Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
— To mi Sadyby tak żywo przypomina! — westchnęła panna Felicja. — Ejże, za wiele dla Rogalów honoru! Sadyby o wiele okazalsze. A Kostuś rozglądając się wokoło, zauważył: — Od chwili wjazdu do kraju jedna mnie kwestia zaciekawia: jak można dać radę takim obszarom? Z tego dałoby się wykroić dziesięć porządnych ferm francuskich. — Toteż my bardzo niedostatecznie dajemy radę. Do pracy braknie rąk, do nadzoru sił i znajomości. Miewamy wskutek tego na dziesięć lat cztery nieurodzajne i majątek, jak kochanka, tego się tylko trzyma, kto na jego utrzymanie ma spory kapitał zapasowy. Skręcili w bramę murowaną i zatoczywszy półkole, stanęli przed domem mieszkalnym, wtulonym w gąszcz bzów i jaśminów. Lokaja, który im drzwi otwierał, zagadnął pan Erazm: — Panicz w domu? — Z książką w ogrodzie. — Otwórz gościnne pokoje i zawołaj mi tu Ziębinę do usług pani. Obiad za godzinę. Zwrócił się do panny Felicji i podał jej ramię, przeprowadził przez salony do jej apartamentu. — Pani daruje, że mogę w tej chwili dać jej do usług tylko starą moją klucznicę. Ale w Rogalach jest to jedyna kobieta. — Serdecznie panu dziękuję za gościnność — odparła rozglądając się z rozkoszą po eleganckim pokoju. — Czuję się jak wędrowiec w porcie bezpiecznym. — Pani wina, że tu nie jesteś u siebie — rzekł niepoprawny. Wrócił do Kostusia, który pozostał w salonie, oglądając stare obrazy rodzinne na ścianach. — To są moje antenaty — rzekł i dodał wskazując młodego chłopca wchodzącego właśnie z ogrodu. — A to mój następca. Jamont ujrzał przed sobą człowieka niskiego wzrostu, nikłej budowy, twarzy bez zarostu i wyrazu. Blada cera, blade oczy, blade włosy, na czole i ustach rys marzycielstwa i słodyczy! Gdy po zapoznaniu podali sobie ręce, miękka, drobna dłoń zginęła prawie w jego muskularnej prawicy. A jednak poczuł od razu dla tego chłopca niepojętą sympatię, jaką zawsze żywił dla dzieci i starych a niedołężnych. Było to poczucie swojej własnej mocy i charakteru. — No, Adasiu, zaprowadźże gościa do jego pokoju : — rzekł Różycki — ja zaś wejdę w porozumienie z kucharzem. Ty zapewne o obiedzie nie myślałeś. Panna Felicja nigdy nie doszła, jakim sposobem kufry swoje już zastała na miejscu. Ten pośpiech podwoił w niej jeszcze uznanie dla socjalnej powagi byłego konkurenta. III Pryskow, posiadłość pani. Zofii z Jamontów Holanickiej i jej trojga dzieci, leżał na piaszczystym trakcie, którym pędzono z południa woły stepowe, i nad rzeką spławną na wiosnę, latem zaś rozdrabniającą się w tysiączne ramiona muliste, wśród których leżały szmaty łąk lub wypasów. Krajobraz był płaski i senny. Nie był estetykiem, kto tu się pierwszy zabudował; zapewne dręczyła go mizantropia. Później jednak woda przyciągała więcej ludzi. Wokoło dworu rozsiadła się drobna mieścina na gruntach czynszowych; trochę łyków, więcej Żydów, ludność w połowie zajęta handlem, w połowie kradzieżą i procesami. Wojował dwór z nimi i wygrał. Oni płacili i w dwójnasób odkradali swoje właścicielom i w takim stosunku przetrwali z sobą długie wieki i wszelkie przewroty. W czasie tych przewrotów Holanicki któryś wyjrzał na świat i przyjął arianizm. Nawet wdał się w prozelityzm i na jedynym wzgórzu postawił murowany zbór swojego wyznania, duży szmat pola murem oprowadził i założył tam grobowce familijne. Dopiął celu, stał się sławnym i chociaż sam jeden tylko spoczął w krypcie, chociaż zbór się zawalił, a na wieżach bez dachu gnieździły się bociany i całą osadę pokrył sad owocowy, o nim mówiono zawsze jak o sławie rodu; no i straszył nawet. Różycki wprawdzie dowodził, że owo widmo, jęczące po gruzach zboru, była to sama pani Zofia opięta w prześcieradło. Czyniła to zwykle latem, w porze dojrzewania owoców, aby je uczynić nietykalnymi dla urwiszów miasteczkowych. Ale Różycki był znanym sceptykiem i złośliwcem, któremu nikt nie wierzył. Miał tedy Pryskow swoje ruiny i legendę i miał właścicielkę znajomą szeroko. Już nieboszczyk Holanicki nazywał się „mąż pani Zofii”, a gdy umarł, nikt jego ubytku nie spostrzegł. Dzieci swoje też pani Zofia wychowywała wedle własnych, bardzo oryginalnych zasad. Małe kochała bałwochwalczo; skoro opuściły kołyskę, traciły dla niej cały urok, dawała im swobodę indywidualnego rozwoju. Przeciwna był naukom dla kobiet a szkołom publicznym dla chłopców i pilnowała tylko, aby żadne z nich nie posiadało nigdy pieniędzy. W ten sposób była pewna posłuszeństwa i uległości. I tak chłopcy dorośli do wąsów, dziewczyna lat ośmnastu w stanie rodzimej rudy i pierwotności dzieci natury. Tymczasem pani Zofia gospodarzyła, procesowała zbierała nie troszcząc się o nic i o nikogo, nie utrzymując nawet stosunków z najbliższą rodziną, zasklepiona w granicach Pryskowa. Wszystko to opowiadał Konstantemu Różycki po drodze do nieznanej ciotki Jechali tam wprost z Rogalów, po wypoczynku i dobrej gościnie, we czworo, bo w chwili odjazdu i Adaś muzyk wprosił się do towarzystwa na wielkie zdziwienie stryja. — Co ty tam robić będziesz? Fortepian pewnie od czasu wesela Holanićkich nie strojony. — Stryj mi zawsze fortepianem urąga! — stęknął chłopak pociesznie. — Mogę doznawać przecie innych też wrażeń. — Et! — pogardliwie machnął ręką stary kawaler. Adaś jednak pojechał i okazało się, że lepiej zna Pryskow od stryja. Do opowiadań dodawał szczegóły, często prostował wieści, protestował przeciw złośliwościom pana Erazma