Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Okropny początek - atevi starają się być dla niego uprzejmi. Wpychano go do miejsc, których nie znał, w kulturze i tak już wystarczająco dziwnej, i Bren był tym wszystkim przytłoczony. - Idź z nimi - rzekł łagodnie Banichi i dodał coś w jednym z regionalnych dialektów, na co służący skinęli głowami i ukłonili się, przyglądając się mu z twarzami równie pozbawionymi wyrazu, jak twarze Banichiego i Jago. - Nand' paidhi - odezwał się jeden z nich. Maigi. Musi nauczyć się ich rozpoznawać. Maigi i Djinana, powtarzał sobie w kółko, idąc za nimi przez hol i pod sklepionym przejściem do kamiennych schodów z balustradą z brązu. Nagle zdał sobie sprawę, że właśnie stracił kontakt wzrokowy z Jago i Banichim, ale Banichi kazał mu iść, Banichi najwyraźniej uznał, że służący są godni zaufania. Nie miał zamiaru obrazić ich po raz drugi brakiem ufności. Ruszył zatem schodami na piętro dziwnego domu, rządzonego przez jeszcze dziwniejszą starą kobietę. Służący, za którymi szedł, rozmawiali ze sobą w języku, którego paidhi nie znał, a w powietrzu unosił się zapach kamienia i starożytności. Sale o drewnianych podłogach na piętrze nie były tynkowane Bren przypuszczał, że są przeznaczone dla pomniejszych gości. Pod wyraźnie starymi sufitami biegły rury i przewody, a nagie wolframowe żarówki zwieszały się z kinkietów oplecionych zakurzonymi, wiekowymi przewodami z izolowanej miedzi. To jest gościnność Tabiniego? zapytał się w duchu Bren. To tak mieszka jego babka? Nie do wiary. Był obrażony, naprawdę obrażony i nieco urażony, że Tabini wysłał go do tego obskurnego, przygnębiającego domostwa z przestarzałą kanalizacją i, Bóg wie, jakimi łóżkami. Korytarz się kończył. Zamykało go dwoje ogromnych drzwi. Następna wędrówka, pomyślał ponuro, do jakiegoś zatęchłego kąta oddalonego od wdowy i jej personelu. To prawdopodobnie nie była wina Tabiniego. Może to wdowa zmieniła jego polecenia. Być może babka nie chce gościć u siebie człowieka i umieści go pod schodami czy w jakimś składziku. Banichi i Jago zaprotestują, kiedy się o tym dowiedzą. Babka się obrazi, Tabini się obrazi... Służący otworzyli drzwi: dywan, przestronny salon i meble... Boże, całe pozłacane i rzeźbione, a dywany, jak nagle uświadomił sobie Bren, nie były fabryczne. Miękkie, blade światło padało z dużego, ostrołukowego okna o małych, prostokątnych szybkach, obramowanego szybkami koloru bursztynu i nieba - piękna rama dla szarej, spryskanej deszczem nicości. - To pokój przyjęć paidhiego - rcekł Maigi, a Djinana otworzył boczne drzwi i wprowadził Brena do równie bogatego pokoju z ogniem płonącym na kominku - nielegalne źródło ciepła, zauważył odizolowaną, obserwującą częścią mózgu, lecz przodomózgowie miał zajęte innymi szczegółami, głowami, skórami i bronią na ścianach, rzeźbionymi meblami z drewna, antycznym dywanem z powtarzającymi się w nieskończoność medalionami baji - naji, oknami identycznymi jak w poprzednim pokoju, od którego ten, choć mniejszy, wcale nie był mniej bogato urządzony. - Prywatny salon - rzekł Maigi i otworzył drzwi do pozbawionego okien bocznego pokoju w tym samym stylu, z długim, wypolerowanym drewnianym stołem biegnącym od ściany do ściany. - Jadalnia - oznajmił Maigi i pokazał mu sznur od dzwonka, którym można ich wzywać. - Taki sam jak w salonie - powiedział Maigi i pociągnął Brena do tyłu, żeby mieć pewność, że paidhi go zobaczył. Bren zaczerpnął głęboko powietrza. Wszędzie kamienne ściany, wypolerowane drewniane podłogi, przyćmione światła, pozłota... Zaczęło to przypominać zwiedzanie muzeum: Maigi i Djinana pokazywali szczególnie duże głowy zwierząt, których trzy gatunki, jak wyznali, były już wymarłe, i rozwijali objaśnienia dotyczące sprzętów o szczególnej wadze historycznej