestem nie najlepszym gospodarzem, prawda? Zatrzepotała rzęsami. - Dziwisz się? W końcu więzisz mnie od tylu dni. - Dla twojego dobra. - To ty tak uważasz. Pamiętaj, że w negocjacjach z ojcem nie będziesz miał ze mnie pożytku, jeśli przeziębię się i umrę. Usiadła na brzegu łóżka, prowokacyjnie prężąc małe piersi, ukryte pod cieniutkim jedwabiem. Gerard przypomniał sobie, jak podniecająco reagowały na dotyk jego dłoni. Jego wzrok zatrzymał się na jej leniwie kołyszącej się stopie. Czy zawsze miała takie długie nogi? I takie powabne? Zaschło mu w gardle. Skąd u niej ten nagły przypływ śmiałości? Skłamałby, gdyby powiedział, że mu się to nie podoba. Może pora zmusić ją do odkrycia kart? Gerard pewnym krokiem podszedł do łóżka. Lucy z coraz większym trudem panowała nad zdenerwowaniem. Straciła głowę, kiedy wyciągnął rękę i wsunął ją w jej włosy. Jego palce delikatnie dotknęły jej karku. Po raz pierwszy, odkąd była na statku, pozwoliła mu się dotykać, ale przecież nie miała innego wyjścia. Sama go sprowokowała swoim lekkomyślnym zachowaniem. Zbyt późno przypomniała sobie, że wyzwała na poje- dynek mistrza tej gry. - Pani drży, panno Snow! — wykrzyknął podnosząc brwi. - Czyżby już zdążyła się pani przeziębić? Kiedy patrzyła w jego orzechowe oczy, nie czuła chłodu. Było jej gorąco, ogarniał ją paraliż. Jego dotyk wywoływał gorączkę, rozpalającą jej zziębnięte ciało. - Nie, sir. Zawsze cieszyłam się wyśmienitym zdrowiem - z trudem zdołała wyszeptać. Potrząsając smutno głową, osunął się przed nią na kolana. - Nie oszukuj się, kochanie. Spójrz na siebie. – Odgarnął włosy z jej czoła. - Masz wypieki, chrypkę - przybliżył usta do jej ust i wyszeptał. - Płytki oddech. Nie zdążyła zastanowić się, czy jej oddech rzeczywiście jest płytki, bo w tym momencie jego wargi przylgnęły do jej warg. Objął ją i od razu wsunął rękę pod koszulkę, szukając jej nagiej gładkiej skóry. Lucy była przygotowana na brutalność. Zaskoczył ją i oszołomił swoją łagodnością. Jego delikatny pocałunek był zadatkiem przyjemności, jakich mógł jej dostarczyć. Poddała się bez walki. Nie protestowała, gdy jego język zagłębił się w jej ustach. Przylgnęła do niego całym ciałem, oczarowana szorstkością jego kilkudniowego zarostu, słonym smakiem skóry, zapachem morza i mężczyzny, zmysłowym kołysaniem wąskich bioder. Jego dłonie zsunęły się po jej plecach i wśliznęły pod majtki, by dotknąć jędrnych pośladków. Rozsunął jej kolana i usadowił ją sobie na udach, tak że przez ułamek sekundy była przekonana, że zaraz przebije się przez cienki jedwab bielizny, by ją posiąść. Pocałował ją tak namiętnie, że była gotowa oddać mu wszystko, po czym wycofał się, zostawiając ją drżącą z podniecenia, bezwładną, dyszącą. W jego oczach dostrzegła szydercze iskierki, ale jego urywany oddech świadczył, że jego obojętność była jedynie pozą. - Jest gorzej, niż myślałem. Szkliste oczy, zwiotczałe mięśnie. Nie sądzę, by było to zwyczajne przeziębienie. To klasyczne objawy apatii. Lucy zesztywniała. Szybko wycofała się z jego objęć. - Szkoda, że to nieuleczalne - powiedziała, patrząc mu w oczy. - Obawiam się, że niedługo umrę. Chwycił palcami jej podbródek. - Kochanie, nie musisz się bać przeziębienia. Tam, dokąd płyniemy, noce są dużo cieplejsze. Kiedy wstał, by odejść, Lucy myślała już o szumiących palmach, słonecznych, piaszczystych plażach, nagich ciałach lśniących od potu. Jej serce biło w rytmie plemiennych bębnów. - Jeśli obiecam, że nie będę próbować uciekać, czy oddasz mi ubranie?! - zawołała, otrząsnąwszy się z rozmarzenia. Zatrzymał się przy drzwiach. - Obawiam się, panno Snow, że pani słowo znaczy dla mnie tyle, co słowo pani ojca. Wyszedł, przekręcił w zamku klucz i założył blokadę. Lucy, próbując zdusić frustrację, rzuciła poduszką w drzwi, po czym położyła się na łóżku. Jeszcze jedno takie spotkanie, a nie będzie musiał sprzedawać jej handlarzom żywym towarem. Tak długo będzie ją trzymał zamkniętą w kajucie, na wpół nagą, na wpół oszalałą, aż sama poprosi, by dokończył tę zmysłową grę. Zwinęła się w kłębek, czując, że trawi ją gorączka, która nie ma nic wspólnego z przeziębieniem