Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— Wtedy weźmiemy się za nie od nowa. — Oczywiście, jak już odgadniemy, co jest czym i kto jest kto. Może następnym razem łowcy będą szukali ludzi, których opinie im nie odpowiadają, albo takich, którzy modlą się w nieodpowiedni sposób czy w nieodpowiednim miejscu, takich, co wyglądają brzydko albo śmiesznie mówią, nie są należycie grzeczni albo noszą nie takie ubrania. Pewnego dnia mogą prowadzić procesy o czary, żeby skazywać ludzi za to, że są purytanami. Verily schylił się Alvinowi do ucha. — Z całym szacunkiem, Alvinie, ale to twoja żona potrafi zajrzeć w przyszłość, nie ty. — Bez szeptania — upomniał ich szeryf. — Może właśnie zarażacie mnie ospą. Zaśmiał się krótko, ale w jego głosie przez moment brzmiał prawdziwy niepokój. Alvin odpowiedział głośno: — Z całym szacunkiem, Very, nie trzeba żadnego talentu, by wiedzieć, że ludzka natura nie zmieni się prędko. Verily wstał. — Pora na przesłuchanie. Nie warto przed procesem dyskutować o filozofii. Aż do dzisiaj nie zdawałem sobie sprawy, jakim jesteś cynikiem w kwestii ludzkiej natury. — Znam potęgę Niszczyciela — odparł Alvin. — Nigdy nie ustępuje. Nigdy nie rezygnuje. On tylko przechodzi na nowy teren. Kręcąc głową, Verily wyszedł z pokoju. Szeryf, ściskając mocno koniec łańcucha, którym skuty był Alvin, podążył za nim. — Muszę powiedzieć — rzekł — że nigdy jeszcze nie widziałem więźnia, który tak mało by się przejmował, czy zostanie skazany. Alvin uniósł dłoń i poskrobał się po nosie. — Muszę przyznać, że faktycznie się nie martwię — stwierdził i opuścił rękę. Byli już prawie w sali rozpraw, gdy szeryf uświadomił sobie, że więzień w żaden sposób nie mógł sięgnąć ręką do twarzy. Nie w kajdanach umocowanych łańcuchem do obręczy na kostkach nóg. Z drugiej strony nie był całkiem pewien, czy rzeczywiście widział, jak ten chłopak drapał się po nosie. Wydawało mu się, że pamięta. Ale to tylko złudzenie. W końcu gdyby Alvin Smith potrafił tak bez wysiłku wyjąć ręce z żelaznych kajdan, dlaczego w nocy nie wyszedł z celi? NIEWOLNICY — Musi się pani nim zaopiekować — powiedział Balzac. — W pensjonacie dla dam? — zdziwiła się Margaret. Calvin stał obok. Niewidzące oczy spoglądały nieruchomo w pustkę. — Mają służbę, prawda? On jest pani szwagrem, jest chory, nie odmówią pani. Margaret nie musiała pytać, co sprowokowało tę decyzję. Dzisiaj w ambasadzie francuskiej Balzac odebrał list od swojego paryskiego wydawcy. Jeden z esejów o podróży po Ameryce wydrukowano w tygodniku i okazał się tak popularny, że wydawca postanowił opublikować je wszystkie w odcinkach, a potem także zebrane w książkę. Do korespondencji dołączył list kredytowy na kwotę wystarczającą na powrót do domu. — Akurat kiedy zaczął pan zarabiać pieniądze na pisaniu o Ameryce, chce pan ją opuścić? — Pisanie o Ameryce opłaci mi wyjazd z Ameryki — odparł Balzac. — Jestem powieściopisarzem. Opisuję ludzką duszę, nie dziwaczne obyczaje tego barbarzyńskiego kraju. — Uśmiechnął się. — Zresztą kiedy przeczytają, co napisałem o praktyce niewolnictwa w Camelocie, w moim interesie będzie znaleźć się jak najdalej stąd. Margaret sięgnęła do jego przyszłości. — Czy