Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Nie mieli pojęcia, co się stało z Benem Holidayem i jego towarzyszami, a szczerze mówiąc, nie chcieli wcale wiedzieć. Nie mieli ochoty nawet o tym myśleć. W końcu zaczęli się nad tym zastanawiać. Podczas marszu na północ ich myśli krążyły wokół króla Landover, ale nie zdradzali swych myśli przed sobą nawet ukradkowym spojrzeniem czy też podejrzanym gestem. Jednakże nieustannie gnębiła ich ta sprawa. Zrobili coś tak niewybaczalnego i zdradzieckiego, że sami nie mogli w to uwierzyć – zbuntowali się przeciwko swemu ukochanemu królowi. Nawet gorzej – zaatakowali go! Nie bezpośrednio, bo atakował Mroczniak, ale to wszystko działo się na ich rozkaz, a to tak, jakby sami zadali ten cios. Nie mogli sobie wytłumaczyć, dlaczego zrobili coś takiego. W głowach im się nie mieściło, jak mogli do tego dopuścić. Nigdy przedtem nie przyśniło im się nawet, aby się przeciwstawić rozkazom króla. To było nie do pomyślenia! Teraz było już po wszystkim; nie można odwrócić biegu wydarzeń. Uciekali, ponieważ nic innego nie przyszło im do głowy. Wiedzieli, że Ben Holiday będzie ich ścigał, wściekły na nich za to, co zrobili. Lękali się kary. Sądzili, że jedynym wyjściem jest ucieczka i ukrywanie się. Ale dokąd uciekać i gdzie się ukryć? Pytanie to do końca dnia nie znalazło odpowiedzi. Gdy zmrok i wyczerpanie zmusiły ich do postoju, zakradli się do porzuconej nory borsuka i legli w ciemnościach, słuchając bicia swoich serc i głosu sumienia. Przed nimi stała otwarta butelka. Mroczniak usadowił się na jej brzegu, bawiąc się dwiema szalejącymi ćmami, które schwycił i unieruchomił za pomocą długich nitek babiego lata. Księżyc i gwiazdy skrywały się za pierzyną nisko wiszących chmur, a odgłosy nocy były dziwnie przytłumione i odległe. Fillip i Sot chwycili się za ręce i czekali, aż opuści ich strach; on jednak się nie ustępował. – Chciałbym być w domu! – jęczał co chwila Sot, a Fillip za każdym razem odpowiadał tylko kiwnięciem głowy. Wtulili się w siebie, zbyt przerażeni, aby myśleć o jedzeniu i spaniu, choć byli głodni i zmęczeni. Skuleni, rozmyślali o nieszczęściu, jakie ich spotkało. Patrzyli, jak Mroczniak bryka po butelce, podrzucając ćmy niczym małe latawce, obracając je w jedną lub drugą stronę, tak jak mu na to przychodziła ochota. Obserwowali go, ale inaczej niż zeszłej nocy. Demon i butelka nie wydawały im się już takim cudownym skarbem. – Myślę, że zrobiliśmy coś strasznego – wyszeptał w końcu przestraszony Fillip. Sot spojrzał na niego. – Też tak myślę. – Popełniliśmy duży błąd – ciągnął Fillip. – Masz rację – powtórzył Sot. – Nie powinniśmy zabierać tej butelki – zakończył Fillip. Sot tym razem kiwnął tylko głową. Rzucili okiem na Mroczniaka, który porzucił zabawę z ćmami i przyglądał im się teraz z uwagą. – Może nie jest jeszcze za późno, aby oddać butelkę królowi – zaproponował nieśmiało Fillip. – Chyba nie jest – zgodził się Sot. W ciemnościach oczy Mroczniaka rozbłysły czerwienią, mrugnęły i znowu spoczęły na nich. – Pan może by nam przebaczył, gdybyśmy zwrócili butelkę – powiedział Fillip. – I byłby nam wdzięczny – dodał Sot. – Moglibyśmy wyjaśnić, że nie zdawaliśmy sobie sprawy, co robimy – ciągnął Fillip. – Powiedzielibyśmy, że jest nam bardzo przykro – dodał Sot. Pociągali trochę nosami i ocierali oczy. Mroczniak wskazał palcem na ćmy i zamienił je w kawałki niebieskiego ognia, który mignął i zniknął. – Nie chcę, aby król nienawidził nas – rzekł łagodnie Fillip. – Ani ja – zgodził się Sot. – Jest naszym przyjacielem – powiedział Fillip. – Naszym przyjacielem – zawtórował Sot. Mroczniak zakręcił się nagle na krawędzi butelki, ciskając drobiny kolorowego światła w ciemność. Światło zaiskrzyło się i eksplodowało błyszczącymi serpentynami. Tworzyły się dziwne kształty, ginęły i powstawały na nowo. Gnomy dodomy na nowo zaintrygowane zaczęły obserwować popisy. Demon zaśmiał się, zatańczył i z góry zaczął spadać deszcz klejnotów; fruwające ćmy zamieniały się w kryształy. – Butelka jest taka piękna – powiedział z lękiem w głosie Fillip. – Czary są cudowne – westchnął Sot. – Może moglibyśmy zatrzymać ją jeszcze trochę – odważył się Fillip. – Tylko na dzień lub dwa – zgodził się Sot. – Co to szkodzi? – Komu to by szkodziło? – Być może... – Może... Zaczęli mówić i w tym samym momencie urwali, obracając się do siebie, dostrzegając czerwony żar oczu demona odbijający się w ich własnych; wzdrygnęli się na to