Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.

Aleksy leżał bezprzytomny... XII Nazajutrz czynniej trochę wzięto się do Drabickiego. Greber po herbacie sam poszedł go zobaczyć, zastąpiono Bornowskiego, obawiającego, by się nie zaraził, cyrulikiem z miasteczka, niewiele od niego lepszym, i "czekano, co powie stanowcza przesilenia chwila. Tymczasem Julian nie śmiał dać znać matce, obawiał się jej trochę, posłał tylko po hrabiego Junoszę, a ten natychmiast przybył do chorego... Z chmurną brwią zbliżył się do łóżka, na którym leżał Aleksy i łza zakręciła mu się w oku na widok straszliwie zmienionej twarzy i symptomatów groźnych, jakie w niej wyczytał; Aleksy zdawał się go poznawać... Stary zasiadł przy nim i już go nie odstąpił; ani prezes, ani Julian nie pokazali się, obawiając zaraźliwości choroby; co większa, część zamku, w której leżał Aleksy, rodzajem kwarantanny oddzielono od reszty i ludzi, co tam chodzić musieli, unikano. Prezes nawet po kilkakroć zapytywał Grebera, czyby Aleksego nie można w karecie odwieźć do Żerbów, ale to jakkolwiek ulegającemu lekarzowi zdało się niepodobieństwem. Ze wszystkich jeden Emil, kilka dni nie widząc swego przyjaciela, cierpiał najwięcej, dopytywał, niepokoił się i gdy mu Anna znakami oznajmiła chorobę, koniecznie się począł wyrywać do niego... na co nie pozwolono z początku. Ale gdy biedny głuchoniemy, coraz bardziej rozdrażniony, koniecznie się tego domagał, prezes nareszcie po namyśle, ruszył ramionami i zgodził się na puszczenie Emila do Aleksego, z tym tylko, aby Anna przestała na jakiś czas widywać brata. Stary Antoni sprowadził swego panicza do izdebki, w której u łoża Aleksego siedział chmurny stary Junosza... Pierwszy to raz w życiu podobny obraz przedstawił się oczom Emila; Anna jednak przygotowała go do niego — zapuszczone okna, przykra ciemność, powietrze ciężkie, dziwaczna postać starego przyjaciela w sukmanie, na delikatnym Emilu zrobiły duszące, bolesne wrażenie... Usiadł przelękły w nogach łóżka, złożył ręce i zadumał się... oko Aleksego przeczuło go, znalazło i zdawało się poznawać, bo się niespokojnie poruszył na łóżku... Na próżno później usiłowano odprowadzić głuchoniemego; uparł się z właściwą sobie mocą charakteru pozostać tu koniecznie i znakami Antoniemu kazał siostrze i bratu powiedzieć, że nie odstąpi tego, który przy nim tyle ciężkich godzin przepędził. Tak więc u łoża Drabickiego stary Junosza i Emil tylko czuwali; Greber, który z prezesem i panem Albertem grał w preferansa dzień cały, pokazywał się kiedy niekiedy z humorem, jaki u kart zaczerpnął, i prędko odchodził, za każdym razem zlewając się wódką kolońską i okadzając saletrą. Nadszedł nareszcie dzień stanowczy i kryzys wskazała, że chory wyżyje; po niej polepszył się stan jego, wróciła powoli przytomność, ale z nią razem gwał- towne pragnienie powrotu do Żerbów, którego się domagał co chwila. Pani Drabicka nic dotąd nie wiedziała o chorobie syna. Junosza dwa razy był u niej i pobożnie skłamał, że Aleksy w dalszą podróż, w której go interes wstrzymywał, odjechał. Byłaby przybiegła do łoża chorego, o którego instynktowo niepokoiła się, sama nie wiedząc przyczyny... Emil płakał i siedział przy nim nieodstępny, co prezesa niecierpliwiło niezmiernie. Nareszcie na nalegania jego, Greber, posłuszny, dozwolił, wybrawszy dzień ciepły, w karecie noga za nogą przewieźć go do Żerbów. Junosza poprzedził ten kondukt smutny i niespodziewany, chcąc przygotować panią Drabickę. Ujrzawszy go po raz trzeci, wyszła naprzeciwko niego stara. — A co Aleksy? — zawołała — czyż jeszcze nie powrócił? — Jeszcze pozawczoraj — odpowiedział Junosza — ale chory trochę! — Chory! a czemuż mi o tym nie mówisz? — zawołała, porywając się, matka — cóż to ja dziecko, żebyście mi się lękali powiedzieć, co się z nim dzieje? Ja wiem, jak to tam po panach o chorego dbają: nie zabraknie mu pewnie ani doktora, ani lekarstwa, ani jadła i napoju, ale kto tam pilnować, kto go tam podtrzymywać będzie i. cieszyć? — Aleksy jedzie już tu — rzekł Junosza — za godzinę będziesz go pani miała, pokój tylko wyporządzić potrzeba, niech się Jaś wyniesie. — Alboż tak bardzo chory? — badającym wzrokiem i usty drżącymi zapytała matka. — Był mocno i niebezpiecznie słaby, nie będę taił — odpowiedział stary — dziś jest lepiej. — A! Chryste, mój Jezu! i mnieście! mnie! matce, nic nie mówili! — krzyknęła Drabicka. — Ja czułam, że się coś stało... śnił mi się co nocy, blady, straszny, jakby wzywał pomocy mojej! Chwilę zdawała się przygnieciona i bezsilna, ale nigdy w niej czułość nie zabijała uczucia obowiązku i sił do czynu nie odbierała; rzuciła się zaraz do wyporządzenia pokoju, do słania łóżka, płacząc oczyma, a usty dając rozkazy... — Tylko mi się pani tak nie obawiaj i nie niepokój — rzekł Junosza po chwili — byłem przy nim w ciągu całej choroby, nie odstąpiłem go ani na krok, był Emil Karliński, był doktor... — A reszta? a reszta? zapewne ani się dowiedzieli? — zawołała Drabicka — domyślam się! Teraz go się pozbywają radzi, gdy się dla nich pracą, a może ich niewdzięcznością zamęczył... Junosza, który wszystko wiedział, ni& otworzył ust: ale instynkt matki zgadywał dzieje tej choroby