Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
.. — Neef nagle poczuł się zaniepokojony. — David Farro-Jones przyjrzał się dokładnie próbkom pobranym z płuc Charlie’ego Morse’a. — No i? — Niestety nic. — Cholera... To musi być wirus. Mówię ci, człowieku, że tak jest! — Jeśli wystarczyłoby na to twoje słowo, to pewnie bym ci uwierzył — powiedział ostrożnie Neef przyglądając się uważnie Pereirze. Próbował dostrzec u niego jakąś oznakę zakłopotania. — Ale o wiele trudniej jest udowodnić takie twierdzenie, niż je wygłosić. — Nie rozumiem dlaczego — zdziwił się Max. Neef starał się rozszyfrować stojącego przed nim mężczyznę. Pereira najwyraźniej nie wiedział, że dom Melanie Simpson znajduje się tak blisko Menogenu. A fakt, że uparcie forsował teorię o wirusie sugerował, iż nawet przez moment nie przyszło mu do głowy podejrzenie, że to jego własne laboratorium mogłoby być odpowiedzialne za stworzenie nowego, zabójczego organizmu. A może Pereira był po prostu tak doskonałym aktorem? Może jego pewność siebie brała się stąd, że wiedział, iż nikt nie jest w stanie ustalić pochodzenia wirusa i powiązać go z Menogenem? Neefowi nie chciało się w to wierzyć, ale też nie mógł całkowicie odrzucać takiej możliwości. — Przyniosłem to... — Pereira wyjął ze swojej sfatygowanej teczki dwie szklane buteleczki. — Nowy wektor? — zainteresował się Neef. — Zgadza się. Równie dobrze może być w twojej lodówce jak w mojej. Tu przynajmniej będziesz miał go pod ręką. Jak tylko dostaniesz zezwolenie, wykorzystasz go nie tracąc cennego czasu. — Dobrze pomyślane — pochwalił go Neef. — Proponuję, żebyś jedną buteleczkę schował tutaj, a drugą zaniósł do farmacji jako rezerwę. Tak, jak poprzednim razem. Neef uśmiechnął się kwaśno przypominając sobie stłuczoną w sali operacyjnej fiolkę. — Tak zrobię. Po wyjściu Pereiry Neef został sam ze swymi myślami. Był pełen sprzecznych uczuć. Obcesowość Maxa i jego brak wrażliwości sprawiały złe wrażenie, ale z drugiej strony mówił po prostu to, co myślał i uważał za słuszne, nie dobierając subtelnych sformułowań. Neef uświadomił sobie, jak rzadko zdarza się to innym. Dźwięk telefonu przerwał te rozmyślania. W słuchawce odezwał się głos Tima Heatona. — Obawiam się, że mam złe wieści. — Tylko tego mi teraz potrzeba — odrzekł Neef znużonym głosem. — O co chodzi? — Twój wniosek o wydanie w trybie nadzwyczajnym zezwolenia na zastosowanie terapii genowej został oddalony. — Co?! — wykrzyknął Neef czując się tak, jakby za chwilę wściekłość miała rozsadzić mu czaszkę. — Dlaczego?! — Procedura jest następująca. Żeby móc złożyć to podanie, musiałem je najpierw przedstawić podkomisji Okręgowego Wydziału Zdrowia. Myślałem, że to tylko formalność. Przystawią mi tam pieczątkę i na tym się skończy. Ale myliłem się. Odrzucili wniosek. Odmówili podpisania go. — Nasza cholerna okręgowa komisja?! — zawołał Neef. — Powiedzieli mi, że ten wniosek to nie jest sprawa, której mogą lekką ręką udzielić poparcia. Uważają, że Menogen zyskał już wystarczająco dużo, otrzymując zgodę na współpracę ze św. Jerzym. Żądają pełnego sprawozdania z