zrobi mi pan przysługę? — spytała. — Czy napisze pan w taki sposób, że kiedy dojdzie do wojny między armiami niewolnictwa i wolności, żaden francuski rząd nie zdoła uzasadnić udziału w tej wojnie po stronie właścicieli niewolników? — Przypisuje pani moim tekstom większe wpływy, niż mają w rzeczywistości. Ale już widziała, że spełni jej prośbę i odniesie zamierzony skutek. — To pan sam siebie nie docenia. Decyzja, jaką podjął pan w głębi serca, już teraz odmieniła świat. Balzacowi łzy stanęły w oczach. — Madame, otrzymałem od pani bezcenny dar, jaki nie dostał się żadnemu z pisarzy: powiedziała mi pani, że moje historie nie są błahe, że czynią życie lepszym także w rzeczywistości. — Proszę wracać do domu, monsieur de Balzac. Ameryka jest lepszym miejscem, gdyż pan tu przybył, Francja stanie się lepsza, ponieważ pan wróci. — To straszne, że jest pani tak całkowicie zamężna. Nigdy jeszcze nie kochałem kobiety tak, jak kocham panią w tej chwili. — Nonsens — roześmiała się Margaret. — To siebie pan kocha. Ja tylko przekazałam dobre wieści o przedmiocie pańskich uczuć. — Uśmiechnęła się znowu. — Niech pana Bóg błogosławi. Balzac ujął dłoń Calvina. — Nie warto nawet do niego mówić. Niech mu pani przekaże, że się starałem, ale muszę już wracać. — Powiem, że pozostał pan jego szczerym przyjacielem. — Tylko proszę nie posuwać się za daleko! — zawołał Balzac z udaną zgrozą. — Wolałbym, żeby nie przyjeżdżał w odwiedziny. Margaret wzruszyła ramionami. — Gdyby nawet, poradzi pan sobie. Balzac ucałował jej dłoń, po czym oddalił się raźnym krokiem. Margaret przyjrzała się Calvinowi. Był blady, skórę miał białą i pokrytą liszajami. Śmierdział. — Tak być nie może — uznała. — Pora się przekonać, gdzie cię trzymają. Poprowadziła tę posłuszną skorupę człowieka do pensjonatu. Przez chwilę rozważała, czy nie zostawić go w głównej sali, ale wyobraziła sobie, co by się działo, gdyby zaczął puszczać wiatry albo i gorzej. Dlatego weszła z nim na schody. Wspinał się bez oporu, ale po każdym stopniu musiała go pociągnąć na następny; inaczej po prostu stawał nieruchomo. Myśl, by wszystkie je pokonać bez zatrzymywania, okazała się za trudna dla jego rozproszonego umysłu. Ryba stała na korytarzu, gdy Margaret dotarła na piętro. Z satysfakcją przekonała się, że gdy tylko Ryba ją rozpoznała, przestała pokornie schylać głowę, jak niewolnicy, ale spojrzała jej prosto w oczy. — Nie można wprowadzać na piętro żadnych dżentelmenów, psze pani. Margaret spokojnie otworzyła drzwi i wepchnęła Calvina do swojego pokoju. — Mogę cię zapewnić, że on nie jest dżentelmenem. Po chwili Ryba wśliznęła się za nią i zamknęła drzwi. — Będzie skandal, psze pani. Ona panią wyrzuci. — Dopiero wtedy przyjrzała się Calvinowi. — Co mu się stało? — Rybo, potrzebna mi twoja pomoc. Żeby sprowadzić tego człowieka z powrotem do jego ciała. W największym skrócie opowiedziała Rybie, co się przydarzyło Calvinowi. — To on przysłał mi z powrotem moje imię? — Jestem pewna, że nie zdawał sobie z tego sprawy. Jest przerażony i zdesperowany. — Nie wiem, czy mam go nienawidzić. Cierpię teraz przez cały czas. Ale wiem, że cierpię. — Teraz jesteś pełną kobietą — zgodziła się Margaret