Życie pisze najbardziej oryginalne, najbardziej komiczne, a jednocześnie najbardziej dramatyczne scenariusze.
Coś absolutnie, gargantuicznie, astro- nomicznie kosmicznego, pomysł i wykonanie. "Wieczór z Bobem Smi- them" nie był eksplozją. Zaledwie próbą silnika. Eksplozja to wciąż sprawa przyszłości. Wystrzał, który zagłuszy wszystkie dotychczaso- we. Tysiącletni! Nie wolno dopuścić, by dr Christian rozdrobnił się uczestnicząc w podrzędnych programach telewizyjnych jak "Program Dana Connorsa", "Godzina z Marlene Feldman" i innych. O, musi wyjechać w podróż reklamową, oczywiście. Ale musi też zakasować ten pierwszy rewelacyjny występ w inny sposób, niż nagrywając ko- lejne audycje. - Z pewnością wybrał pan właściwego człowieka do tego zada- nia, panie prezydencie - powiedział uprzejmie Harold Magnus. - Ja? Och, Haroldzie, oddaj sprawiedliwość temu, komu należy, stać cię na to! - zawołał prezydent. - To ty zwróciłeś mi uwagę na Operację Poszukiwanie, dałeś pieniądze, ludzi i sprzęt, by doktor Carriol rozpoczęła Operację Mesjasz, więc część chwały należy się tobie. Ale to dzieło doktor Carriol, nikogo więcej. - Tak - sekretarz Środowiska zdobył się na wspaniałomyśl- ność. - Muszę przyznać, nie jest głupia ta Judith Carriol. Ale, o Boże, jak ona mnie przeraża! Prezydent odwrócił głowę. - Naprawdę? - Śmiertelnie. To najzimniejsza kobieta na świecie. - Interesujące. A ja uznałem ją nie tylko za bardzo atrakcyjną, ale najbardziej uroczą i serdeczną istotę - prezydent wyłączył pilo- tem telewizor, po czym wstał. - Pora na obiad. Dołączy pan do mnie? Za panowania Tibora i Julii Reece jedzenie w Białym Domu było tylko odrobinę lepsze niż w garkuchni. Magnus, jako smakosz, wolał- by coś zjeść w "Chez Roger", najnowszej i najlepszej z wielu francu- skich restauracji w Waszyngtonie. Ale ambicja kazała mu porzucić langusty i kaczki na rzecz karczku i żeberek, zjedzonych w towarzy- stwie szefa. - Julii nie będzie? Przynajmniej raz prezydent nie zaciął się na samo wspomnienie żony. - Nie. Dzisiaj chyba je w "Chez Roger". Cholera. Szczęściara z niej. - A jak mała Julie? - Cudowna - powiedział prezydent z zadowoleniem. - Zmie- niono diagnozę i jest teraz w szkole specjalnej. Brak mi jej, ale przy każdym spotkaniu widzę, że robi coraz większe postępy. Jedli w prywatnym gabinecie Tibora Reece, przy małym dwuoso- bowym stoliku, nieśmiertelny karczek i żeberka. Ostrygi były żylaste, a wołowina przypalona, ale Harold Magnus udawał, że wszystko mu smakuje. Kiedy postawiono przed nim deser w postaci placka tru- skawkowego, zebrał się na odwagę i zjadł tę niestrawną bryję, po czym zapytał Tibora Reece". - Panie prezydencie, nie irytuje się pan, gdy doktor Christian z takim zafascynowaniem mówi o Bogu? Tibor Reece otarł usta serwetką, położył ją na pusty talerz, oparł się wygodnie i po chwili odpowiedział. - Cóż, jego poglądy na temat Boga są naprawdę rewolucyjne, a on z pewnościąnie jest teologiem, ale zgadzam się z doktor Carriol. Jeśli ten człowiek da ludziom nadzieję, płynącą z wiary w Boga, nie nakłaniając ich przy tym do jakiegoś wyznania, nie widzę w tym nic złego. Ja jestem bardzo religijny. Jako członek Kościoła episkopalne- go z radością stwierdzam, że nadal czerpię wiele pociechy z mojego Kościoła i wiary. Bóg zbyt wiele razy ocalił moje zdrowie psychiczne, bym go porzucił, tyle mogę powiedzieć! Tak, sądzę, że doktor Chri- stian i "Boże przekleństwo" uzdrowią kraj. - Chciałbym mieć tę pewność, sir. Proszę pomyśleć o antagoni- zmach, jakie powstaną między Kościołami! - To prawda. Ale cóż znaczą dziś Kościoły, Haroldzie? Do diabła, nawet nie potrafili zebrać w Waszyngtonie porządnego lob- by! Harold Magnus uśmiechnął się. - Oto przemówił polityk - z trudem przełknął kawałek placka tru- skawkowego. - Przynajmniej jedno jest dobre. Ten człowiek to patriota. - Właśnie! - ciemna, zwykle ponura twarz rozjaśniała się uśmiechem tryumfu. - Och, Haroldzie, czy to nie takiej odpowiedzi szukasz? - Bóg na pewno jest Amerykaninem! "Wieczór z Bobem Smithem" trwał od sześciu minut, gdy w mie- szkaniu dr Millie Hemingway zadzwonił telefon. Wyszła z łazienki, mrucząc pod nosem i podciągając majtki. - Millie - powiedział dr Samuel Abraham - włącz program NBC. Musisz obejrzeć Boba Smitha - i natychmiast odłożył słu- chawkę. Na ekranie zobaczyła twarz dr. Joshuy Christiana, ożywioną, na- piętą. - Boże! - Opadła na krzesło. - Nie wierzę! - powiedziała, kiedy w dole ekranu przesuwały się białe literki, informujące, że dzi- siejszy "Wieczór" będzie nadawany bez przerw na reklamę i plansz identyfikacyjnych. Informacje o dr. Joshui Christianie trzymano w ścisłej tajemnicy, zwłaszcza przed wysokimi urzędnikami Środowiska, zbyt zajętymi własnymi interesami, by wnikliwie studiować gazety lub oglądać te- lewizję. Dr Millie Hemingway obejrzała program do końca, oczarowana i przerażona. Telefon zadzwonił, gdy tylko wyłączyła odbiornik. - Millie? - Tak, Sam, to ja. - Co się dzieje? Wzruszyła ramionami, choć jej rozmówca tego nie widział. - Nie wiem, Sam. - To było ćwiczenie! - Tak. - Niesamowite! - Zaraz, Sam, nie wyciągaj pochopnie wniosków