przebiegu pierwszej próby z terapią genową, zanim zdecydują się rozpatrzyć możliwość, czy powinna być stosowana szerzej i skierować sprawę wyżej. Przykro mi, Michael. — Jezu Chryste... — jęknął Neef. — Mam już ten wektor w lodówce. Może uratować życie Neilowi Bensonowi. A banda starych pierdołów pieprzy o pełnych sprawozdaniach i poucza, żeby lekko nie traktować tej sprawy. — Naprawdę bardzo mi przykro — powtórzył Heaton. — Może jest jeszcze coś? — zapytał Neef. — Co masz na myśli? — Czy w związku z tą sprawą jest jeszcze coś, czego mi nie powiedziałeś? W słuchawce zapanowała długa cisza, którą Neef odczytał niemal jako odpowiedź na swoje pytanie. Potem Heaton dodał: — Twój wniosek zablokował właściwie jeden członek komisji. Inni przyjęliby go bez zastrzeżeń, ale głos tego jednego przeważył szalę. — Znasz jego nazwisko? Heaton znów zamilkł na dłużej. — Jeśli ci powiem, nie zrobisz żadnego głupstwa? — odezwał się w końcu. — Nie zrobię, przyrzekam. — Peter Baroda. — Jezu Chryste! To osobista zemsta! — Jak mam to rozumieć? — Baroda miał małe starcie z Maxem Pereirą na ostatnim zebraniu z ludźmi z Wydziału Zdrowia. Wyraźnie nie przypadli sobie do gustu. Baroda musiał zauważyć na wniosku nazwisko Pereiry. Dlatego sukinsyn zablokował sprawę. — To byłoby trudno udowodnić — odrzekł Heaton. — Ale jeśli Baroda nie przepuścił wniosku z tego właśnie powodu, to zgadzam się z tobą. To sukinsyn. — Mój Boże — westchnął Neef widząc, że ostatnia szansa uratowania życia Neilowi przepadła. — Na jakim świecie my żyjemy. — Przykro mi — powtórzył znów Heaton. — Chyba nie muszę ci przypominać, że użycie nowego wektora bez zezwolenia nie wchodzi w rachubę. — Nie, nie musisz — odrzekł Neef. Siedział trzymając się za głowę, gdy do gabinetu weszła Ann Miles z kilkoma listami do podpisania. — Dobrze się czujesz? — zaniepokoiła się. — Wszystko w porządku. — Kawy? — Chętnie. Ach... Ann? — Tak? — Mogłabyś sprawdzić, czy panna Sayers jest na oddziale i jeśli tak, to poprosić ją tutaj? — Oczywiście. Czas wydawał się Neefowi stać w miejscu, gdy przez następne pół minuty wpatrywał się w przestrzeń. Nagle usłyszał głos Ewy, którą przyprowadziła Ann. — Przybyłam w samą porę — uśmiechnęła się Ewa. — Neil czuje się dziś troszkę lepiej. Coś się stało? Uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy przyjrzała się Neefowi. — Coś się stało, prawda? Chodzi o Neila? — Okręgowy Wydział Zdrowia odmówił zatwierdzenia wniosku o wydanie pozwolenia w trybie nadzwyczajnym. Ewa otworzyła usta i z niedowierzaniem pokręciła głową. — Ale dlaczego? — Oficjalnie dlatego, że ich zdaniem nie powinniśmy stosować dalszych wektorów Menogenu, dopóki nie ocenią, jak wypadła pierwsza próba. — Rozumiem... A nieoficjalnie? — Max Pereira zadarł z jednym z członków komisji na ostatnim spotkaniu z Wydziałem Zdrowia. Teraz facet ma okazję, żeby się odegrać. — I z takiego powodu mały chłopiec ma umrzeć?! — wykrzyknęła Ewa nie wierząc własnym uszom. — Ten mężczyzna pewnie nie patrzy na to pod tym kątem — odrzekł Neef. — Max ma zwyczaj mówienia wszystkiego prosto z mostu i zraża do siebie ludzi