Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Chrystus podniósł się ze swego tronu i dał znak prawicą, by sąd się rozpoczął. Gestowi ręki towarzyszył grzmot i rozwarła się ziemia, z której najpierw lękliwie i powoli, później szybko i niecierpliwie zaczęły wycho-dzić najróżniejsze postaci, jakby się tu wzięły z któregoś ze sławnych Tańców Śmierci; łatwo więc można było rozpoznać papieża, cesarza, mnicha, rycerza i wielu innych. Pośpiech i popychanie się postaci były nie po myśli najwyższego Sędziego, na jego więc skinienie poderwał się ów dziwny pachołek, wepchnął umarłych z powrotem do grobu i zamknął za nimi pokrywę, na której dumnie się rozsiadł. Dwie tylko postaci zostały na zewnątrz: opasły opat z czerwonym krzyżem na piersi i młoda dziewczyna, niemal dziecko jeszcze, w długiej białej sukni, z kwiatami we włosach, z których przy każdym ruchu opadały płatki. Greta patrzyła oniemiała, jakby oto ona sama stała przed Bogiem, serce jej biło, cała drżała. Co się stanie z tym dzieckiem? Ale zadając sobie to trwożliwe pytanie musiała cierpliwie poczekać, gdyż pierwszeństwo miał opat i Chrystus odezwał się głosem, w którym wyraźnie można było wyczuć kpinę: Mniszku, sam widzisz, że nie masz wyboru, furta nieba za ciasna dla twego basioru. W tym momencie pachołek chwycił go i popchnął przez szeroką bramę na lewo, gdzie co jakiś czas strzelały w górę płomienie. Teraz przed Chrystusowym tronem stanęła dziewczynka. Ale Maria prosząco odwróciła się do swego syna i Zbawiciela i odezwała się zamiast niego: Twój dzień był krótki, czyste serce twoje, niechaj więc ci niebo otworzy podwoje. Wejdź i wśród aniołów też miej skrzydeł dwoje. I otoczyły ją anioły, rozległy się dźwięki harfy oraz cichy śpiew. Greta ścisnęła dłoń Valtina. Wszystkich obecnych również ogarnęło wzruszenie, zaś stary Zernitz szepnął do Emrentz: — Ci znają się na rzeczy. Teraz wierzę, że grali przed cesarzem i książętami. A widowisko toczyło się dalej. Tymczasem zaczęło się ściemniać. Mindowie zebrali się na dole w pokoju położonym na prawo od drzwi wejściowych i zasiedli do kolacji przy stole nakrytym tylko do połowy. Miejsce u szczytu stołu zajmował stary Jakub Minde. Truda zaś i Gerdt, synowa i syn, siedzieli naprzeciwko siebie przy długich bokach stołu, Truda sztywna i wyprostowana, Gerdt niedbały w ubraniu i postawie. We wszystkim był przeciwieństwem swej żony; także swego ojca, który mimo trawiącej go gorączki, mając silne poczucie tego, co mu przystoi, starał się przezwyciężać słabość ciała i brzemię lat. Zapewne Truda znów musiała powtarzać swe uwagi na temat widowiska, te, które przed południem usłyszała Emrentz, ponieważ Jakub Minde, sięgając po jedną z dorodnych malin, które, jak lubił, zrywano razem z łodyżkami, odezwał się: — Jesteś zbyt surowa, Trudo, a to dlatego, że wiesz tylko to, co przystoi i co nie przystoi u nas, w Tangermünde. W Alt-Gardelegen też nie jest inaczej. Jednakże na świecie, w wielkich krajach i miastach, sztuka sięga ku wszystkiemu, co największe i najświętsze. Toteż mają tam pobożnych i sławnych mistrzów, którzy myślą przede wszystkim o tym, jak utrwalić w poezji, obrazie i kamieniu wspaniałości nieba i okropności piekła. — Wiem o tym, ojcze — powiedziała Truda nieustępliwie. — Widziałam takie obrazy w naszym kościele w Gardelegen, ale obraz jest czymś innym niż kukła. — Obraz czy kukła — uśmiechnął się stary — służą temu samemu, a zatem się nie różnią. — A jednak, ojcze, myślę, że to różnica, czy jakiś pobożny i sławny mistrz, jak ojciec mówi, maluje obraz ku bożej chwale, czy też jakiś poganin z Turczynką i błaznem wędrują dla zysku po kraju i dzięki swej grze zapełniają szynki, a wyludniają kościoły. — Ach, więc o to chodzi? — zaśmiał się Gerdt i jeszcze wygodniej usadowił się w swym krześle. — O to więc chodzi! Byłaś dziś w kościele, dlatego mamy kościelny wiatr. Tak, to Gigas; boi się o siebie i o swoją ambonę. A teraz jeszcze ten Sąd Ostateczny! To jego poletko i on sam je powinien uprawiać. Przynajmniej on tak sądzi. Mój Boże, nie słyszałem jeszcze ani jednego kazania, nawet na weselu czy przy chrzcinach, by z jakiejś szczeliny czy szparki nie strzelał piekielny ogień. A teraz przyjeżdżają kuglarze i ubiegają go, zapalając prawdziwy fajerwerk... Nie zdążył dokończyć zdania, gdy w tym samym momencie od rynku dobiegł głuchy huk, tak potężny, że aż w pokoju zadrżały i zadzwoniły wszystkie przedmioty; wstrząs powtórzył się trzy, cztery razy, ale już słabiej. Truda podniosła się, żeby wyjść na ulicę, gęsty dym unoszący się nad sąsiednimi domami nie pozostawiał wątpliwości, że podczas widowiska komediantów musiało zdarzyć się jakieś nieszczęście